Poznajcie człowieka-orkiestrę. Gościa, który w tym niełatwym polskim szołbiznesowym grajdołku sam wyrobił sobie nazwisko. Choć uczył się na Bednarskiej, to jest typowym self made manem, który wraz ze swoją dziewczyną, gitarą i psem (mam nadzieję, że trafiłem z kolejnością) robi swoje i to na coraz wyższym poziomie.

Kilka lat temu, kiedy robiłem z tobą pierwszy wywiad, byłeś takim typowym self-made-manem. Wszystko zawdzięczałeś sobie, sam występowałeś, sam się promowałeś… Dzisiaj chyba coś się zmieniło?
To był dla mnie naprawdę mocny moment, bo dopiero jako one man band stawiałem pierwsze kroki. Postawiłem na jedną kartę, stwierdziłem, że chcę się zająć produkcją swojej muzyki osobiście, jako również wokalista po prostu – Michał Sołtan. W tym roku mija równo dwadzieścia lat od momentu, kiedy gitara elektryczna wpadła mi w ręce. W latach 2001–2009 grałem w rock-progresywnym zespole Alters, z którym w 2006 roku wydaliśmy płytę pt. „MILD”. Od 2009 istnieje Imagination Quartet, w którym spełniam się jako kompozytor i gitarzysta, wydaliśmy dwie płyty pt. „IQ” w 2012, oraz „Mallada” w 2015 roku. I ostatnie solowe „dziecko”, czyli płyta „MaloGranie”. Równolegle, od 2007 do 2015 roku miałem okazję grać w coverowym zespole Boogie Band. To był dla mnie niezwykły czas, ze względu na ilość poznanych znakomitych muzyków zarówno jazzowych, rockowych, popowych. To była taka dodatkowa szkoła, w której dodatkowo dobrze płacili (śmiech). A poważnie, krygowałem się, czy o tym mówić, bo niby to czysta praca, robota, grania do drugiej w nocy. Ale tak właśnie się zdobywa rzemiosło i wielu muzyków tzw. rozrywkowych o tym wie. Niektórzy się wstydzą. Ja w zupełności odwrotnie, jestem z tego dumny. Zdobyte tam umiejętności pozwoliły mi zagrać z wieloma gwiazdami polskimi i światowymi, akompaniując przy większych i mniejszych projektach. W końcu, gdy przestało mnie to rozwijać i zwyczajnie straciłem zapał, odszedłem z tego zespołu. Solowe poczynania są niezwykle barwne i kolorowe. Nie ukrywam, nie jest to prosta droga, na początku myślisz, że jak zaśpiewałeś w Must Be The Music i dostałeś 4 x TAK, wszystko pójdzie jak z płatka. Nie do końca. Ponad 100 występów dużych i małych , 80 warsztatów „Uwolnij Muzykę” to efekt ciężkiej pracy menadżerskiej, gdzie byłem w tym mocno osamotniony. Tak samo single, które znalazły się na wielu listach przebojów w stacjach radiowych. Są przez jakiś czas, potem znikają, to jest nieustanna praca. Jeśli jest sukces, satysfakcjonuje. Na szczęście jeśli coś robisz dobrze i z pasją, ludzie to doceniają. Dodatkowo w tym roku przypadł mi zaszczyt zagrania z wybitnym, światowym pianistą jazzowym Jeremy’m Monteiro. Maciek, pamiętam naszą pierwszą rozmowę. Myślałem, że jestem w przeddzień wydania pierwszej autorskiej płyty, jednak całość przesunęła się prawie dwa lata. Co mnie cieszy. Poznałem wielu znakomitych ludzi ze świata muzyki, sztuki, mediów.
Jak było na festiwalu w Opolu? Podobno mieliście tam jakieś przygody?
