Choć wielu muzyków oddałoby wszystko, by zagrać u boku George’a Harrisona, dla Robbena Forda – młodego gitarzysty, grającego z kalifornijskim luzem i jazzowym zacięciem – ta przygoda okazała się mniej inspirująca, niż mogłoby się wydawać. Wspólna trasa z legendarnym Beatlesem, według Robbena nie wniosła do jego gry niczego nowego – wręcz przeciwnie, sprowadziła go do prostoty, od której próbował uciec.
Dla wielu gitarzystów gra u boku członka The Beatles mogłaby być szczytem marzeń i okazją do muzycznego rozwoju. Jednak kiedy młody, 23-letni Robben Ford został zaangażowany do zespołu George’a Harrisona, ta rzeczywistość nie spełniła jego oczekiwań.
W 1974 roku Ford miał już na swoim koncie występy z Charlim Musselwhite’em i był członkiem jazz-rockowej grupy L.A. Express. W zespole tym zastąpił Larry’ego Carltona, który współpracował z Joni Mitchel. Ford dołączył do składu na potrzeby trasy koncertowej, w trakcie której poznał George’a Harrisona.
George Harrison pojawił się na jednym z koncertów Mitchell w Londynie w kwietniu 1974 roku. Wkrótce po tym panowie z L.A. Express zostali zaproszeni do rezydencji Harrisona, gdzie nagrali utwory „Hari’s on Tour (Express)” i „Simply Shady”. Zadowolony z efektów, Harrison zaprosił muzyków do udziału w trasie koncertowej.
Mimo prestiżu tej współpracy, Ford przyznaje dziś, że doświadczenie to nie przyniosło mu rozwoju jako gitarzyście. W porównaniu z muzyczną swobodą i techniczną złożonością, do której przyzwyczaił się w L.A. Express, repertuar Harrisona był prawdziwym powrotem do podstaw. Robben wspomina w rozmowie z Guitar World:
Materiał był naprawdę prosty. Nie chcę tego mówić z pogardą, ale utwory opierały się głównie na podstawowych akordach, takich jak C-dur, D-dur czy G-dur. To były typowe triady, durowe i molowe. Nie stanowiły żadnego wyzwania, więc nie nauczyłem się niczego nowego. Mój styl i jego były tak różne. On był bardzo prostym muzykiem, grającym długie nuty, a ja lubiłem grać wiele nut
Jednak korzyścią, jaką dała mu trasa, była jego reputacja. Dzielenie sceny z Joni Mitchell i Georgem Harrisonem wyniosło go na zupełnie inny poziom – nagle stał się nowym cudownym dzieckiem gitary, które wkrótce dostrzegł sam Miles Davis.
Zdobyłem rozgłos, który naprawdę ukształtował moją karierę. Szczególnie, że działo się to w moim tak młodym wieku. Gdybym nie pracował z tymi ludźmi, nie wiem, co bym robił. Miałbym jakiś zespół, ale te trasy naprawdę postawiły mnie w pozycji, w której mogłem grać z świetnymi muzykami