Z Kingą Miśkiewicz porozmawialiśmy m.in. o jej najnowszej płycie „to mi nie” oraz jej codziennej pracy jako wokalistka, lektorka oraz trenerka wokalna.
Michał Wawrzyniewicz: Kinga, zanim postawiłaś na karierę solową, razem z Andrzejem Pieszakiem powołaliście do życia synth-popowy projekt Furia Futrzaków. Czy można określić tamten etap jako twoje pierwsze kroki sceniczne?
Kinga Miśkiewicz: Moje pierwsze kroki na scenie były znacznie wcześniej – śpiewałam od dziecka, na każdym przedstawieniu w szkole. Potem brałam udział w wielu konkursach piosenki, m.in. dwukrotnie byłam finalistką „Pamiętajmy o Osieckiej”. Uczestniczyłam w różnych warsztatach wokalnych, dzięki czemu poznałam rozmaite techniki śpiewu. Bardzo wcześnie zaczęłam śpiewać covery z różnymi zespołami, w czym z perspektywy czasu widzę ogromną wartość, bo bardzo dużo się przy tym nauczyłam. Na pewnym etapie pojawiła się potrzeba tworzenia własnych piosenek, bo improwizacja zawsze przychodziła mi z łatwością. Wspólnie z Andrzejem szukaliśmy naszej muzycznej drogi, eksperymentowaliśmy z różnymi składami, aby określić się muzycznie, by w końcu zrodziła się Furia Futrzaków.

Przez ten czas, aż do dziś, rozwijałaś się jako wokalistka. Jak opisałabyś tę „muzyczną drogę”?
Jestem uczennicą m.in. p. Elżbiety Zapendowskiej, to ona jako pierwsza uświadomiła mi, że teksty śpiewanych przeze mnie piosenek mają być wartościowe. Zawsze starałam się trzymać tego, żeby śpiewana przeze mnie piosenka była o czymś dla mnie istotnym. Natomiast w pewnym momencie zrozumiałam, że lubię zarówno słuchać, jak i wykonywać, muzykę syntetyczną – elektroniczną. Zafascynowałam się zespołem The Knife, który ma niesamowicie przetworzone wokale. Chcąc być jak oni, kupowałam i stosowałam bardzo dużo efektów do przetwarzania wokalu, na płycie FF są one słyszalne, zresztą były też wykorzystywane na koncertach. Z czasem, kiedy zaczęłam mieć większą kontrolę nad głosem, stwierdziłam, że najfajniej jest, gdy wydobywam go sama i gdy on brzmi specyficznie, ale naturalnie. Więc z czasem zrezygnowałam podczas koncertów z tych efektów, ale słabość do muzyki elektronicznej pozostała.

Jest to słyszalne na twojej nowej płycie. Jak wspominasz pracę nad tym albumem?
To były wieczory, które spędzałam w domowym studiu nagrań, przy mikrofonie i komputerze. Odtwarzałam podkłady przesłane przez Andrzeja, wtedy powstawał zarys melodii, a następnie teksty. Nie było takiego jednego momentu, kiedy postanowiłam: „Dobra, nagram swoją solową płytę”. Te piosenki powstawały naturalnie, była do tego chęć i powstał cały album.
W jednym z singli z nowej płyty gościnnie wystąpił perkusista Maciej Gołyźniak. Możesz powiedzieć nieco więcej o tej współpracy?
Było mi bardzo miło, że Maciek zgodził się nagrać bębny do jednego z numerów na płycie – „Nie lubię kobiet”. Jest w tym zasługa Andrzeja, który przyjaźni się z Maćkiem także pozamuzycznie, a jako producent mojego albumu zaprosił go do współpracy. Efekt końcowy bardzo mnie ucieszył, udział Maćka doskonale napędził ten numer.
Teksty do utworów przygotowali dla ciebie m.in. Piotr „Ten Typ Mes” Szmidt, a także Anna Michalska i Jacek Szabrański. Jak wyglądał proces pisania?
Osoby, które napisały lub pomogły mi napisać teksty na tę płytę, wiedziały, o czym chcę, aby one były. Każda z tych osób miała przeze mnie nakreślony jakiś motyw, który ja sobie wyobrażałam, ponieważ gdy powstaje piosenka, zazwyczaj czuję, o czym ona może opowiadać. Na podstawie tego oni pisali dany tekst, czasem wysyłałam im swoje fragmenty tekstów, które zostały wplecione w gotowy materiał. Przy każdym z tych utworów pomysł był mój, a realizacja była po stronie autorów tekstów.
Czy określiłabyś ten materiał jako koncept-album?
Tak, zdecydowanie jest to opowieść o pewnym etapie w moim życiu.
Miałaś gotowe teksty – jak wyglądał proces nagrywania wokali?
Nagrywałam je przeważnie we wspomnianym domowym studiu nagrań, następnie sama odsłuchiwałam i wybierałam w programie Ableton najlepsze fragmenty. Potem składałam to w całość, więc ta część edycyjna należała do mnie. Dopiero później przekazywałam te nagrania do zmiksowania.
Czyli w ręce Marcina Szwajcera.
Dokładnie – Marcin dostał gotową surówkę wokali, już „przebraną” przeze mnie. Z Marcinem poznaliśmy się w wyniku mojej współpracy z Tym Typem Mesem, i został mi polecony z kilku stron, żeby to z nim pracować nad płytą. Gdy otrzymałam gotowy mix, bałam się, ile poprawek jeszcze trzeba będzie nanieść, tymczasem praktycznie nie było takiej potrzeby.

