Iced Earth jest bez wątpienia ważnym zespołem na światowej scenie heavymetalowej. A jego lider i założyciel, gitarzysta Jon Schaffer, jest jedną z najbardziej prominentnych postaci na tejże scenie. Ostatnio Jon nagrał kilka starych numerów ze starymi przyjaciółmi z Purgatory – zespołu, który jeszcze w latach osiemdziesiątych zmienił się w Iced Earth. Skorzystaliśmy z pretekstu, żeby pogadać z Jonem o starych czasach i pracy w studiu.

Jakub Milszewski: To trochę skomplikowane: wskrzesiłeś swój zespół Purgatory, w którym grałeś w latach osiemdziesiątych, a który potem zamienił się w Iced Earth i pod koniec roku wydałeś z nim EP-kę, na której znalazły się na nowo nagrane numery, które już opublikowaliście przed ponad trzema dekadami na demówkach. Podstawowe pytanie brzmi: po co?
Jon Schaffer: To był naturalny łańcuch wydarzeń. Siedziałem w moim magazynie, grzebałem w różnych pudłach, próbowałem posortować trochę archiwów. Natknąłem się na karton z pamiątkami po Purgatory – zdjęcia, plakaty, różne graty. Zacząłem się zastanawiać, co porabiają chłopaki, co u nich słychać. Fajnie było wrócić wspomnieniami do tamtych czasów. Kilka dni później na fanpage’u Iced Earth na Facebooku ktoś wrzucił wywiad, jakiego Gene Adam [wokalista Purgatory – przyp. J.M.] udzielił gościom, którzy prowadzą dedykowany Iced Earth podcast. W tamtym momencie nie miałem żadnego kontaktu z Genem od dwudziestu siedmiu lat. Gene wspomniał o projekcie, nad którym pracuje. Udało mi się nawiązać z nim kontakt. Zaczęliśmy gadać przez telefon. Powiedziałem: „Stary, będę w Tampie za jakiś tydzień, powinniśmy zgrać się na jakiś obiad”. Odpowiedział: „Jasne, zróbmy tak!”. Gene, Bill [Bill Owen, gitarzysta Purgatory – przyp. J.M.] i ja spotkaliśmy się, zjedliśmy kolację, cały wieczór zaśmiewaliśmy się, wspominaliśmy nasze przygody. Pod koniec wieczoru rzuciłem, że fajnie by było, gdybyśmy nagrali coś z tych starych rzeczy. Obaj się zdziwili: „Co? Serio chciałbyś to zrobić?”. Powiedziałem, że czemu nie, w końcu robię płyty cały czas, żyję z tego. A tam były przecież fajne piosenki. W końcu stwierdzili: „Spoko, jeśli ty chcesz to zrobić, to działajmy!”. No i zrobiliśmy, i to w bardzo krótkim czasie. Na początku powiedziałem im, że minie pewnie parę lat, zanim w moim kalendarzu pojawi się jakieś okienko, bo byłem wtedy na trasie z Iced Earth, a już z Hansim [Hansi Kürsch, wokalista m.in. Blind Guardian – przyp. J.M.] też zaczęliśmy pracować nad kolejnym etapem projektu Demons & Wizards. Ale Gene i Adam są ode mnie pięć lat starsi. Powiedzieli mi: „Chłopie, mamy po pięćdziesiąt pięć lat. Jeśli mamy to robić, to powinniśmy to zrobić prędzej niż później”. Znalazłem więc małe okienko między trasą Iced Earth w styczniu 2018. Mieliśmy dwa czy trzy tygodnie trasy po Europie, a potem dwa tygodnie wolnego przed trasą po Stanach. Musieliśmy się wkleić w to małe okienko. Nagraliśmy pięć piosenek. Produkcja zajęła dziewięć dni – nagrania, miks, mastering. I tyle. Wszystko potoczyło się szybko. Mieliśmy też muzyków sesyjnych, którzy zagrali na tej płycie. Tak naprawdę w tamtej chwili nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić – rozmawialiśmy o tym, że wydamy to sami, będziemy to sprzedawać wysyłkowo. A potem puściłem to product managerowi z Century Media i spodobało mu się. Facet kocha Iced Earth, wszystkie ery tego zespołu. On zaproponował, że powinniśmy to wydać u nich. I tak zrobiliśmy.
