W najnowszym wywiadzie dla magazynu Vartiety, Pete Townshend opowiedział o swojej znajomości z przedwcześnie zmarłym gitarzystą Jimmym McCullochem. Okazuje się, że lider The Who czuje pośrednią odpowiedzialność za jego śmierć w bardzo młodym wieku 26 lat.
Przypomnijmy o tym zapomnianym dzisiaj gitarzyście. Jimmy McCulloch (1953–1979), cudowne dziecko gitary, zyskał sławę jako członek Thunderclap Newman, zespołu założonego w 1969 roku przez Townshenda. Już jako czternastolatek (!) dołączył do tej kapeli i od razu zagrał piękną solówkę w ich największym przeboju „Something in the Air” z 1969 roku. Z kolei w zespole Wings Paula McCartneya współtworzył takie hity jak „Junior’s Farm” czy słynny „Band on the Run”. Był też najmłodszym artystą, który wystąpił na scenie Royal Albert Hall.
Zmarł tragicznie w wieku 26 lat wskutek niewydolności serca związanej z nadużywaniem narkotyków, co zakończyło jego obiecującą karierę. Jego śmierć była wówczas stratą dla świata muzyki, a fani gitary zapamiętali go jako niezwykle utalentowanego i wpływowego gitarzystę młodego pokolenia.
W niedawnej rozmowie z magazynem Variety Townshend wspomina dziedzictwo Thunderclap Newman i to, jak wczesne zetknięcie się McCullocha ze sławą mogło przyczynić się do jego późniejszych zmagań z narkotykami i alkoholem oraz jego przedwczesnej śmierci.
Myślę, że gdybym nie pojawił się w życiu Jimmy’ego McCullocha, mógłby żyć do dziś. Fakt, że zaczął później współpracować z Paulem McCartneyem i Wings, także podczas ogromnej trasy Wings Over the World, oznaczał jego śmierć
Według Townshenda McCulloch „nie nadawał się na gwiazdę”: „Kiedy poznałem Jimmy’ego, miał 14 lat, może nawet mniej, i grał w zespole ze swoim starszym bratem Jackiem, który był jego opiekunem. A z powodu tak młodego wieku, nie zauważyliśmy, że był potencjalnym alkoholikiem.
W tamtym czasie — pomimo, że Paul i Linda McCartney bardzo, bardzo starali się mu pomóc — nie było żadnych mechanizmów, które mogłyby mu pomóc