Warszawski Thesis, jedna z ciekawszych rodzimych kapel z okolic post-rocka, powróciła z nowym materiałem. „Kres” dla jednych jest kojący, dla drugich – depresyjny. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to album zdecydowanie wart sprawdzenia. O pracy nad nową muzyką i tym, co się w zespole zmieniło przez ostatnie cztery lata, opowiada gitarzysta Jerzy Rajkow-Krzywicki.

Z początku chciałem powiedzieć, że trzy albumy i dwie EP-ki to nie jest dużo jak na jedenaście lat funkcjonowania zespołu, ale się ugryzłem w język, bo to chyba jednak dość sporo dla niezależnego zespołu. No to jak to jest – Thesis funkcjonuje intensywnie czy nie?
Mając na uwadze to, że sami wszystko robimy, nie mamy ani managera, ani wytwórni, ani booking agenta, a utrzymujemy się z kompletnie innych źródeł niż działalność zespołowa, to jest to działalność intensywna.
W jakie muzyczne tereny pociągnęło was tym razem na albumie „Kres”?
Stylistycznie dalej gramy coś, co można określić psychodelicznym progresywnym post-rockiem, ale tym razem zdecydowaliśmy się mocno uprościć aranże i stworzyć materiał bardziej zwięzły, zbity i konkretny. To jest muzyka dla inteligentnego i ciekawego odbiorcy.
„Z dnia na dzień na gorsze” ukazał się w 2014 roku. Jak od tamtej pory zmienił się Thesis?
Z pięciu osób, które nagrały „Z dnia na dzień na gorsze” zostały w składzie trzy. To po pierwsze. Po drugie – o czym mówiłem już powyżej – zdecydowaliśmy się nieco uprościć nasz przekaz. Po trzecie, zdecydowaliśmy się też zmienić zupełnie proces twórczy i sam proces nagrywania materiału. To sporo zmian jak na cztery lata. Jesteśmy teraz bardziej dojrzałym artystycznie i lepiej zorganizowanym logistycznie zespołem.
Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy, kiedy porównywałem „Kres” z waszą poprzednią płytą „Z dnia na dzień na gorsze” to fakt, że skróciły wam się formy – nie ma już dziesięcio- czy nawet piętnastominutowych kolosów, oscylujecie w okolicach sześciu, a najdłuższy numer ma nieco ponad dziewięć.
Jest to bezpośrednią konsekwencją nowego podejścia do pisania materiału na płytę „Kres” oraz decyzji o uproszczeniu naszego przekazu. „Z dnia na dzień na gorsze” było swego rodzaju wepchnięciem wszystkich możliwych pomysłów, jakie w naszej głowie się wtedy mieściły, do tamtej muzyki i na tamtą płytę. Mogliśmy tak zrobić, bo nagrywaliśmy w moim studiu i mogliśmy tam spędzić tyle czasu, ile chcieliśmy – nie było granic. Teraz postanowiliśmy nałożyć sobie jakieś ograniczenia, w postaci po pierwsze współpracy z producentem muzycznym, a po drugie w postaci nagrania na żywo, na setkę. I siłą rzeczy powstały krótsze, bardziej bezpośrednie, prostsze utwory. Ale spokojnie – do muzyki popowej nam jeszcze bardzo, bardzo daleko.
„Kres” był nagrywany jeszcze pod koniec 2016 roku, miks i mastering odbył się w styczniu 2017, ale album ukazał się dopiero we wrześniu 2018.
No tak – tak wygląda planowanie wydania i sensownej promocji materiału w sytuacji, gdy tuż po nagraniu płyty zespół rozstaje się z dwoma muzykami, chce pozostać aktywny koncertowo i jednocześnie jest to cały czas działalność niezależna, prowadzona samodzielnie przez nas.
W jaki sposób powstawał nowy materiał? Kto odpowiadał za jego tworzenie? A może nie macie w zespole takiego podziału ról?
