Porozmawialiśmy sobie z dwoma gitarzystami The Freuders. Tymon Adamczyk i Olek Adamski wraz z kolegami z zespołu wypuścili album „Warrior” w czasie dość niesprzyjającym, ale rzecz jest wartościowa i dlatego postanowiliśmy przybliżyć nieco Czytelnikom TopGuitar te dwie sympatyczne postacie.
Czy praca w dużej agencji eventowej jaką jest LIVE, pomaga czy przeszkadza w działalności zespołu The Freuders? Pewnie wielu myśli, że załatwiasz tam koncerty dla The Freuders.
Olek Adamski: Punkty dla Ciebie za dobry research! To pytanie musiało pojawić się wcześniej czy później. Praca w agencji eventowej pozwala mi cały czas na poznawanie ciekawych ludzi z różnych sektorów rozrywki, jednocześnie pozostaje bardzo blisko muzyki, której obecność jest dla mnie bardzo ważna. Realizowanie koncertów nauczyło mnie pokory wobec ogromu pracy jaki wkładają w każdy występ nie tylko artyści, ale także technicy sceny, dźwięku, oświetlenia, zaopatrzenia, sanitariatu lub gastronomii. To ludzie niewidzialni na pierwszy rzut oka, od których bardzo dużo zależy i o istnieniu których większość regularnych bywalców koncertowych być może zdała sobie sprawę dopiero w czasie pandemii. Kolejnym dużym plusem jest warsztat menadżerski, którym przesiąknąłem dzięki pracy w agencji, pozwoliło mi to na usprawnienie różnych elementów podczas pracy z The Freuders – zarówno zespołowo-kompozycyjnej jak i organizacyjno – menadżerskiej.
Jak wygląda rok 2021 patrząc optyką agencji LIVE? Jak to będzie? Ruszy ta nasza branża, czy jeszcze nie?
Olek: Dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna, więc zapewniam – ruszy. Ale to nie będzie takie proste. Wszyscy od paru miesięcy obserwujemy sytuację, a do dziś się nic nie zmieniło i nie ruszyło. W zasadzie to jest jeszcze gorzej i nie oszukujmy się – coraz gorzej.
W międzyczasie odbyły się wybory, z pełną świadomością ryzyka wysłaliśmy dzieci do przedszkoli i szkół oraz pojechaliśmy na wakacje nad morze, o intymnych weselnych zbliżeniach nie wspominając. Potrzeba nam teraz sporo samodyscypliny w dostosowaniu się do obowiązujących obostrzeń oraz troski o siebie nawzajem. Koncertowa pustynia to nasz krajobraz na najbliższe tygodnie i miesiące, ale wierzę, że jest to niezbędne aby oswoić sytuację i znaleźć odpowiednie i przede wszystkim trwałe rozwiązania.

Zawsze wspominacie o Red Hot Chili Peppers, Tool, a nawet Incubus jako o waszych inspiracjach. Potrafilibyście wskazać jakie elementy z ich twórczości miały wpływ na twórczość The Freuders?
Tymon Adamczyk: Przede wszystkim organiczny, emocjonalny, miejscami szorstki charakter muzyki wymienionych zespołów. Od pewnego czasu w muzyce dominuje tendencja do programowania prawie wszystkich instrumentów w utworze – powrót mody na brzmienia z lat ‘80 jest bardzo odczuwalny. Oczywiście, nie odbieram tego jako coś złego, bo rozumiem wygodę i elastyczność tego podejścia z producenckiego punktu widzenia. Jednak dla naszego zespołu zawsze istotnym było uchwycenie energii krążącej między nami, jako muzykami w relacji z gitarami i bębnami, których używamy podobnie do młotów i dłuta – zwłaszcza na koncertach w dość… ekstremalny sposób.
Dla naszego zespołu zawsze istotnym było uchwycenie energii krążącej między nami, jako muzykami w relacji z gitarami i bębnami, których używamy podobnie do młotów i dłuta – zwłaszcza na koncertach w dość… ekstremalny sposób
Aby oddać honory cyfrowym brzmieniom na naszej ostatniej płycie znajdują się również elementy syntezatorowych brzmień, ale stanowią one raczej subtelną warstwę uzupełniającą, a nie element dominujący w aranżacji.
