Układy przyjacielskie i koleżeńskie w zespołach, nie tylko rockowych, to często fikcja i fasada. Szczególnie po kilku latach sukcesów. Przykłady można by mnożyć – The Beatles, Deep Purple, Led Zeppelin. W tym ostatnim zespole niezbyt dobrze się działo od połowy lat 70., co w zasadzie zapowiadało tragiczny koniec Johna Bonhama. Dystans pomiędzy czterema członkami zespołu szczególnie dał się zauważyć podczas prac nad dwoma ostatnimi albumami – „Presence” i „In Through The Out Door”.
Rozłam w Led Zeppelin zdawał się w tym okresie dzielić zespół na pół – Page i Bonham nadal cieszyli się imprezowym trybem życia, podczas gdy Plant i Jones wydawali się bardziej sumienni i pumktualni jeśli chodzi choćby o pracę w studiu. Jak przytacza serwis FarOut, w wywiadzie dla magazynu Q w 2007 roku John Paul Jones wspominał czas spędzony w Led Zeppelin, ujawniając, że pomimo chemii na scenie, Led Zeppelin nie byli szczególnie blisko poza sceną: „Obecnie dobrze się dogadujemy. Rzecz w tym, że nigdy nie utrzymywaliśmy kontaktów towarzyskich.”
Gdy tylko zjechaliśmy z trasy, nigdy się nie widywaliśmy, co zawsze uważałem, że przyczyniło się do długowieczności i harmonii zespołu. Nie byliśmy przyjaciółmi
Jones opisał swoje relacje z kolegami z Led Zeppelin jako bardziej przypominające te z pracy niż z zespołu rockowego.
Nie byliśmy grupą, która dorastała razem i osiągnęła sukces
„Może Led Zeppelin nie został dosłownie wyprodukowany, ale został złożony przez Jimmy’ego. Mimo że widywałem go codziennie w studiu, nigdy nie utrzymywaliśmy kontaktów towarzyskich. Poza tym, zasadą przy sesjach studyjnych w tamtych czasach było to, że nie rezerwowałeś kumpli”