Zdecydowanie to była jedna wielka przygoda. Wyobraź sobie, że bardzo wątpiłem w to, że dostanę się do Opola, po tym jak bez powodzenia w ubiegłych dwóch latach wysyłałem swoje piosenki. Ostatniego dnia, kiedy można było składać podanie o udział w festiwalu, byłem mocno w rozjazdach. W niedzielę wróciłem do Warszawy, żeby w poniedziałek zagrać w Harendzie Światowy Dzień Jazzu. W poniedziałek upał, do godziny 16.00 czas, żeby dojechać na Woronicza i zostawić CD. Dzwonię do mojego ówczesnego wydawcy, mówię: „Rysiu, nie ma szans, przecież tam około 500 zgłoszeń będzie, jest gorąco, nie ma co…”, na to słyszę: „jedź, co Ci szkodzi”. Tak właśnie zrobiłem. Dotarłem o 15.55 i w ostatniej chwili, grzecznie w okienku złożyłem formularz, wypełniony na kolanie. Zagrałem Dzień Jazzu, w samochód i „długa” do Ukochanej do Sopotu. Tam wystawa, jam sessions, kajaki u znajomych. Wracamy do domu w niedzielę, po majówce. W niedzielę wieczorem sms. Został pan zakwalifikowany do 55 KFPP w Opolu, prosimy o kontakt. Myślałem, że głową sufit rozbiję. Wiesz, to jest tak, że jeśli możesz szeroko zaprezentować swoją twórczość, to jest naprawdę coś. Wybrali najweselszą pieśń z płyty „MaloGranie” pt. „Dzieje się”. Zaakompaniowali mi wspaniali muzycy m.in. Rafał Dubicki, Mateusz Woźniak, Michał Polcyn i orkiestra pod kierownictwem Grzesia Urbana. To było coś, wiem też, że do wygranej niewiele zabrakło. Odzew publiczności i nowych słuchaczy był pełen szacunku, może dlatego, że przemyciliśmy trochę improwizacji, solówka gitarowa, trąbki, kontrabasu. Śmiejemy się, że to była chyba pierwsza solówka kontrabasu w historii festiwalu. Chcę podziękować również mojej Dziewczynie, która jest najlepszym wsparciem jakie mam. Oraz Żółtemu Psu „Brunonowi”, który jest z nami od małego. Miał nawet własny identyfikator ze zdjęciem.

Czy ten występ cokolwiek zmienił w twoim życiu?
Zdecydowanie. Doświadczyłem kolejnej wielkiej sceny, adrenaliny na 200 %. Po występie miałem klasyczny objaw tremy „po”. Lekko roztrzęsiony, nie wiedziałem, jak to w rezultacie wyszło. W ciągu minuty dostałem parę SMS-ów, ale szczególnie jeden, mianowicie od Waldemara Malickiego, wybitnego wirtuoza fortepianu uspokoił mnie. Napisał coś w stylu: „No, Panie Michale, w końcu coś dobrego i pozytywnego w telewizji”. To czasem tak jest, że jak autorytet, szczerze i życzliwie pochwali, możesz spać spokojnie. To jest niezwykle spalające, wszak to jednak konkurs. A muzyka dla mnie osobiście konkursem czy egzaminem nigdy nie była. W szkole za egzaminami nie przepadałem. Prócz tego, łatwiej mi się rozmawia z niektórymi wydawnictwami czy agencjami. Inaczej, w ogóle mogę z nimi rozmawiać (śmiech). Co mnie cieszy, to stała współpraca z takimi miejscami jak w Warszawie – Worek Kości, Nowy Świat Muzyki, Proces Kawki, Piwnica pod Harendą, 12on14, Bardzo Bardzo, Spatif, Teatr Boto, Hary’s w Sopocie, Maverick i Mono w Gdańsku. Koncertując w całej Polsce poznaję i odkrywam kolejne wspaniałe miejsca.
Powiedz o swoim interaktywnym projekcie „Uwolnij muzykę”. Na czym polegają te warsztaty? Co one dają uczestnikom i co dają tobie?