Olek: Co się tyczy Red Hot Chili Peppers to zawsze bardzo ważną postacią był, jest i pozostaje John Frusciante – muzyk wszechstronny, nad wyraz inspirujący pod każdym względem. I chociaż jako typowi słuchacze-odbiorcy nie jesteśmy fanami jego ostatnich solowych dokonań to nawet ich eklektyczny charakter świadczy o marce artysty. A my kolektywnie wciąż chyba pozostajemy pod największym wrażeniem i wpływem jego najbardziej płodnych lat z okresu płyty „Californication” z macierzystym składem, czy solówek w postaci „To Record Only Water For Ten Days” lub nagrań pochodzących spod szyldu Ataxia.
Historia zespołu liczy ponad 10 lat i w tym czasie nagraliście dwie płyty i EP-kę. Dlaczego pomiędzy „dużymi” płytami nastąpiła tak długa przerwa?
Tymon: W zasadzie aby nieco skorygować – do tej pory wydaliśmy dwie EP-ki i dwie płyty długogrające z czego debiut na podwójnym krążku. Dłuższe przerwy zwykle spowodowane były chęcią dopracowania materiału, ale nie zabrakło też szczypty życiowych wzlotów i upadków, w pewnym sensie dramatów można by rzec.
Dlaczego przy produkcji płyty „Warrior” zdecydowaliście się na Nebula Studio?
Tymon: Nebula Studio ma świetnie brzmiący live room i przemyślaną selekcję sprzętów od preampów, mikrofonów oraz pozostałego hardware’u pozwalającego w pełni osiągnąć profesjonalne brzmienie. Ważna jest też atmosfera miejsca i fakt, że chłopaki starają się ciągle rozwijać to miejsce.
Jaki wpływ na efekt końcowy miał wybór studia? Czy panowie z Tides From Nebula zaglądali do was i wymienialiście uwagi podczas realizacji „Warriora”?
Tymon: Kwestia wyboru studia okazała się w pełni trafiona – zwłaszcza w kwestii brzmienia bębnów na płycie. Tomek „Stołek” Stołowski, który realizował nagranie naszej sesji jest pełnym profesjonalistą i wspaniałym człowiekiem, który pomógł nam osiągnąć maximum możliwości podczas rejestracji śladów. Poza tym chłopaki wyznają w pełni filozofię DIY, która i nam jest bardzo bliska. Warto tu też wspomnieć, że brzmienie finalne nabrało sznytu dzięki wspaniałemu mixowi Jacka Miłaszewskiego.

Było wiele recenzji płyty „Warrior” w zagranicznych mediach. Jak to sprawiliście? Zależy wam z jakichś względów na rynku zachodnim?
Tymon: Staramy się puszczać nieśmiałe uśmiechy na zachód, wschód, północ i południe. Premierową logistykę sparaliżował nam chaos powstały na rynku w pierwszej połowie roku, ale nie chcieliśmy odkładać materiału na półkę czekając do wiosny 2021. Mamy ogromną nadzieję, że od przyszłego roku działalność koncertowa wróci do normy, a co za tym idzie będziemy mogli wrócić do dzielenia się „Warriorem” ze światem na pełnych obrotach. Zagraliśmy w tym roku już kilka koncertów i gdzieś tam żal w serduchu ściska, że przez względy sanitarne tak spontanicznych reakcji słuchaczy z jakimi się spotykamy nie da się odczuć na większą skalę. Wiemy jednak, że obecna sytuacja wymaga odpowiedzialności oraz dbania o wspólne bezpieczeństwo.
Olek: Z jednej strony obecność na rynku zachodnim to naturalny odruch skoro teksty powstają w języku angielskim, a Ty chcesz się zaprezentować anglojęzycznej publiczności. Z drugiej strony jest to część konsekwentnie realizowanej strategii promocyjnej mającej na celu pokazanie muzyki The Freuders szerszej publice – także poza granicami kraju.
W jednym z wywiadów powiedziałeś: „o ile tylko regularnie opłacasz abonament za internet to wszystkie narzędzia niezbędne do promocji i dystrybucji muzyki masz na wyciągnięcie ręki”. Wychodzi na to, że lock down nie był wam straszny i mimo pandemii zrealizowaliście wasze promocyjne plany!
