Polecamy materiał, który ukazał się w serwisie Grammy.com, a chodzi o rozmowę z Robbym Kriegerem, legendarnym już gitarzystą The Doors. Przyczynkiem do rozmowy jest premiera jego memuarów „Set the Night on Fire”.
Nie sposób przecenić dziedzictwa Doorsów, ich wkładu w muzykę, popkulturę i rockandrollową mitologię. Różne były koleje losu tej kultowej tout court kapeli i losy jej poszczególnych członków po rozpadzie, ale można powiedzieć, że teraz, kiedy kurz po ich burzliwej historii opadł, przyszedł czas na porządkowanie pewnych rzeczy. Obecnie gitarzysta Robby Krieger i perkusista John Densmore świetnie się dogadują, co nie było takie oczywiste w przeszłości, a pandemia dała Kriegerowi czas na dokończenie pamiętników „Set the Night on Fire”.
„Była jego druga strona, o której ludzie nie wiedzą zbyt wiele. Tylko ludzie, którzy go znali. Próbowałem umieścić to w książce i powiedzieć ludziom, jak to było naprawdę spędzać z nim czas – kiedy nie był totalnie popieprzony”.
Była jego druga strona, o której ludzie nie wiedzą zbyt wiele. Tylko ludzie, którzy go znali. Próbowałem umieścić to w książce i powiedzieć ludziom, jak to było naprawdę spędzać z nim czas – kiedy nie był totalnie popieprzony
Co jeszcze powiedział Robby Krieger przez telefon dla GRAMMY.com? Poniżej fragmenty tej rozmowy.

Zawsze cieszyłem się The Doors dzięki temu, że byliście tam we czterech – wasz wkład i muzyczne głosy. Czy frustrujące było oglądanie, jak to wszystko stało się „Jim Show”?
Tak tak. Nie myślę już o tym tak dużo jak kiedyś. Kiedy wyszedł film [Olivera Stone’a – przyp Grammy.com], chodziło tylko o Jima. Ale myślę, że z biegiem czasu będziemy bardziej doceniani jako zespół. Jim zawsze był temu przeciwny. Chcieli nazwać to „Jim Morrison And The Doors”, ale nawet on nigdy by się z tym nie zgodził. Mieliśmy menedżerów, którzy chcieli to zrobić — pozbyć się nas i zrobić z niego frontmana, jakąś supergwiazdę lub coś w tym rodzaju. Nie zniósł by tego.
Mieliśmy menedżerów, którzy chcieli to zrobić — pozbyć się nas i zrobić z niego frontmana, jakąś supergwiazdę lub coś w tym rodzaju. Nie zniósł by tego.
Mieliście problemy jak każdy inny zespół, ale Jim wierzył w demokrację zespołu.
Dlatego powiedziałby „Wszystko zostało skomponowane przez The Doors”. Mimo że na początku pisał większość kawałków, nie chciał, żeby było to „Written by Jim Morrison”, mimo że napisał te pierwsze 10 piosenek lub coś koło tego. Były całkowicie jego.
Mimo że na początku pisał większość kawałków, nie chciał, żeby było to „Written by Jim Morrison”, mimo że napisał te pierwsze 10 piosenek lub coś koło tego. Były całkowicie jego.
Morrisonowi poświęcono tak dużo atramentu, że łatwo zapomnieć, jak bardzo byliście ze sobą związani.
O tak, na pewno. Myślę, że nasza trójka — John, Ray i ja — stanowiliśmy niesamowicie zwartą grupę. Ray tak naprawdę był w tym wszystkim także basistą, ponieważ grał lewą ręką na fortepianie, a prawą na organach. Był tak solidny – jego timing i wszystko inne – tak, że John i ja unosiliśmy się nad nim. Po prostu wychodziło to idealnie. Byliśmy we właściwym miejscu we właściwym czasie i świetnie się dogadywaliśmy muzycznie. Od tamtego czasu byłem w wielu różnych sytuacjach muzycznych i nigdy nie było tak samo jak z The Doors.
Byliśmy we właściwym miejscu we właściwym czasie i świetnie się dogadywaliśmy muzycznie. Od tamtego czasu byłem w wielu różnych sytuacjach muzycznych i nigdy nie było tak samo jak z The Doors
Wspaniale było przeczytać o tym, jak rozwinęłaś swój inspirowany flamenco styl gry na gitarze.
