18 września 2020 roku ukazała się płyta “Zenith”, pierwszy solowy album Macieja Mellera, gitarzysty Riverside. Pomysł na solową płytę dojrzewał u Macieja już od jakiegoś czasu. Najpierw trochę z niewiedzy co zrobić ze wszystkimi pomysłami, które zebrały się przez ostatnie kilka lat. Potem pojawiła się myśl co robić z czasem pomiędzy aktywnościami Riverside. Na końcu chyba rzecz najważniejsza – potrzeba bardziej osobistej wypowiedzi muzycznej.
W wywiadach wspominałeś, że twoje korzenie to blues i rock. Czy mógłbyś przybliżyć nam, jacy artyści kształtowali ciebie jako gitarzystę?
Moje korzenie to The Beatles i po dziś dzień to najważniejszy dla mnie zespół. I pierwsze 4 lata mojego grania na gitarze to właściwie tylko i wyłącznie granie rytmiczne, akordy – żadnych solówek. Blues czy rock w kontekście moich inspiracji gitarowych pojawia się po tych 4 latach, kiedy zacząłem próbować grać partie solo, improwizować. Pentatonika wkroczyła w moje życie wraz z grupą Dżem, której wszystkie płyty starałem się wtedy kopiować – łącznie z solówkami właśnie. Strasznie spodobało mi się wtedy też to, co zrobił Gary Moore na „Still Got the Blues”, to było bardzo świeże! Potem już Zeppelin, Nalepa, Almani – też próbowałem to wszystko grać. Aż pojawił się rock progresywny, ze Stevem Howe, Robertem Frippem, Andy Latimerem, Stevem Hackettem i Davidem Gilmourem. I do dziś ten ostatni wraz z Georgem Harissonem pozostają moimi największymi inspiracjami gitarowymi i są najbliżej mojego serca.
Pojawił się rock progresywny, ze Stevem Howe, Robertem Frippem, Andy Latimerem, Stevem Hackettem i Davidem Gilmourem. I do dziś ten ostatni wraz z Georgem Harissonem pozostają moimi największymi inspiracjami gitarowymi i są najbliżej mojego serca
A jak w ogóle zakiełkowała w tobie gitara? Co sprawiło, że chwyciłeś za ten instrument i, że pozostała ona z tobą na zawsze?
Nie ma tu żadnej romantycznej historii o gitarach wujka leżących na szafie czy wyginaniu się przed telewizorem z rakietą do tenisa 5 letniego Maciusia. Nauczyciel muzyki w podstawówce wytypował mnie do szkolnego zespołu, a ja bałem się mu odmówić. To on „przydzielił” mi gitarę jako ten „mój” instrument. Zgadnij czy jestem mu wdzięczny za ten ruch. Jeden moment zaważył, że dziś tutaj rozmawiamy!

Do Riverside dołączyłeś w 2017 roku ale dopiero po ponad dwóch latach stałeś się oficjalnie czwartym członkiem zespołu. Co się w związku z tym zmieniło?
Na zdjęciach będzie teraz czterech. A tak serio, to zapewne pojawi się nieco więcej obszarów, w których będę bardziej aktywny. Pierwszy z brzegu i ten najważniejszy to udział w powstawaniu kolejnych płyt Riverside – zespół wróci do sali prób i studia znów jako kwartet. Dla mnie to absolutnie wspaniałe.
Ile lat mają pomysły zrealizowane na płycie „Zenith”? Czy zacząłeś rejestrować pomysły na autorski materiał po rozstaniu z Quidam w 2014 roku?
Najstarszy jest główny temat z „Frozen”, który próbowałem przemycić jeszcze w czasach Quidamu, a nawet otarł się o album „Saiko”. Później w już przerobionej wersji proponowałem kolegom z Trio Meller/Gołyźniak/Duda – wraz z kilkoma innymi tematami, które ostatecznie zostały odrzucone, m.in. „Fox” „Knife” czy „Halfway”. Połowa płyty „Zenith” mogłaby mieć podtytuł „Niechciane piosenki”. Ale ja te swoje rzeczy gdzieś zostawiałem w głowie i na dysku. Wracałem do nich i wciąż mi się podobały. I kiedy przyszedł moment wróciłem do nich na dobre, dopracowałem, rozwinąłem gdzie trzeba, 2-3 utwory powstały na świeżo. I demo było gotowe.
Co sprawiło, że ścieżki twoje i Krzyśka Borka skrzyżowały się tak mocno, że powstała z tego płyta?
Najpierw była decyzja o nagraniu płyty solo, potem zastanawianie się, kto mógłby zaśpiewać – bo od początku wiedziałem, że to nie będzie płyta instrumentalna. I tak nasze ścieżki się mocno skrzyżowały dopiero kiedy padła moja propozycja i Krzysiek zgodził się do mnie dołączyć i pomóc mi zrobić ten album. Odkąd pamiętam zawsze podobało mi się zaangażowanie w śpiewanie i ekspresja Krzyśka, ale olśniło mnie dopiero kiedy posłuchałem Tim Orders – sam zresztą przysłał mi tę płytę. Pokazał się tam z nieco innej strony, a ja poczułem, że to może zadziałać.
Jak wyglądało w praktyce zgrywanie się składu z płyty „Zenith”? Nie było żadnych prób zespołowych, tylko praca zdalna?