Muszę przyznać, że Gene mnie zaskoczył – przez ten cały czas nie był aktywny muzycznie, a zaśpiewał na tej EP-ce świetnie. Jego wokal nie stracił nic ze swojej mocy. Oczywiście śpiewa teraz inaczej niż na albumie „Iced Earth”, ale wciąż jest to w świetnej formie.
Tak, śpiewa świetnie. Sporo tego pewnie zawdzięcza odpowiedniemu prowadzeniu w studiu. Wiesz, wtedy, w latach osiemdziesiątych, nie mieliśmy kompletnie żadnego doświadczenia. Nigdy nie pracowaliśmy z żadnym producentem. Ja sam nie wiedziałem, co robię, próbowałem po prostu rozkminić to wszystko, zorientować się. Byliśmy żółtodziobami. Teraz już mam trzydziestoletnie doświadczenie w robieniu płyt. Spędziłem tysiące godzin w studiu, pracowałem z najlepszymi w branży. Kiedy zbierzesz już taką wiedzę, możesz się nią dzielić z innymi podczas pracy. Gene w międzyczasie robił jakieś nagrania, ale nic na profesjonalnym poziomie. Kiedy zebraliśmy się w studiu, powiedziałem mu, że musi wypracować znowu swój falset. Przyznał, że nie śpiewał tak od lat. Zaczęliśmy więc to ćwiczyć. Jeszcze zanim zaczęliśmy nagrywać, wiedziałem, że będzie dobrze. W takim prowadzeniu wokalisty czy jakiegokolwiek muzyka w studiu jest sporo psychologii. Wszystko bierze się z doświadczenia. Trzeba bardzo uważać na tempo pracy. Nie można przesadzić. Wokaliści są często nadgorliwi, chcą za bardzo i za mocno, co kończy się uszkodzeniem głosu. A oni chcą dalej pracować, choć nie powinni. Ja natomiast muszę z tym pracować. Mogę posłuchać tego, jak mówią, żeby wiedzieć, że ich głos się zmęczył. Wtedy mówię: „Dobra, kończymy na dziś”, a oni na to: „Nie, mogę cisnąć dalej!”. „Nie, nie możesz. Kończymy na dziś. Musisz śpiewać jutro i pojutrze, mówię ci, że jesteś dziś już zmęczony, wyłączam cię!”. [śmiech]. I potem oni próbują mnie przekonać, a ja dalej mówię, że koniec na dziś, bo wiem, co się stanie, jak będziemy pracować dalej. Wokalista się zedrze i nie będzie w stanie nagrać nic sensownego przez dwa czy trzy dni. Wszystko opiera się na doświadczeniu. Trzeba muzyka w studio odpowiednio prowadzić, żeby wyciągnąć z niego to, co najlepsze. Oczywiście dziś jest też inna technologia, wiele można z nią osiągnąć. Cały proces dzisiaj bardzo różni się od tego, jak to wyglądało kiedyś.

Myślałeś kiedyś wcześniej może o nagraniu tych starych numerów Purgatory z aktualnym składem Iced Earth?
Nie, nigdy nie przyszło mi to do głowy. Nagranie tego z Billem i Genem też nie było zaplanowane. Po prostu spędzaliśmy miło czas, śmialiśmy się do łez, bo poprzypominały nam się te wszystkie historie, a robiliśmy naprawdę porąbane rzeczy kiedyś. Kiedy wybierałem się na tę kolację, w ogóle nie myślałem o tym, że moglibyśmy się za jakieś nagrania zabrać. Po prostu pod koniec wieczoru rzuciłem taki pomysł. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, czy mówię to serio, czy nie, ale jak chłopaki podchwycili ten pomysł, to poszliśmy z tematem. Wiedziałem, że mogę to zrobić, bo przecież takie rzeczy właśnie robię. Nie było na to planu – po prostu trzech starych kumpli zebrało się po latach i tak wyszło. Oczywiście oni też bardzo zapalili się do pomysłu, więc po prostu to zrobiliśmy.
Teraz ten zespół nie nazywa się już Purgatory, a Jon Schaffer’s Purgatory. Musiałeś wrzucić tam swoje imię i nazwisko, żeby dodać projektowi trochę rozpoznawalności?