Muzykę w całości napisał zespół, teksty wokalista Kacper Gugała, a nad całością procesu twórczego czuwał Kacper Kempisty, nasz producent muzyczny. Nie mamy jasnego podziału ról przy tworzeniu, każdy może dorzucić swój pomysł i jeśli ma na tyle dużo odwagi i argumentów, żeby go obronić przed resztą zespołu, to ów pomysł zostanie i będzie dalej realizowany. Taki proces powoduje sporo dyskusji, które zabierają bezpowrotnie czas, ale też gwarantuje, że na końcu pracy wszyscy akceptują to, co stworzyli, i czują się „rodzicami” tej muzyki.
O ile w przypadku „ZDNDNG” większość pomysłów wychodziła spod palców gitarzystów – mojego brata Jana oraz moich własnych – o tyle przy „Kresie” proces był bardziej wyrównany, czego też pilnował Kacper Kempisty i czasem prowokował osoby mało w danej chwili aktywne do działania.
Album jest dość kojący, spokojny, oparty głównie na czystych brzmieniach. Czy to jest dobry materiał koncertowy?
Przyjdź na koncert i nam to powiedz! Nam się bardzo dobrze gra te kawałki, i – co ciekawe – wcale nie odbieramy tego materiału jako spokojny i kojący. Raczej jako duszny, smutny i bezpośredni. Utwory, poprzez prostszą strukturę, są bardziej „do rzeczy” i gdy chcemy grać lekko, to robimy to bez kompleksów, jak chociażby w kawałku „Godziny” czy też „Aż zabraknie słów”, ale z drugiej strony właściwie w każdym utworze jest mocniejszy fragment przy którym można pomachać „banią”.
Pośród tych czystych numerów są też „Wstyd”, oparty na zdecydowanym, przesterowanym riffie i bardziej energetyczny „Szum”. Nie ciągnęło was bardziej w tym agresywnym kierunku?
Ciągnęło nas w różne strony, których wypadkową jest cały materiał na „Kresie”. I to jest fajne w tej płycie – są na niej jednocześnie ciosy w postaci „Wstydu” czy „Szumu” i utwory kompletnie spokojne jak „Godziny”, które jednocześnie atmosferą i tekstem wcale nie są spokojne.

„Kres” nagrywaliście na setkę – w ostatnich czasach ta metoda nagrywania to punkt honoru wielu niezależnych zespołów, jakby to było coś, co trzeba sobie koniecznie wpisać w CV. Dlaczego wy postawiliście na tę metodę? Co wam to dało?
Punkt honoru? A to ciekawe, bo jako właściciel studia nagraniowego spotkałem się raczej z podejściem, że wszyscy się tego boją. I słusznie, bo to jest sprawdzian tego, czy zespół już dojrzał do nagrania płyty.
Na setkę nie da się udawać, że kapela jest zgrana i nie da się tuszować nieumiejętności technicznych. Jednocześnie jest to zarejestrowanie pewnego wydarzenia stworzonego przez ludzi, współpracujących ze sobą, dających sobie nawzajem energię, istniejących w tych kilkudziesięciu minutach jako jeden organizm, który razem coś tworzy. I to jest nie do powtórzenia. Każde kolejne podejście do kawałka jest unikalne, jest jakby „zdjęciem” chwili – i to jest w nagrywaniu na setkę piękne. To chcieliśmy uchwycić – chwilę; Thesis takie, jakim jest na żywo na scenie. Dało nam to też możliwość zarejestrowania materiału bardzo szybko – w 4 dni było wszystko nagrane. Dla porównania „Z dnia na dzień na gorsze” nagrywaliśmy przez rok.
Setka daje pewne brzmieniowe możliwości, których nagrywanie ścieżka po ścieżce nie daje – można wejść do najlepszego studia nagraniowego w Polsce i skorzystać z całego technicznego i ludzkiego dobra, jakie tam się znajduje, mieszcząc się jednocześnie w budżecie, jaki niezależny zespół ma na nagranie płyty. Stać nas było na cztery dni u Prusiewicza, nie stać nas byłoby na rok u niego!