Podstawowy wniosek, to taki, że przekazując wiedzę innym, sam się uczę od groma. To jest piękne. Zarówno jako nauczyciel gry na gitarze, czy jako edukator w trakcie warsztatów mam ogromną satysfakcję, że kursanci wynoszą konkretną wiedzę. „Uwolnij muzykę” polegają na tym, że przy pomocy loop station piszemy wspólnie utwór wokalno instrumentalny. Są skierowane zarówno do amatorów jak i profesjonalistów. Jest takie powiedzenie, że profesjonaliści zbudowali Titanica, a amatorzy Arkę Noego. W ślad za tym, stwierdzam, że te dwa z pozoru różne światy są jednością i się uzupełniają. To jest czasem piękne, jak ktoś, kto wie czym jest skala alterowana (czyli VII stopień skali melodycznej), jak jej użyć, w jakim kontekście, zostaje zaskoczony nietuzinkowym rozwiązaniem harmonicznym amatora. Amator sam nie wie co to dokładnie jest, ale to brzmi, „siedzi” i ma uzasadnienie, jeśli ktoś ma potrzebę analizy. A przecież w muzyce ostatecznie liczy się efekt i emocje towarzyszące jej recepcji i percepcji.
Dogadałeś się z szefową Worka Kości, kultowego lokalu w stolicy na prowadzenie tam jam sessions. W Harendzie zrobiłeś ich ponad 300! Dlaczego zmieniłeś miejscówę?
To niebywałe, że lokal, który właśnie obchodzi swoje pierwsze urodziny, przyjął pod swój dach tylu znakomitych muzyków. M.in. Jan Ptaszyn Wróblewski, John Porter, Marek Dyjak, Wojtek Mazolewski i Michał Sołtan (śmiech). To kolorowe miejsce, gdzie możesz doświadczyć dobrego jazzu, muzyki autorskiej, wykładów na temat kryminologii, czy burleski. Historia warszawskiego Funk & Jazz Jam Session ma początek w 2011 roku. Na pomysł wpadł śp. Janusz Piątek, menadżer i założyciel Studia Inicjatyw Twórczych. Pierwszy skład zbudował Marcin Pendowski i tak zagraliśmy pierwszy jam: Nathan Williams – trąbka, Marcin Kajper – saksofony Michał Sołtan – gitara, Marcin Pendowski – gitara basowa, Tomasz Harry Waldowski – perkusja. Pierwszym miejscem był klub „Time Cafe”, który zmienił nazwy na „Dobranocka”, ostatecznie „Barometr”. Na Smolnej graliśmy przez 3 lata. W momencie, kiedy klub zamknięto, przenieśliśmy jamy do Piwnicy pod Harendą. Graliśmy tam 4 lata w składzie poszerzonym o zmarłego niedawno tragicznie perkusistę Grzegorza Grzyba. I tu o Grzesiu powiem. W momencie, kiedy przenieśliśmy się do Worka Kości, cieszył się jak dziecko, gdy zadzwoniłem, że mamy nowe miejsce, super warunki. Gramy, piękna przyszłość przed nami. To był okres wakacyjny i przebywał wtedy głównie w Szczecinie. Niestety, około 9 rano, 23 lipca 2018 roku jeden z najlepszych perkusistów w historii muzyki w Polsce zginął tragicznie w wypadku, potrącony podczas treningu kolarskiego przez samochód. Tego dnia mieliśmy zagrać pierwszy dzień z Grzesiem w nowym miejscu. Obecnie na perkusji gra Tomek Waldowski, Adam Lewandowski, Marcin Jahr i inni. Do końca października 2018 zagraliśmy razem 383 Funk & Jazz Session. W ciągu ponad 7 lat wypadły tylko cztery poniedziałki!

Teraz powiedz przede wszystkim jak się dostać na te jamowanie? Wiem, że dosłownie przy każdym wydarzeniu w Worku stoją tam wielkie kolejki, a „workowe” imprezy są prawie zawsze „sold out”.
Wchodząc do Worka, wchodzisz do magicznego Świata Renaty Kuryłowicz. Godzisz się albo nie na te warunki… gdyż, wstęp na wszystkie wydarzenia jest bezpłatny! To wielka misja właścicielki. Ludzie walą tłumnie, są kolejki na ulicach, więc kto pierwszy, ten lepszy. Miejsc razem z tymi „na stojąco” jest 100.
