Jeden z najbardziej rozchwytywanych basistów sesyjnych w Polsce, jeśli chodzi o młodsze pokolenie. Chyba najbardziej znany uczeń Wojtka Pilichowskiego, ale wyszkolony także na Bednarskiej, czyli można powiedzieć, że siłą rzeczy związany z zakonem Woobie Doobie i stajnią Yamahy. Obecnie szef muzyczny zespołu Margaret, ale także nieformalny przewodniczący muzycznej rodzinie Grottów. W oczekiwaniu na jego drugą solową płytę zapytaliśmy, jak to jest muzykować z Margaret, za co lubi basy Yamahy i jak wygląda u niego rodzinne muzykowanie.

Maciej Warda: Wiele się zmieniło od czasu naszej rozmowy, którą mieliśmy przy okazji „Grottmusic”, twojej pierwszej solowej płyty.
Michał Grott: Tak, sporo się zmieniło. Zacząłem współpracować z Margaret i zespołem Blue Cafe, zagrałem kilka ważnych dla mnie koncertów, takich jak np. z Jonem Lordem w Sali Kongresowej lub Steve’em Vaiem w Filharmonii Szczecińskiej. Miałem okazję nagrywać przeróżne muzycznie płyty z wieloma rodzimymi zespołami i artystami. W międzyczasie urodził mi się trzeci syn – Miron, sporo schudłem, ale trochę ostatnio wróciło [śmiech].
Miejmy to za sobą. Jak poznałeś się z Margaret i co zadecydowało, że związaliście się zawodowo?
Poznaliśmy się dzięki jej managerowi, z którym pracowałem wiele lat wcześniej z zachodnimi artystami, takimi jak Ingrid, Velvet czy September, i to właśnie on zaproponował mi, żebym został kierownikiem muzycznym i złożył zespół.
Właśnie, jak ukształtował się obecny koncertowy skład Margaret? Widzę w nim kilku twoich dobrych znajomych. Przypadek?
W większości sytuacji to nie przypadek. Lubię pracować z fajnymi, zdolnymi i profesjonalnymi ludźmi. Obecny skład zespołu Margaret to Bartek Jakubiec na gitarze, Michał Szlempo na instrumentach klawiszowych, Hubert Kostyra na perkusji, Adaś Jendryczka – akustyk.
Na czym polega twoja rola kierownika muzycznego w zespole? Rozumiem, że ustalasz aranże koncertowe w porozumieniu z Margaret? Co jeszcze należy do twoich zadań?
Głównie przygotowuję aranżacje na koncerty i na występy telewizyjne. Oczywiście w porozumieniu z Małgosią i managementem. Poza tym odpowiadam za to, żeby w sytuacjach nietypowych, kiedy np. nie może zagrać Bartek Jakubiec, zorganizować zastępcę i przygotować go tak, aby nie miało to dużego wpływu na występ, mówiąc pokrótce, żeby Margaret miała komfort pracy i aby nie czuła dyskomfortu na scenie.
Jesteś multiinstrumentalistą – grasz na klawiszach, gitarze, basie, ukulele i pewnie jeszcze kilku innych instrumentach. Czy dostałbyś tę „robotę”, gdybyś był po prostu sprawnym basistą czytającym nuty? To tak do przemyślenia dla młodych basistów, dla których „ważny jest tylko bas”…
Możliwe że tak, choć czytanie nut w tym przypadku nie jest zbyt ważne. Na pewno umiejętność gry na różnych instrumentach bardzo pomaga mi w wymyślaniu aranżacji, przydaje się w pracy w studiu, jak i na koncertach. Oczywiście nie zapominam, że jestem basistą i że to mój główny instrument. Jeśli mogę podpowiedzieć coś młodym muzykom, to żeby poza graniem, ćwiczeniem na instrumencie nie zapominali, że w pracy bardzo ważne jest tzw. „przebywanie”, czyli jeśli spędzasz około dwustu dni w roku z ludźmi w busie, hotelach i na koncertach, to często nie wystarczy być tylko świetnym muzykiem.