Powstaje bardziej „żywy” i „organiczny” materiał, który jest pewnego rodzaju dźwiękowym Polaroidem, a zespół wychodząc ze studia wciąż lubi płytę, którą nagrał, bo nie umęczył się rocznym nagrywaniem i miksowaniem materiału.
Nagrywanie na setkę wymaga innych przygotowań?
Tak. Nagranie na setkę przenosi ciężar prac nad materiałem na etap pisania i aranżowania utworów, a do studia zespół przychodzi już z gotowym, zamkniętym materiałem. Nie ma zmian, kombinowania, testowania. Wszystkie decyzje są już wcześniej podjęte. Dzięki temu można się skupić na tym, co jest główną działalnością zespołu – graniu muzyki. I wkładaniu w to całego serca.
Czy materiał zarejestrowany w ten sposób miksuje się inaczej? Na co trzeba uważać?
Dużo zależy od obranej strategii – my chcieliśmy po pierwsze mieć wszystkie decyzje podjęte już przed wejściem do studia, po drugie w samym studiu pilnowaliśmy się, aby nie przekombinować. Nagrywaliśmy na najmniejszą ilość mikrofonów i ścieżek, na jaką się dało nagrać, żeby potem przy miksie nie było główkowania i zastanawiania się: „po co ja mam tę ścieżkę? co mi ona daje?”. No i wiedzieliśmy, jak chcemy zabrzmieć. Może nie wiedzieliśmy stuprocentowo, ale mieliśmy jakieś o tym pojęcie, było to wcześniej rozważane i omawiane.
Dość dużo męczarni przy miksie materiału jest konsekwencją decyzji niepodjętych na etapie pisania utworu i jego rejestracji – często zespół nie ufa producentowi i realizatorowi i wszyscy robią rzeczy „na zapas”, żeby tylko uniknąć trudnych rozmów i decyzji – nagrajmy ten bas na siedem mikrofonów, to będziemy mieć z czego wybierać, może się przy miksie przyda. To zła strategia. Należy się zastanowić, jak chcemy, żeby brzmiał bas, i nagrać go najlepiej, jak się da, za jednym podejściem, przy pomocy jednego wzmacniacza i jednego mikrofonu. Tak więc trzeba uważać na to, żeby nie przekombinować i pilnować się, żeby myśleć o brzmieniu zespołu jako całości a nie jak o kolekcji osobnych instrumentów.
Jak przebiegała praca w studiu? Na jaki sprzęt postawiliście?
Pojechaliśmy do Marcina Prusiewicza do miejscowości Owczary pod Krakowem, żeby nagrać w ogromnym, wysokim na 8 metrów liveroomie, na jedyny w Polsce trzydziestosześciokanałowy analogowy stół mikserski Neve 51. Nagrywaliśmy na vintage’owy stół, który jest starszy od niejednego z nas, na stare mikrofony i w starym stylu.
Miks materiału też był robiony na stole mikserskim, w stu procentach analogowo, co było takim przedłużeniem tej idei zarejestrowania chwili – gdy dostaliśmy gotowy miks, nie było już możliwości zmian, przywracania jakichś ustawień i kombinowania. O to chodziło.
Nasz sprzęt, który tam zabraliśmy, to były nasze instrumenty i wzmacniacze, których używamy normalnie na próbach i koncertach – nie wypożyczaliśmy jakichś kosmicznych rzeczy od znajomych ludzi czy z wypożyczalni sprzętu, bo nie o to chodziło. Brzmienie zespołu jest w palcach, rękach, nogach, strunach głosowych muzyków i w interakcji między ludźmi, a nie w sprzęcie.