Było tylko demo nagrane w domu. Do mojej demówki Łukasz Sobolak dograł bębny już w studio, „na czysto”. Podobnie Robert Szydło i Łukasz Damrych, którzy pracowali w swoich domowych studiach. Ani jedna z tych 8 piosenek nie została nigdy zagrana w pełnym składzie na żywo, ale nawet gdybyśmy chcieli sytuacja wymusiła ten sposób pracy. Dla mnie ważne, że jednak się udało, a efekt jest wielce satysfakcjonujący.
Ani jedna z tych 8 piosenek nie została nigdy zagrana w pełnym składzie na żywo, ale nawet gdybyśmy chcieli sytuacja wymusiła ten sposób pracy. Dla mnie ważne, że jednak się udało, a efekt jest wielce satysfakcjonujący
Ten tryb pracy dał niesamowity efekt, bo czuć jednak wspólny „flow”, który prowadził was, podczas realizacji materiału w studio.
Klasa, smak muzyczny i doświadczenie kolegów, którzy mi pomagali dały tutaj efekt, o którym mówisz. Znając ograniczenia wynikające z takiego trybu pracy wiedzieliśmy gdzie baczniej przyłożyć ucho, żeby uzyskać dobry efekt i nie zgubić dobrej energii płynącej z tych kompozycji.
Faktycznie „poużywałeś sobie” jako gitarzysta na tej płycie. Czy to efekt tego, że otworzyłeś się na wszystkie swoje inspiracje i nie ograniczałeś co do planowania stylu/gatunku muzycznego płyty?
Z początku próbowałem myśleć o nieco innej stylistyce, o czymś, czego do tej pory nie robiłem, ale dość szybko porzuciłem takie podejście na rzecz pójścia za „pierwotnym” pomysłem, jego duchem, charakterem czy jak inaczej to nazwiemy. Od tego momentu poszło już sprawnie. Tam gdzie chciałem sobie rozwinąć część swobodnie ją rozwijałem, jak chciałem zagrać solo – po prostu grałem.

Domyślam się, że cały czas grasz na swoim PRS Custom 24? Jakich jeszcze wioseł i wzmacniaczy używałeś podczas sesji nagraniowych albumu „Zenith”?
Było trochę PRS Custom 24, trochę PRS Custom 22, ale najwięcej i najchętniej Tokai Silverstar strato. Bardzo pasował w tych piosenkach i świetnie mi się grało na tym instrumencie. Wzmacniacz tylko MLC Subzero 100, ale cały mój koncertowy setup wet-dry-wet był normalnie odpalony i tak było to nagrywane w większości. Najpierw szukałem brzmienia, jeśli trzeba było włączałem drive, vibe, tremolo, delay czy kompresor i wtedy nagrywaliśmy.
Jakie jest twoje podejście do zmiany „gratów”, do kupowania nowych gitar, do ciągłego przemodelowywania pedalboardu w ramach szukania lepszego brzmienia?
Bardzo pozytywne, ale wydaje mi się, że z moim podejściem jestem gdzieś pośrodku – co jakiś czas lubię coś delikatnie zmienić, poszukać, ale nie gonię specjalnie za nowinkami. Wszystko ma służyć temu co robię i nie kolekcjonuję sprzętu. W szufladzie mam tylko kilka nieużywanych kostek, a dwa wspomniane wyżej PRSy i Tokai to jedyne gitary, na których gram. To mi wystarczy póki co.
Współpracujesz dalej z Markiem Laskowskim z MLC? Na czym polegała jego pomoc w kreowaniu twojego brzmienia?
Marek zbudował wzmacniacz i efekty, których brzmienie bardzo mi odpowiada. Zresztą wciąż coś modyfikujemy i jesteśmy coraz dalej w tej wędrówce. Do tego od ponad dziesięciu lat używam całego systemu, który steruje tym całym bałaganem i pozwala w sposób absolutnie komfortowy i bezkompromisowy kreować ogromną paletę brzmień i błyskawicznie je przełączać w wersji live. A programuję kanały wzmacniacza, kostki, muliefekty i piezo w gitarze!
Zakładasz w ogóle jakieś koncerty z materiałem z płyty „Zenith”? Masz swój skład koncertowy w razie czego?
Nie zakładam koncertów. Póki co będę się bardzo cieszył, jeśli płyta dotrze do jak największej liczby osób i po prostu będzie się podobać. Może potem pomyślę o kolejnym albumie, a po nim o solowych koncertach?
Jakie są plany Riverside na jesień i zimę? Pozostaje chyba tylko praca nad następczynią „Wasteland”, czy macie nadzieję na jakieś koncerty…?
Riverside jest cały czas aktywne, tylko w nieco inny sposób. Zaczynamy grać próby, pewnie „urodzą się” nowe rzeczy. Ale ten rok to niesamowite bogactwo wydawnictw. Za chwilę do słuchaczy trafi koncertowy box-pamiątka podsumowujący prawie dwa lata trasy „Wasteland Tour”. Mariusz nagrał i wydał solowy album „Lockdown spaces” i dwa single pod własnym nazwiskiem, a 13 listopada ukaże się siódmy już album Lunatic Soul. Michał kontynuuje prace nad swoją płytą. A mój debiut ukazuje się 18 września. Aktywność koncertową trudno dziś zaplanować, ale byłoby super zagrać koncerty w przyszłym roku.
Dzięki za poświęcony czas!
Bardzo dziękuję i pozdrawiam!