Uczestniczyłeś na jakimś etapie produkcji płyt Margaret? Według mnie są to ewidentnie jedne z najlepszych produkcji polskiego artysty, artystki, jakie kiedykolwiek się ukazały. Wszystko dzięki Szwedom?
Myślę, że przede wszystkim dzięki menadżerowi i Margaret, którzy potrafili zebrać wokół siebie dobrych i zdolnych ludzi uwielbiających robić muzykę. Uczestniczyłem podczas nagrań dwóch płyt: „Add The Blonde” i „Monkey Business”. Na tej ostatniej aranżowałem jedną piosenkę i nagrałem bas. Na pierwszej nagrałem bas do kilku piosenek. Część nagrałem w domowym studiu, a część podczas ciekawej sesji nagraniowej, która odbyła się w jednym ze studiów w Łodzi, gdzie miałem okazję poznać paru szwedzkich producentów. Było to dla mnie świetne, nowe doświadczenie ze względu na szybkość, kreatywność i bardzo luźną atmosferę. Żeby bardziej to zobrazować, podam przykład: po wejściu do studia z instrumentami, jakieś dwie minuty później trzymałem basówkę w rękach i nagrywałem coś, co powstawało w tym samym momencie, a w międzyczasie, gdy grałem, ktoś pytał mnie „Z colą czy bez?” [śmiech].
Czy kierownictwo muzyczne w zespole Margaret pozwala ci jeszcze na działania muzyczne na innych kierunkach? To chyba wystarczająco absorbujące zajęcie…?
Faktycznie, jest co robić. Oczywiście niezmiennie współpracuję z Edytą Bartosiewicz, Robertem Janowskim, w ostatnim czasie w projekcie „Osiecka symfonicznie” i sporadycznie w kilku orkiestrach rozrywkowych. Jak tylko mam czas, uwielbiam grać na pianinie i komponować swoje utwory – bardzo to lubię. Jestem bardzo otwarty na każdy rodzaj muzyki i kiedy tylko nadarza się okazja zagrać coś nowego, innego, to to robię. W studiu najczęściej pracuję z Wojtkiem Olszakiem, czyli w Woobie Doobie Studios, Chrisem Aikenem w Studio124 oraz z Tomkiem Filipczakiem w StudioSonus. Poza tym wychowujemy z żoną trójkę chłopców, ale to przecież nic takiego [śmiech].

A czy masz czas na drugą solową płyte?
Nagrałem prawie cały materiał kilka lat temu w Woobie Doobie Studios i mam nadzieję, że już niedługo uda mi się zamknąć ten temat.
Brawo! Czekam z wytęsknieniem. Jesteś basistą od wielu lat związanym z marką Yamaha, zresztą jak kilkoro innych znanych muzyków po Bednarskiej. Zdradzisz nam, jak ten romans z Yamahą się zaczął?
Oczywiście, to żadna tajemnica. W dużej mierze dzięki Wojtkowi Olszakowi, który w momencie, gdy Marek Lamert z Yamahy szukał basisty do współpracy, polecił mnie – I tak jest do tej pory.
Powiedz, jakie są twoje twoje podstawowe modele basów, których używasz obecnie. Czy wszystkie basowe nowości od Yamahy masz ograne jako pierwszy w Polsce?
Zazwyczaj tak jest, że mogę jako pierwszy ograć nowości, ale to nie jest reguła. Najczęściej używam Yamahy BB NE2 – to mój ulubiony bas, świetnie sprawdza się w studiu, no i nie bez znaczenia jest dla mnie fakt, że podczas pokazu instrumentów Yamaha jakieś dziesięć lat temu w Poznaniu Nathan East grał na moim egzemplarzu, czyli swoim sygnowanym modelu! Mam również świetne Yamahy TRB 5P i 6P w wersji fretless, BB 2025, starą, ale bardzo fajną BB STD, TRB1006 oraz BBP34.