Oprócz kariery stricte artystycznej, zawodowo zajmujesz się także nauką śpiewu. Jacy ludzie do ciebie trafiają?
Uczę śpiewu od ponad dziesięciu lat. Śpiewanie jest naturalnie przyjemne i ludzie lubią śpiewać. Często chcieliby też wiązać z tym w mniejszym lub większym stopniu swoją przyszłość i wielu z nich się to udaje. Ponieważ praca nad rozwojem głosu skłania do wielu ciekawych rozmów, to z wieloma moimi uczniami jestem obecnie prywatnie zaprzyjaźniona. Przychodzą do mnie wspaniali, inspirujący ludzie, może takich przyciągam? Ogólnie zgłaszają się do mnie ludzie w różnym wieku – najmłodsza uczestniczka moich zajęć miała pięć lat, a niedawno uczyłam kobietę po siedemdziesiątce. Głównie są to oczywiście osoby nastoletnie i dorośli stawiający na samorozwój.
Ponadto realizujesz się jako lektorka.
Moja przygoda z nagrywaniem głosu mówionego wynikła z edukacji, którą kontynuowałam po szkole muzycznej. Już wtedy uczyłam innych śpiewu, pochodzę z rodziny nauczycieli, więc poniekąd jest we mnie gen „coachingowy” [śmiech]. Zaczęłam się uczyć, jak uczyć innych, jak dzielić się wiedzą. A że były to studia z zakresu kształcenia głosu i mowy, dowiedziałam się tam wielu nowych rzeczy. W wyniku pracy nad sobą, nad opanowaniem własnego instrumentu, nauczyłam się niesamowicie dużo, mój głos się obniżył i rzeczywiście, przez półtora roku, z osoby, która nie pracowała głosem mówionym, stałam się lektorką. Nagrałam swoje demo lektorskie, wysłałam je do różnych „banków głosów” i w wyniku tego zaczęłam nagrywać reklamy. Niesamowicie mnie to cieszy, jest to częścią mojej codziennej pracy.
Wśród czytelników na pewno są osoby, które chciałyby rozwinąć się w zakresie śpiewu. Jak mogą uzyskać tę wiedzę od ciebie?
Jakiś czas temu założyłam własną stronę – www.wokalistyka.pl, na której dzielę się różnymi poradami i tam też są szczegóły dotyczące zajęć, które prowadzę i na które można się indywidualnie zapisać. Mam także profile w social media (szukaj: Kinga Miśkiewicz), gdzie zamieszczam różne informacje.
Pozwolę sobie określić twoją rolę względem uczniów jako swego rodzaju mentorki. A co dla ciebie, jako artystki, stanowi inspirację?
Nie mam jednej inspiracji i jednego mentora. Lubię uczyć się od wielu i to samo polecam innym. Niedawno byłam na koncercie zespołu Knower, który gra bardzo trudny, udziwniony pop i rzeczywiście, nie jest to łatwa muzyka. Warta przeanalizowania, docenienia jej niuansów, mimo że oni bawią się tą muzyką, jest w tym mnóstwo radości, to nie jest to banalne.

Na zakończenie chciałbym poprosić ciebie o drobne rady dla czytelników, którzy być może chcą rozpocząć swoją przygodę ze śpiewem.
Osoby, które chcą coś dać od siebie, muszą wiedzieć, do czego dążą – mieć jasno określone cele. Warto, żeby konsekwentnie podążać tą drogą, nie zrażając się przeciwnościami. Jeśli czegoś się chce i idzie za tym praca nad sobą, to to zaprocentuje. Na pewno trzeba być otwartym na różne doświadczenia i wiedzę. Ja jak wspominałam wcześniej, osobiście jestem zwolenniczką uczenia się zarówno śpiewu, jak i gry, od różnych ludzi, aby wyrobić własny pogląd na tworzenie muzyki. W dzisiejszych czasach mamy mnóstwo możliwości nauki, także przez Internet, i z tego też warto korzystać. Przede wszystkim trzeba lubić i poznać siebie, to jak pracuje nasz oddech, co sprawia, że się spinamy a co pomaga nam się rozluźnić. Samoświadomość, wewnętrzna spójność i spokój – to jest kluczowe. Praca nad głosem to praca nad sobą.
Rozmawiał: Michał Wawrzyniewicz