
Oranssi Pazuzu nigdy nie byli po prostu kolejnym zespołem. Choć punktem wyjścia stał się dla nich black metal, to demon Pazuzu w ich nazwie jest pomarańczowy – niewielu zatem potrafi grać tak kolorowy black jak Finowie. W rozmowie z liderem zespołu, gitarzystą i wokalistą Jun-Hisem, próbowaliśmy odnaleźć źródło ich fenomenu.
W tym roku Oranssi Pazuzu stuknęła dyszka. W ciągu tej dekady osiągnęliście całkiem sporo – poza wydawnictwami i koncertami udało wam się stać jednym z ulubionych zespołów metalowych recenzentów i krytyków na całym świecie. Jesteście chwaleni wszędzie. Jesteś zaskoczony takim obrotem spraw?
W zasadzie to jestem zaskoczony niemal wszystkim, co się w ciągu tych dziesięciu lat wydarzyło. Pamiętam jak dziś, jak zabieraliśmy się do pisania pierwszej płyty, do tworzenia jakiegoś materiału. Myśleliśmy wtedy, że coś tam sobie stworzymy, a potem zobaczymy, czy ktokolwiek będzie zainteresowany wydaniem tego. Nagraliśmy tę płytę i rozesłaliśmy do wytwórni, choć prawdę mówiąc, to byłem przygotowany, że wydamy to sami. Liczyłem, że nawet jeśli dogadamy się z jakąś małą wytwórnią, to wypuścimy to, zagramy kilka koncertów w Finlandii i potem siądziemy do piania kolejnej płyty. Nie mieliśmy żadnych wielkich planów, po prostu chcieliśmy tworzyć i grać, dlatego też fakt, że jesteśmy w takim punkcie, w jakim jesteśmy, że gramy koncerty poza krajem i ludzie na nie przychodzą, jest dla mnie nie do uwierzenia. Ale z drugiej strony dziesięć lat to tak naprawdę kawał czasu, a poszczególne rzeczy dzieją się bardzo wolno, w zasadzie przechodzą jedna w drugą. Gdzieś pomiędzy nimi zaczynasz zdawać sobie sprawę, że teraz warto zrobić to, a potem tamto, a w międzyczasie zaangażować się jeszcze w coś innego. Ważne jest, żeby pozostać skupionym na muzyce, a nie na wszystkim dookoła. Przecież to właśnie o muzykę chodzi. Po to powstał ten zespół – by myśleć tylko o muzyce, a potem po prostu zobaczyć, co przyjdzie razem z nią. Dopiero potem się sprawdza, jakie możliwości przyniosła. Fajnie jest słyszeć, że ludzie się z nią uosabiają, rezonują z nią i po prostu ją lubią także poza Finlandią.
Pogadajmy więc o muzyce. W Oranssi Pazuzu zawsze najbardziej przekonywał mnie ten chory, mroczny, psychodeliczny klimat. Skąd on się wziął?
Wszyscy słuchamy sporo psychodelicznej muzyki w zasadzie od dzieciństwa, ale dla mnie psychodeliczny jest sam black metal, który jest przecież mimo wszystko podstawą dla Oranssi Pazuzu od samego początku. Rzeczy takie jak Burzum czy Darkthrone oddziaływają przecież na wyobraźnię. Ważne w nich jest to, jakie światy jesteś w stanie usłyszeć w tych dźwiękach, jaki rodzaj hałasu jesteś w stanie wychwycić z ich brzmień. Chcieliśmy ten element rozwinąć, sprawić, żeby muzyka współgrała z twoją wyobraźnią, tworzyła w twojej głowie obrazy. To jest jedno z najważniejszych kryteriów, jakimi kierujemy się przy tworzeniu nowego materiału. Każdy materiał z próby, każde demo testujemy w domu, żeby sprawdzić, czy potrafi malować w wyobraźni podczas słuchania na takiej samej zasadzie, na jakiej słuchamy innych zespołów. Zawsze zależało nam na tej wizualizacji muzyki i wydaje mi się, że to ma sporo wspólnego z tą psychodelią i abstrakcyjnością dźwięku. Muzyka jest abstrakcją, bo przecież fala dźwiękowa dociera do twoich uszu, które wysyłają sygnał do mózgu, który zaczyna formować na jego podstawie jakieś emocje i idee. Muzyka Oranssi Pazuzu ma właśnie w ten sposób przywoływać dziwne wrażenia i wizualizacje.