Ja na przykład nagrywałem na koreańskiej gitarze barytonowej z Ebaya i wzmacniaczu, który zbudował dla mnie znany niektórym miłośnikom hi-fi z Warszawy pan Mirosław Tomaszewski – jego autorska konstrukcja, która gra bardzo specyficznie, a kosztuje ułamek tego, co niektórzy gitarzyści ładują we wzmacniacze Mesa Boogie czy Soldano. Miałem jeden wzmacniacz i jedną gitarę. Wystarczy.

We wkładce znalazła się informacja, że producent Kacper Kempisty roztaczał nad albumem też „opiekę muzyczną”. Co to znaczy? Jaki wpływ miał na końcowy efekt?
Ogromny. Gdy zaczynaliśmy jakieś dwa lata temu pracę nad „Kresem”, napisaliśmy kilka utworów, graliśmy je na próbach, pojechaliśmy nawet na kilka dni do Wilgi zarejestrować roboczo materiał, ale żaden z nas nie był przekonany, że jest to odpowiednio dobre, nikt nie był zadowolony z tego. I nie bardzo wiedzieliśmy dlaczego. I nie bardzo wiedzieliśmy co dalej.
Kacpra Kempistego znaliśmy z zespołu Forma, z którym kiedyś graliśmy koncerty, i z tego, że trzy lata temu zastępował mnie na koncertach Thesis, gdy ja opiekowałem się moją dopiero co narodzoną córką. W sytuacji, gdzie mieliśmy nie do końca dobry materiał i brak pomysłu co dalej, wpadłem na pomysł, żeby zrobić tak, jak się od dawna robi w USA – popracować nad materiałem z producentem muzycznym. I poprosiliśmy Kacpra o bycie takim producentem, bo wydało nam się, że muzycznie się rozumiemy, ale też z drugiej strony nie był on na tyle blisko związany z Thesis, żeby nie mieć odpowiedniego dystansu do naszej muzyki.
Skasowaliśmy wszystko i zaczęliśmy pracę od początku. Dzięki temu nowemu spojrzeniu z zewnątrz na naszą muzykę, powstały kawałki które pokazują esencję stylu Thesis, beż żadnych zbędnych ozdobników i niepotrzebnego chaosu. Bez Kacpra to by się nie udało, bo nigdy nie spojrzelibyśmy na naszą twórczość z takiej perspektywy, z jakiej on mógł na nią patrzeć, będąc obecnym przy powstawaniu tej muzyki, jej aranżowaniu i w końcu jej miksowaniu.
Da się dziś w Polsce skutecznie promować post-rock? Jest publiczność głodna tej muzyki?
Czy da się dziś w Polsce skutecznie promować cokolwiek, nie tylko post-rock? Da się. Czy jest publiczność – jest! Czy łatwo do niej dotrzeć? Nie. Coraz trudniej, coraz bardziej trzeba się wysilać, żeby przebić się przez szum (sic!), który otacza każdego z nas. Robimy swoje, w tym czasie, który mamy na promowanie naszej muzyki.
Na czym opieracie promocję „Kresu”?
Na koncertach, wywiadach, mediach społecznościowych, klipach wideo (będą w sumie przynajmniej trzy promujące tę płytę – „Szum” już znacie, można go obejrzeć na thesis.band/szum – czekajcie na dwa kolejne). Robimy też coś, czego nie robi chyba żaden zespół w Polsce – wiele z naszych koncertów promujemy dodatkowo transmisjami na żywo na Facebooku. Kiedyś byliśmy pierwszym w Polsce zespołem, który umieścił swoją płytę do pobrania za darmo na swojej oficjalnej stronie WWW, dziś jesteśmy pierwszym zespołem streamującym swoje koncerty.
Dziękujemy za możliwość przedstawienia się czytelnikom „TopGuitar” – zapraszamy do posłuchania „Kresu” w ulubionym katalogu muzycznym, którego używasz: Spotify, Apple Music, Tidal, you name it. A jeżeli chcesz wesprzeć zespół – kup naszą koszulkę lub płytę, wpadnij na koncert! Nasz mercz jest tu:thesis.band/sklep.