Cóż, to był pierwszy typ gitary, na którym grałem. Brałem lekcje flamenco. Mój tata miał te płyty flamenco i chciałem tak właśnie brzmieć. Właściwie jedyną prawdziwą piosenką flamenco była „Spanish Caravan”. Wszedłem tam w ten styl. Ale w flamenco używa się głównie palców prawej ręki. Kontynuowałem to grając na mojej gitarze elektrycznej. Nigdy nie używałem kostki z The Doors i dlatego brzmieliśmy inaczej.
Ale w flamenco używa się głównie palców prawej ręki. Kontynuowałem to grając na mojej gitarze elektrycznej. Nigdy nie używałem kostki z The Doors i dlatego brzmieliśmy inaczej

Czuję, jakbyście cofnęli się wówczas do czasów, kiedy zespoły rockowe działały bardziej jak zespoły jazzowe – współpracując i dając sobie nawzajem dużo przestrzeni.
Tak. W dzisiejszych czasach jest to zwykle jeden facet jako rodzaj muzycznego lidera. W ten sposób mnie dostaniesz tego zunifikowanego brzmienia zespołu. Na przykład gdy słuchasz utworu Stonesów to wiesz, że to The Rolling Stones, nawet jeśli Mick nie gra ani nie śpiewa.
W dzisiejszych czasach jest to zwykle jeden facet jako rodzaj muzycznego lidera. W ten sposób mnie dostaniesz tego zunifikowanego brzmienia zespołu. Na przykład gdy słuchasz utworu Stonesów to wiesz, że to The Rolling Stones, nawet jeśli Mick nie gra ani nie śpiewa
Po śmierci Jima zachowaliście te podstawowe elementy muzyczne. Jakie było uczucie w zespole po jego odejściu?
Z pewnością nie myśleliśmy o rezygnacji. Wiedzieliśmy, że bez Jima nie będzie łatwo, ale kiedy Jim wyjechał do Paryża, dalej zbieraliśmy się razem i tworzyliśmy nowe piosenki, myśląc, że kiedyś wróci i zrobimy kolejny album. Mieliśmy więc kilka piosenek, a facet z Elektra Records — Jac Holzman, z którym byliśmy wtedy dobrymi kumplami — namówił nas do tego: „Po prostu rób to dalej, człowieku. Jesteście tacy dobrzy razem. Nie ma powodu, aby przestać”. To było całkiem fajne, więc zakontraktował nas na trzy albumy.
Co sądzisz o przebiegu swojej kariery post-Doors?
Jestem pewien, że jest w niej kilka ukrytych zakamarków, o których mało kto wie i nawet fani Doors byliby zaskoczeni. Tak, miałem dużo solowych albumów. To głównie muzyka instrumentalna, ponieważ dla mnie pisanie tekstów jest jak wyrywanie zębów [śmiech]. Przeważnie miałem Jima, by to robił, dopóki nie odszedł. Ale kocham muzykę i zawsze będę nagrywać. Mam teraz w przygotowaniu dwa albumy, które szykują się do wydania. Mam album reggae — instrumentalny album reggae z kawałkami, które większość ludzi zna, jak „Stayin’ Alive” i piosenki Beatlesów. Takie rzeczy, w których znasz melodię, ale słuchanie jej w stylu reggae okazuje się całkiem fajne.
Jeśli chodzi o pielęgnowanie spuścizny zespołu, jak opisałbyś dynamikę między wami trzema, a teraz dwoma – facetami?
Ostatnio naprawdę dobrze się dogadujemy. Odkąd Ray odszedł, postanowiliśmy: „Hej, nie ma sensu być na siebie wściekłym”. Więc ostatnio zrobiliśmy trochę fajnych rzeczy. Około rok temu zrobiliśmy akcję charytatywną dla bezdomnych. A potem, całkiem niedawno John zawitał do mojego studia i zrobiliśmy wersję „L.A. Woman”, która nadchodzi — wychodzi box z „L.A. Woman”. Gram te rzeczy często kiedy gram The Doors – „L.A. Woman” jest zawsze w zestawie. Właściwie na ostatnim koncercie, który zagraliśmy, mój syn, ja i kilku chłopaków, którzy grali z Rayem Manzarkiem, zrobiliśmy cały album „L.A. Woman”, ponieważ jest 50. rocznica wydania tego albumu.”