Fajnie, że opowiadasz o tych wizualizacjach, bo dla mnie wiele fragmentów nagrań Oranssi Pazuzu brzmi jak idealny soundtrack do jakiegoś porypanego horroru, w którym jakiś szaleniec łazi po fińskim lesie z toporem albo piłą, a ktoś inny próbuje przed nim uciec i ocalić życie. Filmy też was inspirują?
Inspirują nas wszystkie formy sztuki. Na część osób w zespole filmy wpływają bardziej niż na innych. Ja uważam, że są spoko, są pośród nich takie, które od razu sprawiają, że w jakiś podświadomy sposób chcesz je przekazać w formie dźwięków, ale dla mnie są pewnego rodzaju zamkniętą formą. Mają przecież już muzykę, mają warstwę wizualną, mają fabułę. Bardziej działa na mnie choćby malarstwo, bo zostawia więcej przestrzeni dla wyobraźni. Możesz zastanawiać się nad detalami obrazu, rozmyślać, jaką historię opowiadają, tworzyć muzykę do tej nowej fabuły. Rozumiem jednak inspirację filmami. Gdyby ktoś zaproponował nam stworzenie ścieżki dźwiękowej do jakiegoś, to byłby bardzo interesujący projekt. Trudno jest mi jednak myśleć w taki sposób o filmach, które są ukończone, które już znam, bo przecież one mają już swoją muzykę. Do tego sam mam kilka takich soundtracków, które lubię. Z punktu widzenia inspiracji większy wpływ mają na mnie jednak obrazy i wizualizacje.
Jak wspomniałeś, Oranssi Pazuzu czerpie u swoich podstaw z black metalu, ja pozwolę sobie jednak zauważyć, że nieco poszerzacie jego definicję. Chyba dzięki takim właśnie artystom, jak wy, którzy myślą o tym gatunku w nieco inny sposób, black metal w tej chwili żyje i tryska nowymi pomysłami. Masz oko na to, co się obecnie dzieje na tej blackowej scenie i na to, co robią nowe, świeże zespoły?
Nigdy nie próbowaliśmy być zespołem blackmetalowym w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, po prostu ta muzyka była dla nas jedną z inspiracji w początkach istnienia. W zasadzie to żadni z nas muzycy metalowi – po prostu bierzemy jakieś elementy z rzeczy, które nam się podobają, na przykład ciężar, tę posępną atmosferę, harmonie. Zabieramy to wszystko jednak w okolice, w które sami chcemy się udać, i nie za bardzo interesuje nas, czy to black, czy to jazz, czy cokolwiek innego. Ale faktycznie słucham ostatnio sporo black metalu, na przykład francuskiego Alcest i tego polskiego zespołu… Nie wiem, jak się wymawia jego nazwę, ale pisze się M-G-L-A.
Mgła.
O właśnie, „mgua” (śmiech). Kilka razy słyszałem, jak wymawiają to ludzie z Polski, ale jakoś nie mogę zapamiętać. W każdym razie te zespoły naprawdę lubię. Staram się śledzić przynajmniej mniej więcej, co się dzieje na scenie, ale w zespole mamy też ludzi, których akurat ta scena nie interesuje. Ja jestem chyba obecnie najbardziej zainteresowany blackiem w Oranssi Pazuzu. Może jeszcze w jakimś stopniu nasz basista.

Od 2016 roku wydarzenia w obozie Oranssi Pazuzu przyspieszyły. Na początku ukazał się album „Värähtelijä”, w 2017 roku dwie EP-ki. Sporo nowej muzyki na przestrzeni roku. Spieszycie się gdzieś? Chcecie wykorzystać swój moment, czy po prostu jesteście tak kreatywni?
Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o tworzenie nowej muzyki, to jesteśmy powolni jak jasna cholera. [śmiech] Nad płytą „Värähtelijä” pracowaliśmy dwa lata, praktycznie dzień w dzień. Nowa EP-ka „Kevät / Värimyrsky” to inna historia. Utwór „Kevät” był nagrany już wcześniej, podczas sesji do płyty „Valonielu” z Jaime Arellano Gomezem. To niepublikowany wcześniej utwór, bo nie znaleźliśmy dla niego odpowiedniego miejsca na żadnym z albumów, choć bardzo go lubimy. Drugą kompozycję, „Värimyrsky”, gramy na próbach od lat i próbowaliśmy ją zmieścić na przynajmniej dwóch ostatnich albumach, ale nigdy jej nawet nie nagraliśmy. Kiedyś stwierdziłem, że w sumie to kojarzy mi się z tą inną piosenką, której nigdy nie wydaliśmy, czyli „Kevät”, i tak powstał pomysł na EP-kę. Nagraliśmy „Värimyrsky” w naszej sali prób, daliśmy Jaimemu Gomezowi do zmiksowania, żeby oba numery brzmiały spójnie. Tematycznie oba numery ze sobą korespondują, są bardzie mroczne i melodramatyczne niż te, które mamy na albumach. Są zatem nowe i jednocześnie nie są. Ta poprzednia EP-ka, „Farmakologinen”, to też stare rzeczy, bo to materiał, który pierwotnie wydaliśmy na splicie z Candy Cane w 2010. Widzisz zatem, że nie mamy za specjalnie jakiegoś nowego materiału, bo jesteśmy bardzo powolni w tworzeniu. Uznaliśmy jednak, że to fajna szansa na wznowienie albo wydanie po raz pierwszy starszych rzeczy.
Nawet jeśli jesteście tak powolni, to dekada istnienia zespołu była owocna. Właśnie wróciliście z europejskiej trasy, na której byliście headlinerem. Staliście się więc całkiem popularni pośród metalowej społeczności i istnieje zapotrzebowanie na waszą muzykę. Mimo tego wydajecie swoje płyty w stosunkowo niewielkiej wytwórni, Svart Records – z całym szacunkiem dla Svart, które robi dobrą robotę, siłą przebicia ta firma ma się nijak do metalowych majorsów. Te duże wytwórnie nie były wami zainteresowane?
Były, ale Oranssi Pazuzu nie chodzi na kompromisy. Robimy tylko to, co chcemy zrobić, i tylko wtedy, kiedy chcemy to zrobić. Svart to odpowiada. Dają nam kompletną wolność artystyczną, a jednocześnie pełne wsparcie w naszych porąbanych pomysłach. Wierzę, że jeśli robisz odpowiednio dobrą muzykę, jeśli wkładasz w nią całe serducho, to ona zostanie dobrze przyjęta, znajdzie odpowiednią drogę do odbiorców. I dlatego twierdzę, że Svart Records i 20 Buck Spin Records w Stanach robią dobrą robotę. Nie wiem, czy jakikolwiek inny label poradziłby sobie z takim materiałem lepiej. Może jestem naiwny, ale wydaje mi się, że jeśli masz takie wsparcie i robisz szczerą muzykę, to dotrzesz do słuchaczy, nawet jeśli nie od razu. A dzięki współpracy w takiej formie, w jakiej pracujemy ze Svart, mamy kontrolę nad tym, co robimy. Nie wisi nad nami „dedlajn” na następną płytę. Nikt nie mówi nam, że mamy zagrać tyle i tyle koncertów, bo jak nie to coś tam. Nikt nas do niczego nie zmusza, możemy tworzyć sztukę na własnych zasadach, a to się najczęściej nie zdarza przy umowach z majorsami.
Wasz sukces sprawił, że chyba jesteście jednym z najważniejszych zespołów w katalogu Svart Records.
Tego nie wiem. Być może.
Ważnym czynnikiem dla Oranssi Pazuzu jest odpowiednie brzmienie – mroczne, trochę brudne, trochę zamglone. Jak pracujecie nad wytworzeniem tego brzmienia?
Najbardziej złożonym procesem na drodze do stworzenia tego brzmienia było tak naprawdę znalezienie odpowiednich ludzi i wypracowanie odpowiedniej chemii w grupie. Teraz jesteśmy kompanią braci i dzielimy wspólną chęć odkrywania i tworzenia muzyki, której nie słyszysz nigdzie indziej. Ja, basista Ontto i perkusista Korjak mamy takie trochę bardziej tradycyjne podejście do groove i riffów. Naszą ekipę przestrzenną stanowią zaś Evill na klawiszach i na gitarze Moit na albumach i Ikon, który go zastąpił w składzie. Oni tworzą pejzaż dla reszty. Partie klawiszy często funkcjonują jako łącznik między perkusją, basem i moją gitarą a bardziej przestrzennymi elementami. Gitara Ikona też czasami brzmi bardziej jak klawisze. Klawiszowiec Evill pełni w Oranssi Pazuzu rolę kogoś w rodzaju designera dźwięku. Świetnie gra na keyboardzie, ale równie dobrze radzi sobie z używaniem tego instrumentu w mniej tradycyjny sposób. Projektuje za jego pomocą brzmienie, tworzy atmosferę. Są momenty, w których inni członkowie zespołu dołączają do niego w tym bardziej chaotycznym środowisku. Ten syntetyczny element i ta dziwnie brzmiąca gitara bardzo wpływają na to nasze brzmienie, sprawiają, że jest bardziej kolorowe niż w przypadku takich tradycyjnych metalowych zespołów.

