Śmiało można powiedzieć, że bohater tego wywiadu w ostatnim momencie uciekł kosie spod ostrza. Jak sam opowiada, było bardzo blisko dołączenia do ekskluzywnego Klubu 27… Na szczęście pisany był mu inny los i teraz możemy rozmawiać z zupełnie innym człowiekiem – wolnym od nałogów (pomijając te nie destruktywne, jak… muzyka) i świadomym drogi, jaką przeszedł. A wydarzyło się w jego życiu naprawdę wiele – był na szczycie, był i na dnie; stracił głos, potem go odzyskał; podniósł się, zaczął ponownie tworzyć i – co najważniejsze, robi to do dzisiaj. Efektem tego jest płyta Jary OZ, o której między innymi rozmawialiśmy.
Wywiad ukazał się w TopGuitar w numerze 7/2016
Maciej Warda: Titus powiedział kiedyś, że Acid Drinkers balowali do upadłego, ale to i tak było przedszkole w porównaniu z imprezowaniem Oddziału Zamkniętego. Skomentujesz to jakoś?
Krzysztof Jaryczewski: Nie wiem, jak balangowali inni. Wiem, że ja robiłem to w sposób bardzo destrukcyjny, do samego „spodu”. Naprawdę niewiele brakowało, żebym parę razy znalazł się po tamtej stronie – to cud, że jeszcze żyje.
Nie wiem, jak balangowali inni. Wiem, że ja robiłem to w sposób bardzo destrukcyjny, do samego „spodu”. Naprawdę niewiele brakowało, żebym parę razy znalazł się po tamtej stronie – to cud, że jeszcze żyje
Twoja walka o głos i o trzeźwość to coś, o czym można by napisać książkę albo zrobić film. Nie poddałeś się – i to jest cudowne!
Jestem twardym zawodnikiem i łatwo się nie poddaję.
Zacząłeś leczyć gardło dopiero w 1999 roku. Czternaście lat wcześniej nie robiono jeszcze takich zabiegów?
Czternaście lat wcześniej miałem w głowie inne rzeczy niż leczenie gardła. Usilnie myślałem, jak uleczyć cały świat.
Jakie były twoje początki przygody z gitarą? Zakładałeś Oddział Zamknięty jako nieśpiewający gitarzysta, racja?
Tak, to prawda, zawsze chciałem być gitarzystą. Mój starszy brat Zbyszek grał na gitarze w latach sześćdziesiątych w zespole Dzikusy, w którym potem śpiewał Tadeusz Woźniak. Gitara elektryczna była w domu, odkąd pamiętam. Była też gitara akustyczna. Mój ojciec grał i śpiewał romanse cygańskie, gitara basowa też była w domu, grał na niej mój średni brat Andrzej. W latach siedemdziesiątych grał w różnych zespołach, między innymi w Graminte i MT Telegram. Jak więc widzisz, instrumentów w domu trochę było, że nie wspomnę o pianinie czy egzotycznym dulcimere!

Jak sam kiedyś przyznałeś, rozstałeś się z gitarą, bo jako żywiołowemu wokaliście przeszkadzała ci na scenie. To wyznanie może dla czytelników TopGuitar zabrzmieć dość kontrowersyjnie – wytłumaczysz się z niego?
Grałem kiedyś z Jarkiem Szlagowskim w zespole Tani Hotel, z którym tworzyłem sekcję rytmiczną – Szlaga na perkusji, ja na basie. Grałem na basie, bo nie było basisty, a – jak to mówią – gitarzystów jest wielu. Śpiewał z nami Jurek Wawrzyniak, jeden z najlepszych polskich wokalistów bluesowych, jakich słyszałem, na gitarach grali Mirek Borkowski i Darek Eksanow. Po rozpadzie tego zespołu założyłem z Jarkiem Oddział Zamknięty, szukaliśmy przede wszystkim wokalisty i basisty. Wojtek Pogorzelski, którego poznałem w Domu Kultury na Łowickiej i z którym grałem okazjonalnie w różnych projektach, przyprowadził kiedyś na próbę Pawła Mścisławskiego. Tak ukształtował się pierwszy skład Oddziału Zamkniętego. Nie mogliśmy znaleźć wokalisty, dlatego na pierwszej sesji demo na Okólniku, jeszcze przed pierwszą płytą postanowiłem, że ja pociągnę wokalnie. Na tyle fajnie to wyszło, że przestaliśmy szukać wokalisty i nagraliśmy pierwszą płytę ze mną jako wokalistą. Problem zaczął się pojawiać wtedy, kiedy zacząłem szaleć po scenie – biegać, skakać i tańczyć, gitara zaczęła przeszkadzać, bo nie było wtedy systemów bezprzewodowych… No i w końcu odłożyłem gitarę. Próbowaliśmy z różnymi gitarzystami, m.in. z Jackiem Tomaszewskim – bratem słynnego Bobbiego X, ostatecznie dołączył do nas Włodek Kania, mój kolega z Królówki (XX Liceum Ogólnokształcące im. Królowej Jadwigi na Mokotowie). Później przez te wszystkie lata tęskniłem do gitary, czasami na koncertach po nią sięgałem. Utrata głosu dała mi dwie dobre rzeczy – zobaczyłem, że nie jestem niezniszczalny, w pewnym sensie uratowała mi życie i wymusiła powrót do gitary, do pracy nad warsztatem i nad brzmieniem.
