Okazja do wywiadu dla TopGuitar była wyjątkowa, bo w zeszłym roku Piotr Banach symbolicznie obchodził trzydziestopięciolecie swojej pracy artystycznej. To już poważny wynik – kilkanaście płyt, pewnie kilka tysięcy koncertów… Niedawno ukazał się dwupłytowy album Piotra, zatytułowany po prostu „The Best of”, i to dopiero uświadamia, w jak wielkich i pięknych utworach maczał on palce. O muzycznych początkach, o jubileuszu, o dokonaniach i sprzęcie rozmawiał z nim nasz reporter Bartosz Miecznikowski.
BARTOSZ MIECZNIKOWSKI: W 2015 ROKU OBCHODZIŁEŚ PODWÓJNY JUBILEUSZ TRZYDZIESTU PIĘCIU LAT NA SCENIE I PIĘĆDZIESIĘCIU LAT ŻYCIA. TO SZCZEGÓLNY MOMENT DO REFLEKSJI. JAK W KILKU Z DANIACH PODSUMOWAŁBYŚ OKRES SWOICH MUZYCZNYCH DOKONAŃ? KTÓRE ZESPOŁY BYŁY DLA CIEBIE NAJWAŻNIEJSZE?
Piotr Banach: Cóż, trochę się przez ten czas wydarzyło. Nagrałem kilkanaście płyt, zagrałem mnóstwo koncertów, zakładałem i rozwiązywałem zespoły. Który był najważniejszy? Odpowiem tak – z pewnością nie było wśród nich nieważnego, bo nawet te, które nie wyszły ze swoją działalnością poza salę prób, takie kilkumiesięczne efemerydy, czegoś mnie uczyły i zaspokajały moje pragnienia. Jako fan muzyki co jakiś czas przechodzę fascynację nowym gatunkiem muzycznym bądź jakąś szczególnie mi odpowiadającą kapelą. Wtedy, w taki naturalny sposób, jako muzyk próbuję się w to włączyć. Zazwyczaj skutkuje to założeniem nowego zespołu, a to daje mi zawsze mnóstwo satysfakcji. Bez wątpliwości jednak, tym najbardziej przełomowym i spektakularnym był dla mnie zespół Hey, który założyłem i w którym grałem przez lat siedem. Tym zaś, w którym grałem najdłużej, a to mówi samo za siebie, jest zespół Indios Bravos.
NIEDAWNO UKAZAŁA SIĘ TWOJA SOLOWA PŁYTA, TAKI OSOBISTY „THE BEST O F”… MUSZĘ PRZYZNAĆ, ŻE WIELE SPOŚRÓD TYCH UTWORÓW JEST PIOSENKAMI PONADCZASOWYMI, N P. „MOJA I T WOJA NADZIEJA”. KTÓRE U TWORY Z TEGO DWUPŁYTOWEGO KRĄŻKA SĄ SZCZEGÓLNIE BLISKIE TWOJEMU SERCU?
Tak jak mówiłem, mam na koncie kilkanaście nagranych płyt, co daje około dwustu piosenek. Zdecydowana większość z nich jest mojego autorstwa lub współautorstwa. Piszę piosenki, bo w ten sposób komunikuję się ze światem, taki jest mój język wypowiedzi. Każda z napisanych przeze mnie piosenek jest mi bliska, bo za pomocą każdej chciałem coś wyrazić. Oczywiście są wśród nich takie, które z perspektywy czasu uważam za bardziej udane, za wciąż aktualne. Jednym z moich osobistych faworytów jest piosenka pochodząca z pierwszej solowej płyty Kaśki Nosowskiej „Puk, puk” – „Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć”. Jestem też dumny z „A kiedy dnia pewnego” z repertuaru Indios Bravos i z „A może to jest tak” Ludzi Miłych, ale tu głównie ze względu na teksty, które napisałem. Od kilkunastu lat piszę piosenki, aranżuję i nagrywam w moim domowym studiu. Za czasów Heya przynosiłem riffy i ogólną koncepcję, ale teraz już mi to nie wystarcza. Nie pracuję nad piosenkami, one pojawiają się z nagła i są zazwyczaj kompletne. Tekst implikuje melodię, a ta aranżację. Wiele z nich powstało w samochodzie – prowadzę, a w głowie rodzi się piosenka. Kiedy wracam do domu i biorę do ręki gitarę, a akordy czy riffy wychodzą spod palców same.
NIE KUSIŁO CIĘ, BY NAGRAĆ NA PŁYTĘ JAKIŚ PREMIEROWY UTWÓR? A MOŻE SZYKUJESZ KOLEJNĄ SOLOWĄ PŁYTĘ, TYM RAZEM Z PREMIEROWYM MATERIAŁEM?
Są na niej utwory wcześniej nie publikowane, które można uznać za premierowe, choć faktycznie nie ma na niej żadnego, który powstałby z myślą o niej. Prawdę mówiąc, nie było na to czasu, bo cała akcja z wydaniem tej płyty była bardzo spontaniczna i szybka. Trochę się to wszystko odbyło poza mną, to bardziej prezent urodzinowy niż świadome i planowane wydawnictwo. Takie natomiast ukaże się pod koniec roku jako moja płyta solowa. Piosenek mam aż nadto, teraz zmagam się tylko z koncepcją – jak, gdzie i z kim.