Jest co najmniej kilka zespołów o nazwie Purgatory. Wytwórnia zaproponowała, żeby dodać tam moje imię i nazwisko, bo chcieli móc połączyć to wszystko. Chcieli mieć pewność, że ludzie to znajdą i będą wiedzieli, o co chodzi, kiedy wrzucą ten materiał na serwisy streamingowe, żeby wiedzieli, że to jest to moje Purgatory powiązane z historią Iced Earth. Nie czułem się z tym zbyt dobrze, ale rozumiałem, o co chodzi. Powiedziałem, że mogą to tak zarejestrować, ale nie chcę tego na okładce albumu. Mogą dorzucić jakąś nalepkę o tym czy coś, ale nie mam zamiaru wrzucać tego do logo. Znaleźliśmy więc kompromis. To nazwisko jest tam tylko po to, żeby odróżnić to Purgatory od innych, żeby ludzie wiedzieli, że chodzi o to od Iced Earth.
Okej, więc mamy tę EP-kę z kawałkami, które powstały w latach osiemdziesiątych. Ale czy to jest jednocześnie jakaś deklaracja dalszej działalności Purgatory?
Nie, nie będzie z Purgatory żadnych koncertów i tras. Po prostu paru starych kumpli zebrało się żeby nagrać parę starych numerów, które napisali jako dzieciaki. Przez ten krótki czas wtedy, w latach osiemdziesiątych, przeżyliśmy naprawdę niezłą przygodę. Te trzy lata, kiedy Purgatory funkcjonowało, były bardzo intensywne. To był bardzo ważny czas dla nas. I tyle. Nie wyobrażam sobie, jak Purgatory mogłoby zamienić się w pełnoprawny zespół. Jestem zajętym człowiekiem. Iced Earth jest bardzo popularnym zespołem, Demons & Wizards również. Chciałbym też zrobić coś jeszcze pod szyldem Sons of Liberty, ale doba ma ograniczoną liczbę godzin. A przecież praca nad płytą czy muzyką nie ogranicza się do nagrania piosenek. Za każdą płytą idzie mnóstwo pracy – od napisania piosenek, przez produkcję, miks, mastering, zrobienie okładek i grafik, ogarnięcie wydawcy, daty premiery, dystrybucji, aż po promocję. To zżera mnóstwo czasu, a w tej chwili próbuję raczej uprościć swoje życie, a nie je skomplikować. Nie chcę mieć jeszcze jednego zespołu, z którym miałbym jeździć w trasy. Jeśli o to chodzi, Iced Earth i Demons & Wizards w pełni wystarczają. Poza tym Demons & Wizards będzie o wiele bardziej aktywniejszy w ciągu najbliższych sześciu czy siedmiu lat, niż był przez ostatnie piętnaście.
Czy te piosenki, które znalazły się na EP-ce Purgatory, są w dokładnie takich samych wersjach, jak w latach osiemdziesiątych? Czy musieliście je jakoś pozmieniać, przearanżować?
Nanieśliśmy pewne poprawki, choć niewielkie. Podstawowe aranżacje są bardzo podobne do oryginałów, tu i tam popracowałem nad nimi. „Dracula” ma sporą zmianę. Gene musiał napisać nowy refren pod jeden z riffów. Na starych nagraniach to był bardzo powtarzalny fragment i po chwili już się nudził. Nic dziwnego, byliśmy wtedy gówniarzami. Teraz, z całym moim doświadczeniem, mogę po prostu wziąć z tych numerów to co najlepsze, samo mięcho, i pozmieniać trochę tu i tam, żeby wszystko sprawniej płynęło. W „In Your Dreams” dodałem dwa fragmenty, żeby było bardziej epicko. W „In Jason’s Mind” w starej wersji jest kilka bardzo radykalnych zmian tempa, przez co poszczególne sekcje były ze sobą nieco dziwnie zestawione. Trudno się to też nagrywało, bo od razu trzeba było przejść zwolnić lub przyspieszyć. To wszystko słychać na tych starych demówkach. Chcieliśmy się tego pozbyć, więc dodaliśmy kilka przejść perkusyjnych, żeby te zmiany tempa były bardziej płynne. Ale reszta piosenek jest wierna oryginałom. Są zmiany, ale niezbyt radykalne. Każdy, kto słyszał te piosenki wtedy, byłby w stanie powiedzieć, że to te same numery, tylko współcześnie wyprodukowane. Wcześniej nie miały produkcji w ogóle.