Olek: To prawda, udało się zrealizować znakomitą większość planów promocyjnych mimo lock downu. Według mnie to wciąż nic więcej jak umiejętne korzystanie z narzędzi XXI wieku, czyli telefonu oraz internetu. Komunikacja to podstawa i powinniśmy z niej korzystać pełnymi garściami. Mamy to szczęście, że dużo rzeczy jest na wyciągnięcie ręki, a to co nie jest pozostaje kwestią nazwania i postawienia sobie celów do realizacji.
Komunikacja to podstawa i powinniśmy z niej korzystać pełnymi garściami. Mamy to szczęście, że dużo rzeczy jest na wyciągnięcie ręki, a to co nie jest pozostaje kwestią nazwania i postawienia sobie celów do realizacji
Wbrew pozorom filozofia “jak nie drzwiami to oknem” nie jest obecnie uznawana już za coś nietaktownego – często spotykam się z opinią, że brak odzewu wcale nie wynika z czyjeś niechęci, a jedynie z braku czasu oraz natłoku innych podobnych treści, mailingów, reklam wyskakujących zewsząd i wodospadów clickbaitowych treści.
Czy jesteście zdeklarowanymi fenderowcami? Opowiedzcie trochę o swoim sprzęcie.
Tymon: W kwestii gitar jestem zdeklarowanym Fenderowcem. To sprzęt, który w najbardziej ekstremalnych warunkach nigdy mnie nie zawiódł chociaż czasem w uniesieniu podczas koncertu zdarza mi się spontanicznie sponiewierać moje skarby. Na płycie korzystałem naprzemiennie ze strata i jazzmastera. Co ciekawe w jazzie przy okazji wymiany pickupów pod koniec sesji prawdopodobnie poluzował się przetwornik przy mostku, a brzmienie było i tak na tyle charakterne, że postanowiliśmy zarejestrować nim ślady w kilku miejscach.
Olek: Jestem przede wszystkim zadeklarowanym telecasterowcem, a moja główna gitara została wyprodukowana przez sub-markę Fendera czyli Squiera. Muszę przyznać, że jest to egzemplarz nad wyraz wyjątkowy, pochodzący z wyższej serii Affinity, dzięki czemu każdy standardowy Fender pozostaje przy nim daleko w tyle. Do ćwiczeń w domu używam typowego strata produkcji stricte fenderowskiej, który jest także moja backupową gitarą. Natomiast przyzwyczajony do klasycznego układu przetworników w tele trochę minęło nim przyzwyczaiłem się do obecności środkowego przetwornika, z którym w warunkach domowych musiałem nauczyć się żyć. Wyjątkowo upierdliwa sprawa!
Olek, z wykształcenia jesteś archeologiem, mam rację? Czym się zajmujesz prywatnie, gdy nie grasz i nie piszesz muzyki?
Olek: Kolejne dodatkowe punkty za research dla Ciebie! To prawda, z wykształcenia jestem archeologiem, ale daleko mi do metodycznej pracy naukowej w zawodzie. Lata, które spędziłem na studiach wspominam fantastycznie pod każdym względem, ale z elementów wpisanych na stałe w zawód archeologa został mi tylko rozbudzony apetyt na życie towarzyskie i podróżowanie. W zasadzie poza graniem jestem strasznym nudziarzem, który rekompensuje sobie siedzący tryb życia długimi spacerami z psem i basenem – na tyle w zasadzie poza graniem i pracą starcza mi czasu. Jak każdy lubię obejrzeć coś ciekawego i zawsze mieć pod ręką literaturę, ale najchętniej cały czas byłbym w trasie, a busa opuszczał tylko na czas wejścia na scenę. A na tą mamy zamiar wrócić jak najszybciej w ramach rozpoczętej trasy Warrior: RIOT ACT, z którą – o ile pozwoli nam na to sytuacja epidemiologiczna – wrócimy najpóźniej po nowym roku I będziemy pojawiać się w polskich miastach aż do końca jesieni 2021.
Dzięki za rozmowę
Dzięki i pozdrowienia dla Czytelników TopGuitar!