OPOWIEDZ NAM O TWOICH MUZYCZNYCH POCZĄTKACH – KIEDY W TWOIM ŻYCIU POJAWIŁA SIĘ GITARA?
Kiedy byłem małym dzieckiem, bardzo podobało mi się, jak na gitarze grał mój wujek. W moim odczuciu robił to świetnie, dzięki niemu poznałem „The House of the Rising Sun” i kawałki The Shadows. Kiedy po skończeniu podstawówki poszedłem do liceum, wcielono mnie do orkiestry szkolnej w charakterze puzonisty. W wieku lat piętnastu zapragnąłem zostać gwiazdą rocka i zacząłem zakładać pierwsze zespoły. Oczywiście chciałem być gitarzystą, ale ostatecznie wylądowałem za perkusją. Na perkusji grałem przez ponad osiem lat – głównie reggae i punk rocka. To był dobry czas dla tych gatunków, więc zagrałem mnóstwo koncertów, przede wszystkim z grupą Kolaboranci, ale też z zespołami: Grass, Kryterium, Kumader. Kiedy miałem dwadzieścia cztery lata, przerzuciłem się na gitarę, bo ciągnęło mnie do komponowania. Już jako gitarzysta nagrałem swoją pierwszą płytę pt. „A może to ja?” z grupą Kolaboranci. Potem był Dum-Dum, świetny i bardzo nowoczesny jak na tamte czasy zespół, z którym zagrałem kilka koncertów we Francji. Byliśmy też laureatami nagrody dziennikarzy na festiwalu w Jarocinie w 1992 roku i generalnie przepowiadano nam wielką karierę. No, a potem założyłem Hey i spełniło się moje marzenie o byciu gwiazdą rocka.
JAK OBECNIE PRZEDSTAWIA SIĘ TWÓJ GITAROWY ARSENAŁ? GITARY, WZMACNIACZE, EFEKTY?
Przez wiele lat, czyli cały okres Heya i początków Indios Bravos, grałem na gibsonie (Les Paul Standard) i marshallu (JCM 900 4102 High Gain Dual Reverb 2 × 12 Combo 100 W). Na dużych scenach używałem wzmacniacza Marshall 1992 JMP Super Bass w kolorze czerwonym. Świetny piec, ale bardzo głośny, na kluby zdecydowanie zbyt głośny. Od roku 2006 gram głównie na gitarze Fender 50th Anniversary American Deluxe Stratocaster i wzmacniaczu Fender Twin Amp. Ten zestaw jest w mojej opinii bardziej uniwersalny niż zdecydowanie rockowa para gibson plus marshall. Okazyjnie używam też gitary Gretsch Tennessee Rose i wzmacniacza Marshall Bluesbreaker. W sumie gitar ma kilkanaście, a moim ostatnim nabytkiem jest akustyczny Gibson TOP WYWIAD Hummingbird. Efektów też nazbierałem mnóstwo, ale te najczęściej używane to Fulltone Clyde Wah, Fulltone Full-Drive 2, G-LAB Smooth Delay SD-1, MXR Phase 90, i EHX POG i Holy Grail Reverb.
CZY PLANUJESZ DALSZĄ CZĘŚĆ KONCERTÓW JUBILEUSZOWYCH? WIEM, ŻE NA POCZĄTKU 2015 ROKU ZAGRAŁEŚ KILKA TAKICH KONCERTÓW – CZY MOŻEMY SPODZIEWAĆ SIĘ ICH KONTYNUACJI?
Koncerty, o których mówisz, były bardzo fajne. Udało mi się zebrać dobrą ekipę i tak dobrać program, że ludzie, którzy na nich byli, wychodzili z nich bardzo zadowoleni. Graliśmy między innymi kilkanaście kawałków Heya, i to w taki sposób, że dla wielu osób była to powtórka z młodości, taka sentymentalna podróż w czasie. Było świetnie, ale nie wiem, czy do tego wrócę. Miało to sens w kontekście moich urodzin i tego jubileuszu trzydziestu pięciu lat na scenie. Ciągnięcie tego dalej czyniłoby z nas zwykły cover band, a tego bym nie chciał.
PŁYTĘ „35/50” WYDAŁEŚ W WYTWÓRNI WOLNA WOLA. CZY OZNACZA TO, ŻE PLANUJESZ DŁUŻSZĄ WSPÓŁPRACĘ Z TYM NOWYM WYDAWNICTWEM?
Z Dominikiem Urbańskim (wcześniej My Music) współpracuję od 2005 roku, ale nie na zasadzie zawierania wieloletnich kontraktów, tylko luźnych umów licencyjnych. Działam zawsze pod wpływem impulsu, na który wpływa to, co się dzieje dookoła. Będzie to więc zależało od tego, jak się będzie rozwijała sytuacja.
Jak już wspominałem. No i może jeszcze uda się zagrać kilka koncertów z Ludźmi Miłymi, bo ci ostatnio wyrazili gotowość reaktywacji, byłoby fajnie
Rozmowę z Piotrem Banachem znajdziecie w styczniowym wydaniu TopGuitar (TG 1/2016).