Pytam o to, bo prawdę mówiąc, jestem zaskoczony, jak bardzo mi się ten materiał podoba. Brzmi świeżo. I nie mam na myśli produkcji, ale same utwory – melodie, riffy, aranżacje. Nie sprawiają wrażenia przestarzałych, a mają trzydzieści lat. W świecie heavy metalu trzydzieści lat znaczy „stary”.
Tak, ale dobra piosenka zawsze będzie dobra piosenka. Ona jest ponadczasowa. Kiedy Purgatory zmieniło nazwę na Iced Earth, mieliśmy z dwadzieścia osiem albo trzydzieści własnych, oryginalnych piosenek. We wszystkich znajdowały się naprawdę fajne pomysły. Aranżacje niekoniecznie były dobre, było dużo niepotrzebnej repetytywności i innych błędów. Ale liczy się mięcho. Jak weźmiesz podstawowe riffy, melodie i pomysły na teksty, przepracujesz je, to zaczną brzmieć tak, jak powinny zawsze. Czasy się zmieniają. Kiedyś płytę nagrywało się przy pomocy taśm, co nas siłą rzeczy ograniczało. Teraz mamy olbrzymią bibliotekę brzmień i technologii, za pomocą których możemy sprawić, że coś będzie brzmiało świeżo. Ale koniec końców liczy się piosenka. Jeśli masz dobry utwór, to jest on ponadczasowy. Wiesz, powinieneś mieć same dobre piosenki, ale ich nagranie i produkcja często są odzwierciedleniem tego, co akurat w danym momencie chodzi ci po głowie. Jeśli podstawowe pomysły stojące za piosenkami są dobre, to powinieneś dać radę przerobić to na tyle, żeby całość się broniła. Jeśli ludzie dobrze odbiorą tę EP-kę, a ja znajdę więcej czasu w przyszłości, to może moglibyśmy zrobić pełen album ze starymi numerami Purgatory, bo tam były dobre piosenki. Serio. To my nie byliśmy zbyt dobrzy. Byliśmy początkujący. Nie potrafiliśmy dobrze zagrać partii, nie wiedzieliśmy, co robić w studiu… Jeśli jesteś w takiej pozycji, wszystko jest przeciwko tobie. Nie wiesz, jak uzyskać dobre brzmienie perkusji czy gitary. Nie grasz dobrze, bo jesteś początkujący, więc nie potrafisz jeszcze zagrać tego tak, jak ułożyłeś to sobie w głowie, jesteś do tego jeszcze niezdolny fizycznie. Nie mieliśmy wtedy żadnego producenta, który by nas motywował. Ja obecnie to wszystko już mam. Zajmuję się nagrywaniem płyt, pracowałem z najlepszymi z najlepszych w heavy metalu. Spędziłem tysiące godzin w studiu. Mogę wziąć takich gości jak Gene i Bill i zainspirować ich, wyciągnąć z nich to, co najlepsze. No i jest jeszcze Jim Morris [zagrał na EP-ce na gitarze – przyp. J.M.] – pracuję z nim od lat i wiele się od niego nauczyłem. Jesteśmy dobrym teamem i wiemy, jak uzyskać najlepszy efekt. Taka praca to kombinacja wielu czynników. W każdej produkcji jest wiele różnych detali, które wpływają na ogół. Musisz skupić się na tych, które faktycznie mają znaczenie, ale umiejętność ich odróżnienia przychodzi z czasem.
Okej, dobra piosenka jest ponadczasowa. Ale widzisz: słucham tego materiału, podoba mi się, ale cały czas mam świadomość, że jest starszy ode mnie. I zacząłem się nad tym zastanawiać. Sam wspomniałeś, że te numery są wierne oryginałom. Czy to, że brzmią dobrze, świeżo i współcześnie, nie oznacza przypadkiem, że przez te ponad trzy dekady heavy metal się nie zmienił ani o jotę?