Zacząłem szaleć po scenie – biegać, skakać i tańczyć, gitara zaczęła przeszkadzać, bo nie było wtedy systemów bezprzewodowych… No i w końcu odłożyłem gitarę (…) Utrata głosu dała mi dwie dobre rzeczy – zobaczyłem, że nie jestem niezniszczalny, w pewnym sensie uratowała mi życie i wymusiła powrót do gitary, do pracy nad warsztatem i nad brzmieniem.
Płyta „Jary OZ” to kolejna porcja solidnego rockowego grania, utrzymanego w niezmiennym Oddziałowym klimacie. Dlaczego zdecydowałeś się na podwójny album?
Od jakiegoś czasu chodzą za mną nierozwiązane sprawy z przeszłości. Sprawy formalne toczą się w sądzie, natomiast mentalnie postanowiłem zamknąć tamten etap Oddziałowy. Stąd pomysł na taki tribute oddziałowy, nie było sensu nagrywać tego w starych aranżacjach i brzmieniach, dlatego padło na akustyczne wersje z elementami orkiestry symfonicznej – smyczki, fortepian, flet poprzeczny. Początkowo miała być jedna płyta, ale doszedłem do wniosku, że skoro zamykam pewien etap, to dobrze by było otworzyć następny. Przez parę ostatnich lat uzbierało się sporo nowego materiału, więc nie było problemu z tym, by połączyć stare z nowym. Musiałem przeprowadzić ostrą selekcję i dużo piosenek schować jeszcze do szuflady, myślę że dobrze się stało, że tak wyszło.

Sam przyznajesz, że w Oddziale byłeś dyktatorem, a jak jest teraz w Jary Oz? Są jakieś elementy demokracji bezpośredniej?
Po odejściu Jarka Szlagowskiego z Oddziału rzeczywiście stałem się dyktatorem, zwłaszcza że nałożyło się na to uzależnienie od alkoholu i prochów. Poza tym w zespole demokracja to nie jest dobre rozwiązanie, chociaż oczywiście radzę się kolegów i rozmawiamy o kształcie zespołu, o przyszłości, doborze repertuaru… Fajne pomysły zawsze kupuję!
Po odejściu Jarka Szlagowskiego z Oddziału rzeczywiście stałem się dyktatorem, zwłaszcza że nałożyło się na to uzależnienie od alkoholu i prochów. Poza tym w zespole demokracja to nie jest dobre rozwiązanie, chociaż oczywiście radzę się kolegów i rozmawiamy o kształcie zespołu, o przyszłości, doborze repertuaru… Fajne pomysły zawsze kupuję
Wszyscy, którym było to dane, mówią, że realizacja płyty w studiu Custom 34 to czysta przyjemność i obcowanie z brzmieniowym absolutem. Jak ci się tam grało? Opisz, jak przebiegała sesja nagraniowa.
Custom 34 Piotrka Łukaszewskiego i Sławka Mroczka to naprawdę magiczne miejsce. Składa się na to parę spraw: duch, jaki tam panuje, pozytywna aura obydwu właścicieli, profesjonalizm Piotra, rodzaj świadomości muzycznej, no i mój sentyment do analogowego brzmienia i pierwszych nagrań Oddziału… Wiesz – Neve, Studer, najwyższej jakości sprzęt i wyjątkowa akustyka. Nie mogłem znaleźć lepszego miejsca do nagrania tego materiału, zwłaszcza części akustycznej. Staram się słuchać swojej intuicji – kiedy tyko tam wszedłem, wiedziałem, że tam będę nagrywał, chociaż sporo wcześniej słyszałem o tym studiu między innymi od Grzesia Martyńskiego. Pamiętam dzień, kiedy po rozłożeniu i okablowaniu instrumentów miałem łzy w oczach, bo poczułem ogromną wdzięczność za to, jaki łaskawy jest dla mnie los – za to, że żyję, że mogę nagrywać w takim wspaniałym studiu z takimi wyjątkowymi ludźmi, jacy są w moim zespole i jacy pracują w tym studiu. Czysta magia! Pamiętam, kiedy zadałem pytanie Piotrkowi Łukaszewskiemu siedzącemu w reżyserce i Krzyśkowi Zawadce, który trzymał gitarę i siedział obok mnie: „Gdzie jest Pogorzelski?! Powinien tu z nami być!”.