Gdzieś przeczytałem, że twój zespół Imagination Quartet jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Jakie są ostatnie wieści związane z tym składem?
Zespół z przerwami, ale istnieje. Mieliśmy to wielkie szczęście, by zagrać autorskie koncerty w Chinach, Niemczech, Danii, Polsce. Mam też dobrą wiadomość dla naszych słuchaczy. 20 kwietnia 2019 roku zagramy z Imagination Quartet koncert w prestiżowym klubie 12on14 w Warszawie. To znakomite miejsce prowadzone przez wyjątkowych ludzi, Katarzynę i Tomasza Pierchałów, fanów jazzu i muzyki improwizowanej. Mieliśmy już raz okazję tu zagrać. To piękne uczucie stanąć na deskach, na których grał Tomasz Stańko, Jack DeJohnette czy John Scofield. Mam nadzieję na trzecią płytę, oraz kolejne koncerty.
„MaloGranie” to twoja czwarta płyta ale w sumie można ją traktować jak pierwszą solową, prawda? Ona była jakimś przełomem dla ciebie? Punktem zwrotnym?
To jest przełom. Przede wszystkim z racji na to, że dzięki miłości zacząłem śpiewać. Magdalena spełniła marzenie mojej Babci, która od dziecka suszyła mi głowę „super, że gitara, ale zacznij śpiewać”. Musiało się coś wydarzyć. W życiu dzieją się różne zdarzenia, śmierć osoby bliskiej, stan zakochania. Niektóre spływają jak po kaczce, niektóre są tak silne, że wywołują zmiany. Sam siebie zaskoczyłem. Dzięki tej płycie spełniłem jedno ze swoich marzeń. W lutym tego roku, jako Michał Sołtan Band, zagraliśmy autorski koncert na deskach Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Duża scena, duża publiczność, prawie dwu godzinny koncert, muzyczne widowisko. Dwie perkusje, dwóch tancerzy stepujących i oczywiście parę solówek, w tym gitarowych.
Właśnie. Pokazałeś się na tej płycie jako artysta o ujmującym głosie, ale też jako muzyk, który tak samo doskonale operuje instrumentami jak przestrzenią oraz ciszą. Czy ta cała nastrojowość, ilustracyjność jest wynikiem twojej współpracy z malarką Magdaleną Jankowską?
MaloGranie. Malowanie i Granie w tym samym czasie. Wzajemne inspirowanie się. To nasza codzienna pasja i praca. Z domowych wielogodzinnych MaloGrań, stwierdziliśmy, że przeniesiemy to na scenę. Podczas naszych interakcji w duecie powstały wszystkie teksty, zarysy melodii, pierwsze aranże. Pierwsze powstały w 2014 roku. Premiera płyty miała miejsce w listopadzie 2017 roku. Kolejny apel, z dziewczyną, żoną, przyjaciółmi, uprawiajcie syntezę sztuk. Nie zamykajcie się tylko na gitarę, otwierajcie się na muzykę w ogóle.
Czuć, że teksty na płycie są bardzo sprawnie napisane i stanowią nie wiem, czy nie najistotniejszy element utworów. Chciałeś trochę „upopowić” cały ten jazz?