Heavy metal się zmienił. Jest więcej trendów i stylów. Wiele z nich powstaje i znika. Wszystko ewoluuje, ale jednocześnie wszystko sprowadza się do piosenki. Jeśli jest dobra, to jest dobra, koniec, kropka. Jeśli jest szczera, to będzie łączyć ludzi. Nie wszystkich, ale do jakiejś części przemówi. Te kawałki powstały z najczystszych możliwych intencji. Byliśmy dzieciakami, zaczynaliśmy naszą przygodę z muzyką. Nie mieliśmy nic do stracenia. Nie mieliśmy kasy, mieliśmy jedynie motywację. Wiedzieliśmy – ja wiedziałem – że nam się uda. Kiedy zmieniliśmy nazwę na Iced Earth, wiedziałem, że się uda. Kiedy graliśmy jako Purgatory, wiedziałem, że się przebijemy. Wierzyłem w to, w siebie, w moich braci. Wierzyłem w to, że jeśli włożymy w to tyle pracy, ile tylko się da, to to zaprocentuje. I dalej wierzę, że jeśli ktoś ma takie samo nastawienie do czegokolwiek, to mu się uda. To po prostu daje ci możliwość zamanifestowania siebie. Jeśli chcesz coś zrobić, to to, kurwa, robisz. Nie szukaj wymówek, kiedy zrobi się ciężko, a przecież się zrobi! Nie usprawiedliwiaj porażek, tylko walcz, cały czas, do końca! Także w najmroczniejszych momentach. Początki Purgatory takie były – nie mieliśmy co jeść, głodowaliśmy, nocowaliśmy w opuszczonych budynkach. Przechodziliśmy przez sytuacje, których wielu sobie nawet nie potrafi wyobrazić. A robiliśmy to dlatego, że walczyliśmy o coś, w co naprawdę wierzyliśmy. To były nasze piosenki, nasza muzyka, nasza wizja. To ją goniliśmy. Być może gdybyś usłyszał te oryginalne wersje piosenek, to ani trochę by ci się nie spodobały. Ale mogliśmy z nich teraz wyciągnąć tę pierwotną intencję i dzięki doświadczeniu, wiedzy i jakości nagrania przekazać w lepszy sposób. Dlatego lepiej brzmią. Ale podstawowa intencja tych piosenek pochodziła z najczystszego miejsca, miała najczystszą motywację. Dlatego rezonują z tobą w 2018 roku, nawet jeśli są od ciebie starsze. Taka jest moja teoria.

Nagrywałeś tę EP-kę na tym samym sprzęcie, którego używasz z Iced Earth?
Tak, użyłem tego samego sprzętu. Grałem na Gibsonach. Z Purgatory były to głównie dwa różne Les Paule – 68’ Reissue Custom i 59’ Reissue Standard. Lubię nagrywać partie gitary prowadzącej na różnych modelach – nagram coś na jednej, potem dokładam drugą warstwę tej samej partii na drugiej. To daje mi ciekawe połączenie. W zasadzie zawsze tak robię, również w Iced Earth. Czasami dokładam mojego Explorera, czasami Les Paula. Zależy od tego, jak przemówi do mnie piosenka, od tego, ile jest tam otwartych akordów, ile kostkowania. Wszystko to determinuje to, czy chcę więcej nasycenia, czy może chciałbym użyć gitar z różnymi przystawkami. Niektóre z moich gitar mają przystawki IceBucker, fajnie sprawdzają się, jak coś ma być bardziej oldschoolowe. Jeśli potrzebuję nieco więcej perkusyjnego, metalicznego brzmienia z dużą ilością dołów, to wyciągam jakiegoś innego les paula z innymi przystawkami. Pozwalam, żeby piosenka do mnie mówiła w ten sposób. Ale wiesz, większość osób tego nie wyłapie. Pewnie jakaś mała grupka geeków, totalnych audiofili pokapuje się, że jedna piosenka się troszeńkę różni pod względem brzmienia od drugiej. Większość tego nie usłyszy. Ale tak robię, bo to dla mnie trochę osobista sprawa. Używam też moich starych wzmacniaczy. Larry, których używam od wielu, wielu lat. Zaczęło się w okolicach płyty „Burnt Offerings”. Wcześniej Larry usłyszał w niemieckim radio jakiś numer Iced Earth i strasznie spodobało mu się brzmienie gitary, mój sposób gry. Skontaktował się ze mną. Najpierw pogadaliśmy przez