Wiele koncertów gram teraz na nowym modelu BB 735A i muszę powiedzieć, że jest świetny. Posiadam i używam także Fender Precision ’78, Music Mana Stingray V, Sire V7, Kala U-Bass czy Moog Little Phatty do grania syntetycznych basów.
Jakich innych instrumentów Yamahy używasz? Wiem, że jest wśród nich gitara Variax JTV-59…
To jest ruchoma sytuacja i dzięki kolegom z biura Yamahy mam okazję grać i używać różnych instrumentów. Gitara Line 6 Variax JTV-59 to świetny, uniwersalny instrument i w kilku sytuacjach już to mi udowodnił. Ostatnio używam do niej stompboxa Line 6 M5. Poza tym gram i w studiu i na koncertach na klawiszach Yamaha MOXF6 i Yamaha Reface Cs.
Próbowałeś wielu innych gitar basowych. Powiedz, co sprawia, że dane wiosło staje się twoje i zaczynasz na nim regularnie grać? Jakie kryteria musi spełnić? Nie mówimy teraz o yamahach.
Przede wszystkim muszę czuć, że dobrze mi się gra i że dany instrument bedzie mi potrzebny. Kiedyś większą uwagę przykuwałem do nazwy, ceny, z czego i gdzie coś jest zrobione i ile kosztuje. Teraz na szczęście bardziej zwracam uwagę na to, czy dany instrument po prostu się sprawdza w graniu.
Czas na słowo o basowym ukulele. Widziałem, że z powodzeniem wykorzystujesz na żywo Kalę U-Bass. Czy twoim zdaniemten instrument jest funkcjonalny? Bo, że brzmią doskonale, to wiadomo!
Takiego instrumentu przez wiele lat mi brakowało. Jest bardzo funkcjonalny i bardzo często go używam. No i te gabaryty…

Powiedz na zakończenie o rodzinie Grottów pod kątem muzycznym. Znam Kamę, ale to nie wszystko, czyż nie?
Tak. Mam dużą i wspaniałą rodzinę. Moja żona Marta jest skrzypaczką, starszy syn Mikołaj uczy się w szkole muzycznej na waltorni i gra na gitarze, młodszy Miłosz gra na perkusji, a najmłodszy, trzyletni Miron też zapewne bedzię na czymś grał. Mój Tata Arek jest wykształconym muzykiem i do tej pory naucza. Ciekawa historia z tatą jest taka: kiedy wciągnąłem się w bas w wieku piętnastu–szesnastu lat i z chorobliwą namiętnością słuchałem Wojtka Pilichowskiego i Woobie Doobie, gdzie na gitarze grał Michał Grymuza, tata pewnego razu totalnie spokojnie rzekł, że pamięta Michała, jak był mały i że zaczął uczyć się u taty w ognisku muzycznym w Otwocku. Pamiętam, że szczena mi opadła – I do tej pory tak jest. Wspomniana siostra Kama, oboistkam, nagrała dwa solowe albumy. Dzięki niej mogę powiedzieć, że gram na basie. Zabrała mnie, jak miałem chyba piętnaście lat do nieistniejącego klubu Akwarium na koncert Wojtka Pilichowskiego i wtedy zacząłem swoją przygodę z gitarą basową. Małe postscriptum – dzięki siostra! Dzięki Wojtek!
Druga siostra, Kasia, skończyła szkołę I stopnia na klarnecie, a teraz jest psychologiem. Brat Kuba uczy się gry na skrzypcach na Okólniku w Warszawie. Mama Barbara od prawie czterdzieści lat prowadzi firmę odzieżową i stara się tą naszą orkiestrą jakoś dyrygować! [śmiech] Mógłbym jeszcze tak długo, bo rodzina żony to też w większości muzycy… Tak na zakończenie dodam, że gdy spotykamy się z rodziną żony na święta, to basów nie brakuje, bo mąż siostry Marty to znakomity muzyk – basista Filip Sojka!
O! Nie wiedziałem. Dzięki za rozmowę!
Ja też bardzo dziękuję.