Moją wewnętrzną misją, na szczęście nie jestem w tym sam, jest przybliżenie poprzez piosenki brzmienia jazzowego. Nowa płyta nie jest jazzowa, nie jest rockowa, nie jest funkowa. Jest to muzyka Michała Sołtana. Kto zainteresuje się moim światem muzycznym, być może sięgnie po muzykę tych, którzy mnie inspirowali i są moimi idolami. Od klasyki, pop, rock, funk, blues, jazz. Jak mam szufladkować, proszę bardzo – muzyka Michała Sołtana. Co do tekstów. To osobiste, prawdziwe wywody, z życia wzięte. Pamiętam, jak oczy mi się zaszkliły, gdy w jednym z komentarzy pod „Panem Sową” na YouTube, po wielu pochwalnych komentarzach ktoś napisał „Straszne Grafomaństwo”. Cóż, każdego nie zadowolę, ale z odsieczą przyszły opinie i recenzje autorytetów. To mnie utwierdziło, że łatwo rzucać takie hasła, ot tak, prowokacyjnie. W momencie, kiedy płyta i teksty zdobyła wysokie noty m.in. u Iśki Marchwicy, Krystyny Stańko, Daniela Wyszogrodzkiego, Adama Barucha, uznanie samego Janusza Szroma, stwierdziłem, że to ma sens. I nawet jeśli inny autorytet w tej dziedzinie zjedzie dokumentnie warstwę liryczną, jest jakaś przeciwwaga. Teksty uważam za proste, jednak nie prostackie. Zakochany facet pisze dla zakochanej kobiety. A muzycznie chce to ubrać jak najpiękniej. Historia stara jak Świat, podana w kolejny, nowy, autentyczny sposób.
Choć na płycie obecny jest imponujący skład muzyków, mam odczucie, że jest to jednocześnie intymny i osobisty materiał. Takie było zamierzenie?
Przyznam, że płyta w ostatecznym kształcie również mnie zaskakuje. Głównie ze względu na ilość muzyków. Wymienię wszystkich, Miłosz Oleniecki, pianista, z którym wspólnie aranżowaliśmy materiał, Rafał Dubicki, Marcin Kajper, Michał Tomaszczyk, Maciej Kądziela, Łukasz Makowski, Tomasz Waldowski, Marcin Jahr, Maciej Dziedzic, Ela Fabiszak, Natalia Maciejewska, Joanna Marczyk, Bartosz Szymborski. Tak zwanymi gośćmi specjalnymi są Irek Wojtczak, Russ Spiegel i Dante Luciani. Praktycznie wszystkich muzyków poznałem podczas nauki na Wydziale Jazzu, różnych warsztatów, koncertów, a przede wszystkim… na jam sessions. Dlatego przesłanie – gitarzyści, chodźcie na jam sessions! To jest magiczne, że nagle po schodkach zejdzie i z wami np. puzonista samego Franka Sinatry (Dante Luciani przyp. Redakcji). Płyta została nagrana w Quality Studio w Warszawie.

Większość kojarzy cię jako gitarzystę, basistę, ukulelistę, ewentualnie operatora loopera… Coś mało tych instrumentów słychać na „Malograniu”. Jesteś w TopGuitar, wytłumacz się z tego.
W 2014 roku biorąc się za kolejne instrumenty, utwierdziłem się, że muzyka jest we mnie. Czyli, muzyka jest w nas samych. Instrumenty to narzędzia, które pomagają nam uzewnętrznić naszą wrażliwość, pomysły, przenieść w zupełnie inny świat, ten, w moim odczuciu, lepszy. Jestem zdecydowanie gitarzystą, wiele lat jako samouk, pobierający lekcje prywatne u mistrzów, następnie skończyłem Wydział Jazzu przy legendarnej „Bednarskiej” w Warszawie u prof. Piotra Lemańskiego. Co mogę powiedzieć, dostałem się z najlepszym wynikiem i na szóstkę wydział skończyłem. To co było w trakcie, uczcijmy minutą ciszy (śmiech). Szkoła to świetna sprawa, jeśli chcesz poznać przede wszystkim… ludzi, z którymi będziesz w przyszłości grać. To jest jedna z dobrych dróg, jeśli podejdziesz do niej z szacunkiem i jednocześnie, dystansem. Na płycie „MaloGranie”, faktycznie są raptem 4 utwory z nagraną gitarą. W pieśni „W chowanego” na gitarze zagrał pięknie Russ Spiegel, mój gość. Z kolei bardzo rockowe solo, z użyciem tappingu popełniłem w „SercoSłońcu”. Dwie wersje utworu „Mallada” to dwie wersje solówek gitarowych śpiewanych unisono. Podsumowując, jestem gitarzystą śpiewającym, który zapałał uczuciem do wokalu. Wiem jedno, gitara ma wpływ na mój głos i odwrotnie. To naczynia połączone, sposób aranżacji i kompozycji. Serdecznie zapraszam do zapoznania się z płytami Imagination Quartet, tutaj głównie jestem gitarzystą.