Czy w takim razie robi ci jakąś różnicę, jakich gitar sprzętu używasz w studiu i na scenie?
To wszystko zależy od tego, jaki rodzaj brzmienia chcesz usłyszeć, ale używam głównie telecastera, jazzmastera i stratocastera, czyli tych zupełnie niemetalowych instrumentów, które potrafią ci dać większą dynamikę. Ale jeśli w przyszłości będę potrzebował bardziej stabilnego, przesterowanego brzmienia, to mogę grać na przykład na gitarze B.C. Rich. Producent nie ma znaczenia tak długo, jak dana gitara jest w stanie dać ci ten dźwięk, którego chcesz. Czasami potrzebujesz mocniejszego, tłustszego brzmienia, czasami nie. W często studiu jesteś w stanie wykręcić bardzo dobre rzeczy nawet z mniejszych paczek, jeśli pododajesz do tego te wszystkie kompresory i inne rzeczy, które coś kreują. Ale kiedy wchodzimy do studia, to nie myślimy o tym, że chcemy brzmieć jak w latach dziewięćdziesiątych albo siedemdziesiątych. Nie lubię czegoś takiego. Uważam, że zawsze powinieneś celować w to, żeby zrobić album, który będzie nowy, świeży, który będzie brzmiał odkrywczo. Nie powinieneś mieć jakiegoś sztywnego punktu odniesienia. Nie ma odgórnych zasad określających to, jak masz zrobić album. Sam musisz wiedzieć, jak najlepiej poukładać te wszystkie warstwy, żeby uwypuklić to, co chcesz przekazać. Nikt nie może ci mówić, jakich materiałów masz używać w swojej sztuce. Liczy się tylko efekt – jak dany obraz będzie wyglądał, jak będzie brzmiała piosenka.
Czy w całym tym procesie jest miejsce dla efektów gitarowych i innych zabawek?
Zawsze. Wszystko ogrywamy na żywo w sali prób. Testujemy nasze pedalboardy, zmieniamy je, ktoś ma coś nowego, ktoś chce użyć czegoś innego. Komponowanie w dużej mierze odbywa się na próbowaniu różnych rozwiązań. Niektóre piosenki, riffy, poszczególne pomysły mogą się wziąć nie tyle z melodii czy rytmu, a z poszczególnego rodzaju dźwięku, który buduje jakąś atmosferę. Brzmienie jest już na dzień dobry częścią kompozycji. Możesz stworzyć jakieś nowe brzmienie łącząc ze sobą jakiś delay, parę różnych przesterów, phaser, cokolwiek chcesz.
Czyli twój pedalboard musi być całkiem spory.
Poza perkusistą wszyscy mamy dość sporo zabawek. Ikon, nasz nowy gitarzysta, ma jakieś takie rzeczy, których nawet nie znamy i nie rozumiemy, ale jego pedalboard jest ciężki jak cholera i wygląda skomplikowanie. Gdyby coś mu się tam zepsuło, to nawet nie wiedziałbym, co z tym zrobić. Nawet nasz basista ma różne przestery, delaye, reverby. Ja używam dość podstawowych rzeczy: Boss Space Echo Delay, jakiś distortion i delay od Mad Professor, reverb BlueSky, distortion Big D, octavera POG… Mam o tyle prościej, że gram często partie gitary rytmicznej, ale nawet w nią wrzucam czasem jakieś efekty. Czego używa Evill do swojego keyborardu – nie mam zielonego pojęcia, ale czasami wygląda to tak, jakby grał jeden dźwięk, ale obrabiał go za pomocą różnych urządzeń. Ma przy tym bardzo interesujące pomysły na komponowanie utworów. Wybiera sobie jakiś preset, który pasuje mu z nazwy do tego, co robimy. I przez to wymyśla sobie, że dopasuje akurat ten dźwięk do reszty. To dość interesujący sposób dobierania brzmienia.