Pamiętam dzień, kiedy po rozłożeniu i okablowaniu instrumentów miałem łzy w oczach, bo poczułem ogromną wdzięczność za to, jaki łaskawy jest dla mnie los – za to, że żyję, że mogę nagrywać w takim wspaniałym studiu z takimi wyjątkowymi ludźmi, jacy są w moim zespole i jacy pracują w tym studiu. Czysta magia! Pamiętam, kiedy zadałem pytanie Piotrkowi Łukaszewskiemu siedzącemu w reżyserce i Krzyśkowi Zawadce, który trzymał gitarę i siedział obok mnie: „Gdzie jest Pogorzelski?! Powinien tu z nami być!
Jakich gości zaprosiłeś do nagrań? Czy są wśród nich starzy członkowie Oddziału? Jakie macie relacje panują między wami?
Zaprosiłem większość muzyków, którzy wnieśli coś do Oddziału. Niestety, paru nie skorzystało z zaproszenia, w tym Wojtek… Na płycie, oprócz składu zespołu Jary Oddział Zamknięty, wystąpili Krzyś Zawadka – OZ, Zbyszek Bieniak – OZ, Andrzej Potęga, Michał Kłopocki i inni Oddziałowcy: Marcin Czyżewski, Włodzimierz Kania, Robert Janowski, Grzegorz Martyński. Pojawili się też inni muzycy niezwiązani z Oddziałem, ale ze studiem Custom 34, między innymi Piotr Łukaszewski, Jola Tubielewicz, Adam Bieranowski, moja córka Maja, sekcja smyczków Michała Mierzejewskiego i dęciaki Ziarka. Młody talent Mariusz Wawrzyńczyk, Lidia Nowak, Marta Gałuszewska, Wojciech Konikiewicz… Chórki uzupełnił Juliusz Kamil.
Jakich gitar, mikrofonów i preampów użyliście do nagrania płyty akustycznej z hitami Oddziału Zamkniętego? Jak osiągnąłeś to pełne i bardzo naturalne brzmienie gitar?
Były różne konfiguracje – przede wszystkim gitary Gibson Songwrighter, Gibson Jumbo i Lakewood J-14 CP. Preampy – zwykle Neve 1073, czasem Neve 1081. Mikrofony – zwykle para Neuman KM84 i Bock FET47. Dogrywane akustyki, solówki i tematy, głównie na neumannie U67 i stary U87. Bliskie plany gitar to przeważnie wstęgowe Royery R121. Kompresory Purple MC77.
Używacie jakiegoś polskiego sprzętu?
Używam Taurusa Stomphead na graniach klubowych.
Drugim krążkiem na albumie Jary OZ jest płyta „elektryczna”. Kto tak ładnie zagrał na niej na gitarach? I jakie to były wiosełka, szczególnie te w utworze „Ego Zen”?
W „Ego Zen” – na Les Paul Krzys Zawadka, ja na stratocasterze i barytonowym epiphonie.
Dlaczego na płycie „Ex” z 2009 roku sam nagrałeś wszystkie gitary? Teraz inaczej podchodzisz do tego tematu?
Wtedy chciałem, żeby brzmienie na płycie było jak najbardziej zbliżone do koncertowego, dlatego prawie wcale nie robiłem tam nakładek – taki eksperyment.

Jeśli miałbyś wybrać tę jedną jedyną, to byłby to Gibson czy Fender? Dlaczego?
Od paru lat szukam Gibsona SG Zoot Suite Rainbow – to jest ta jedyna, dopóki jej nie będę miał!
Pamiętasz, na jakich gitarach zostały nagrane dwie pierwsze płyty Oddziału?
W pierwszej sesji Pogorzelski grał na gitarze Ibanez Les Paul, a ja na pożyczonym instrumencie Music Mana.
Powiedz nam jeszcze, czy Jary Band został formalnie zastąpiony przez Jary OZ i przestał istnieć?
Tak właśnie się stało.
Kto jest teraz twoim muzycznym idolem?
Nie mam idoli, mam kilku ulubionych artystów – Clapton, BB King, Hendrix, McLaughlin, Hancock, Davis, Zappa, Angus Young, Sting, Rod Steward, Dylan… Jest ich jeszcze paru – Van Halen, Isac Hayes, Stevie Wonder, Ray Vaughan…
A gitarowym? Tym jedynym?
Zawsze był i chyba pozostanie Jimi Hendrix. Może dlatego, że wszystko u mnie od niego się zaczęło i zapewne nie jestem w tym oryginalny…
Żałujesz czegoś w życiu?
Przez długie lata żałowałem czasu straconego przez używki, ale i tym sobie dałem radę. Uważam, że wszystko mi było do czegoś potrzebne, było z kilku powodów pisane.
Przez długie lata żałowałem czasu straconego przez używki, ale i tym sobie dałem radę. Uważam, że wszystko mi było do czegoś potrzebne, było z kilku powodów pisane
Dziękuję za rozmowę!
To ja dziękuję i pozdrawiam czytelników TopGuitar, życząc pogody ducha i pozytywnych wrażeń po odsłuchaniu płyty!