telefon. Kiedy następnym razem byłem w Niemczech na trasie po płycie „Night of the Stormrider”, zabrał mnie z klubu. Podjechaliśmy do jego domu i zaczęliśmy pracować nad brzmieniem. Miał wszystkie rezystory, tranzystory, przebieraliśmy je i testowaliśmy, w ten sposób powstał wzmacniacz oferujący dokładnie to brzmienie, którego używam. Zabrałem tę głowę, zagrałem na niej resztę trasy. Do czasu, kiedy wychodziła „Burnt Offerings”, miałem już gotowy wzmacniacz od niego. Na tej płycie sporo eksperymentowałem z brzmieniem. Oprócz głowy od Larry’ego kombinowałem z mikrofonami, wyciągałem je z paczek, przestawiałem. Teraz nie jestem jakoś specjalnie zachwycony brzmieniem tej płyty, ale do czasu albumu „The Dark Saga” faktycznie zacząłem wypracowywać własne brzmienie. Wszystko jakoś ułożyło się w odpowiedni sposób. Oczywiście od tamtego czasu zaszły pewne zmiany. Największa z nich wcale nie pochodziła od gitar czy wzmacniaczy, a z przerzucenia się od nagrywania analogowego do cyfrowego. Współczesne konwertery z analoga do cyfry są według mnie o wiele lepsze niż te, które były dziesięć czy piętnaście lat temu, ale mimo tego dalej nie brzmią tak fajnie, jak taśma. I to było poważne wyzwanie najpierw przy płycie „The Horror Show”, bo to był pierwszy krążek, jaki miksowaliśmy z analoga do cyfry, a potem, przy „The Glorious Burden”, pierwszy raz nagrywaliśmy w całości cyfrowo. To był świetny album, bardzo ważny dla Iced Earth, bardzo dobrze się sprzedał, ale jak patrzę dziś na dźwięk gitary… Cyfrowy dźwięk jest bardziej suchy, nie ma takiego ciosu jak analog. Z takimi wyzwaniami zawsze mierzymy się w świecie nagrywania. Jeśli jednak bierzesz pod uwagę współczesną łatwość edycji, łatwość obsługi wszystkiego i inne zalety cyfrowego nagrywania, to po prostu musisz być przygotowany na takie poświęcenie. Z taśmą mogłeś spędzać po dwie godziny dziennie na samym przewijaniu. Siedziałeś i czekałeś aż się przewinie i zsynchronizuje, a czas mijał, a tym samym leciały pieniądze za studio. Dzisiaj jest więc o wiele szybciej, ale wszystko ma swoje zalety i wady. A co dalej w kwestii sprzętu? Jestem wierny kolumnom Marshall, do tego głowy Larry i Gibsony. Tyle.
Sporo rozmawiamy o przeszłości, więc pogadajmy o przyszłości, a szczególnie przyszłości Iced Earth i Demons & Wizards. Jakie plany się klarują?
Iced Earth jest póki co zawieszony, bo chcę się skupić na Demons & Wizards. Hansi i ja jesteśmy już po uszy w pisaniu nowego materiału. Przez święta trochę odpoczniemy, potem mocno skupiamy się znów na Demons & Wizards. Chcemy skończyć pisanie i nagrać całość, a potem przygotować się do sezonu festiwalowego. Zbieramy się na początku maja. Naszym głównym punktem lata będzie koncert w charakterze headlinera na Wacken. Potem będziemy pewnie miksowali album i zabierali się za premierę. W międzyczasie prawdopodobnie będziemy pracowali nad reedycją poprzednich płyt Demons & Wizards. Będziemy robili remastering, planujemy nową szatę graficzną, bonusową zawartość i tego typu rzeczy. Mam nadzieję, że z tym już uporamy się do maja. Bardzo się tym ekscytujemy, bo obaj jesteśmy w wielkim szoku, jak pierwsze informacje o powrocie Demons & Wizards zostały odebrane. Ten zespół nie jest aktywny od czternastu czy piętnastu lat, od 2000 roku nie zagraliśmy koncertu. Jeszcze parę tygodni temu nie było żadnego fanpage na Facebooku, żadnych profili na mediach społecznościowych. Jesteśmy zaszczyceni, że tyle osób wciąż się tym interesuje. Będzie fantastycznie. I powiem ci, że jestem naprawdę pewny nowego materiału. Jest super mocny.