Czy są jakieś umiejętności gitarowe, które uznajesz za niezbędne dla Oranssi Pazuzu?
Nie wiem, czy to akurat umiejętność gitarowa ani czy to umiejętność w ogóle, ale dla nas ważne jest odnalezienie się w jamowaniu. Nie możesz się bać niczego. Wybierasz nutę i może ona kompletnie nie pasować, ale zagrałeś ją, ona już się stała. Zbuduj na niej coś, użyj wyobraźni. Jeśli zagrasz coś źle, znów użyj wyobraźni, żeby wybudować coś nowego. Nie ma: „Ej, zagrałem złą nutę, zacznijmy od nowa”, zapomnij! Nie ma czegoś takiego jak zła nuta. Jeśli coś się zdarzy, to spraw, żeby to miało sens. Być może to jest właśnie ta kluczowa umiejętność – odnajdywanie się w takiej sytuacji. Nie wszystko zawsze będzie brzmiało tak, jak sobie chcesz, ale musisz sobie radzić. Jeśli coś zagrasz, to sformuj na tym nową ideę. Z peryferiów starego pomysłu wywiedź nowy. A to nie łatwe. To jak w jazzie – dobrym muzykom jazzowym również zapewne przytrafia się podczas gry mnóstwo rzeczy, które nie zostały zaplanowane, ale oni sprawiają, że te rzeczy brzmią dobrze, unikalnie, charakterystycznie.
Jest jedna prawidłowość, którą można wyczytać z karier zespołów, które wniosły coś nowego, świeżego i nieoczekiwanego do muzyki metalowej – po kilku albumach przestały iść do przodu, przestały być kreatywne, ich pomysły przestały być świeże. Nie boisz się, że któregoś dnia ciebie i Oranssi Pazuzu też to dotknie?
Nie sądzę, żeby to był moment, którego należałoby się bać. A jeśli już się przytrafi, to trzeba chyba znaleźć na nowo jakąś świeżą inspirację. Może po prostu trzeba przestać robić to, co się robi, i zacząć robić to inaczej. Z drugiej strony wydaje mi się, że mnóstwo ludzi ma taką przypadłość, że siedzi i bezczynnie czeka, aż inspiracja na nich spłynie. Dla mnie to tak nie działa. Uważam, że jeśli zabierzesz się za coś wystarczająco dużo razy, bez robienia na siłę, ale będziesz konsekwentnie próbował i szukał, to w końcu tę inspirację znajdziesz. W zasadzie nie wierzę w inspirację postrzeganą jako gotowy zestaw pomysłów, które musisz po prostu zagrać, napisać lub namalować. Czasami jest łatwiej, czasami trudniej, ale jeśli będziesz pracował nad różnymi pomysłami, nawet tymi, które nie działają, nie pasują, będziesz je przerabiał, na ich kanwie szukał innych, to coś stworzysz. Nie chodzi o to, żebyś codziennie brał gitarę do ręki i równo trzy godziny grał, możesz to robić raz w tygodniu, ale chodzi o systematykę i upór. Ja tam działam. Życie jest absurdalne i dziwne, ale nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, w której zupełnie nie mogę wpaść na żaden pomysł. Czasami trudniej jest coś wymyślić, szczególnie coś naprawdę dobrego, ale jeśli będziesz pracował, to znajdziesz jakąś nową perspektywę. No ale też nigdy nie wiadomo, co się przytrafi. Jeśli jakiś brak kreatywności nadejdzie, trzeba będzie po prostu zrobić coś inaczej. Dlatego też niespecjalnie podoba mi się pomysł podpisywania na przykład umowy na sześć płyt z góry, bo wtedy trzeba je dostarczyć w konkretnym terminie. Coś takiego może spowodować, że wydrenujesz się z inspiracji i nie będziesz miał wystarczająco dużo czasu, żeby znaleźć nową i wykombinować coś świeżego. Stąd się biorą gówniane płyty. Jeśli masz czas, to znajdziesz nowy punkt widzenia. Świat jest nieskończonym źródłem cudów i fenomenów, sam z nich czerpię i nie wydaje mi się, żeby to źródło mogło się kiedyś wyczerpać.
Zakup magazyn z wywiadem tutaj.