Na koniec powiedz o śpiewanych solówkach unisono z instrumentami. Chyba lubisz tę technikę, bo słychać ją zarówno na twoich koncertach jak i na płycie.
To zabawna historia. Pierwszy raz spróbowałem tego jeszcze w zespole Alters, w jednym mocnym solo, jako eksperyment, który wówczas zarzuciłem. Potem w trakcie fascynacji jazzem, nauki improwizacji miałem problem z „gitarotokiem”. Ano tak. Zauważ, że Ci, którzy grają na instrumentach bez użycia układu oddechowego tj. gitarzyści, basiści, pianiści, perkusiści etc. potrafią zagadać, bez przerwy, nie tworzą fraz, mają totalny monolog. Kiedy trzeba i ma uzasadnienie, fajnie. Ale po co męczyć słuchacza i paplać bez sensu? Trębacz, saksofonista, muzyk śpiewający, musi wziąć oddech, inaczej się udusi. Chyba, że wytnie przegrodę nosową. W każdym razie uświadomiłem sobie, że warto wziąć ten oddech, zrobić pauzę. Tak zacząłem sobie pomrukiwać. Nie powtarzałem dokładnie dźwięków, raczej niczym Keith Jarret, żeby zbudować frazę. Na jednym z jam sessions, Marcin Kajper (saksofonista), podsunął mi mikrofon „Ej, Michał, co Ty tam mruczysz” i przed full publicznością, zdobyłem się na odwagę. Harmonia utworu była dosyć prosta. Zacząłem śpiewać dźwięki w czasie rzeczywistym, tj. unisono z gitarą. Określam to bardziej jako efekt, środek wyrazu. Zachęcam wszystkich, którzy chcą mieć jakąś alternatywę w solówce. Najpierw zagraj lub nagraj solo bez śpiewania, potem unisono, na końcu tylko śpiewając. W ostatniej opcji spisz to solo i też zagraj na gitarze. To będą zupełnie trzy inne solówki. To daje alternatywne możliwości w studiu oraz na scenie. Jeśli chodzi o gitarzystów, każdy to robi inaczej. Znanym wykonawcą używającym tego efektu jest m.in. George Benson czy Kurt Rosenwinkel. Na płycie „MaloGranie” w dwóch utworach zaśpiewałem w ten sposób w dwóch wersjach utworu „Mallada”.
Jakie są plany Sołtana na zimę?
Tutaj może Cię zaskoczę, ale moim marzeniem zawsze było nagranie kolęd i piosenek świątecznych. Pierwsze koty za płoty, ale to się dzieje. Wydawnictwo Fakt wyda książkę „ Najpiękniejsze Kolędy” z płytą. Kolędy aranżuję wspólnie z Damianem Pietrasikiem. Zależy mi na paru elementach. Na znakomitej jakości akustycznie nagranych instrumentów, przemyceniu solówek gitarowych, improwizacji. Materiał jest już nagrany i jestem niezwykle zadowolony. Słuchając cicho, nie przeszkadza, tworzy klimat. Słuchając głośniej, można się zarówno wzruszyć jak i docenić warstwę wykonawczą. Traktuję te kolędy i piosenki jako autorskie, wkładając całe serce. Grudzień i styczeń to przede wszystkim występy świąteczne. Ale również MaloGranie. Zarówno to z Magdaleną w duecie przy okazji wernisaży, koncerty solo, z zespołem. Korzystając z okazji, pragnę pozdrowić świątecznie moją rodzinę, przyjaciół, słuchaczy i czytelników Top Guitar. Słuchajcie płyty MaloGranie. Zapraszam na wszelkie koncerty z moim udziałem, studio kocham, ale koncerty na żywo – wielbię. Więcej informacji na www.michalsoltan.com.
Dzięki za rozmowę!
Dziękuję również i pozdrawiam Czytelników TopGuitar.