Sodom to już prawie od czterdziestu lat symbol wytrwałości i jakości europejskiego metalu. Ostatnio ukazała się pierwsza EP-ka Sodom nagrana w nowym składzie i to od niej zaczynamy rozmowę z jednym z najważniejszych thrashersów kontynentu – jedynym oryginalnym członkiem Sodom, jego założycielem, basistą i wokalistą Tomem Angelripperem.

Jakub Milszewski: Wypuściliście właśnie nową EP-kę. „Partisan” zawiera dwa nowe numery i jedno nagranie koncertowe i jest to pierwsze wydawnictwo Sodom w nowym składzie. A te dwa nowe kawałki pokazują chyba aktualny kurs, w jakim zmierza zespół. Co się zmieniło?
Tom Angelripper: Po pierwsze, po raz pierwszy w historii Sodom mamy w zespole drugiego gitarzystę. Granie na jedną gitarę nie było problemem – w końcu w studiu możesz sobie ponagrywać tyle ścieżek, ile tylko sobie wymyślisz. Ale posiadanie w zespole takiego gitarzysty, jakim jest Yorck, daje dużo możliwości. To młody muzyk, przynosi do Sodom wiele nowych pomysłów. Piosenka „Partisan” powstała na bazie riffu Franka Blackfire’a, z kolei „Conflagration” napisał Yorck. Mają różne style pisania piosenek, a nawet samych riffów. Ale jeśli weźmiesz ich dwóch naraz, postawisz ich razem w studiu, dostaniesz taką ścianę dźwięku, że spadnie ci szczęka. I to właśnie lubię. Nigdy jakoś bardzo nie zależało mi na posiadaniu drugiego gitarzysty w zespole, ale parę lat temu przyszedł mi do głowy taki pomysł. Zapytałem Bernemanna [poprzedniego gitarzystę Sodom – przyp. J.M.], co o tym sądzi, ale on nie chciał drugiego gitarzysty. Kiedy rozstałem się z Bernemannem i Makką, wróciłem do tej idei. Stwierdziłem: spróbujmy. Nigdy tego nie robiliśmy, ale co nam szkodzi. Zagraliśmy kilka koncertów i wiadomo było, że brzmienie było lepsze niż kiedykolwiek, a ściana dźwięku potężniejsza. Mamy parę starych piosenek, w których potrzebujemy dwóch gitar i teraz znów możemy je grać na koncertach. To był też jeden z powodów zmiany składu zespołu – chciałem zmienić setlistę. Nie chcę skończyć jak Motorhead czy Slayer i grać tego samego zestawu piosenek co wieczór. Mamy tyle albumów, tyle dobrych piosenek, których nigdy nie graliśmy na żywo.
Wspomniałeś, że numer „Conflagration” z nowej EP-ki jest autorstwa Yorcka. Ta piosenka mnie trochę akurat zaskoczyła. Jest wręcz bliżej oldschoolowego black metalu, a z tym pogłosem na wokalu brzmisz dziko. To jakiś hołd dla starego metalu?
Tak! To jest nasz hołd dla black metalu i crust punka. Yorck jest wielkim fanem blacku i punka. W ogóle jest największym fanem muzyki metalowej, jakiego w życiu spotkałem. Ma olbrzymią kolekcję płyt. Jest bardzo zaangażowany w scenę. Pójście nieco w stronę punka to był jego pomysł. To oczywiście nie brzmi jak normalny punk rock, bo wokale są bardziej blackowe… W sumie nigdy nie rozmawiamy o tym, w jakim kierunku pójść, nie zastanawiamy się nad tym, jak napisać kolejną piosenkę. Po prostu zaczynamy tworzyć, piszemy teksty, aranżujemy i tyle. Jedyna zasada jaka jest, to że na końcu musi to być naprawdę heavy. Zawsze mówię członkom zespołu: słuchajcie starych rzeczy Venom, starego Slayera… Husky, nasz nowy perkusista, też jest wielkim fanem metalu. On to wszystko zna. Pomiędzy nim a Makką, naszym poprzednim perkusistą, jest w tym względzie wielka różnica. Makka nie był zaangażowany w scenę, nie interesował się nią. Nie rozumiał, o czym mówię, kiedy mówiłem o pierwszych płytach Venom. A goście, których mam teraz w zespole, są fanami metalu, znają to wszystko, od razu wiedzą, o co mi chodzi. A na dodatek są wielkimi fanami Sodom! Yorck to chyba największy fan Sodom, jaki istnieje, a teraz też gra w tym zespole. Przyniósł do zespołu mnóstwo pomysłów, wie, czym się inspirować, czego słuchać, żeby pasowało. A jeśli masz w zespole fana tego zespołu i pozwalasz mu tworzyć muzykę, to on od razu będzie wiedział, czego oczekują fani. Jestem naprawdę usatysfakcjonowany tym, jak się wszystko układa. Rozstanie się z Bernemannem i Makką było chyba najlepszą decyzją w mojej karierze.
Mówisz o nowych pomysłach, więc pewnie jakiś kolejny duży album już się tworzy?
Tak, mamy parę riffów, ja z kolei ponotowałem już jakieś teksty. Chcemy zacząć składać wszystko do kupy i tworzyć nowe numery zaraz po zakończeniu trasy z Exodus i Death Angel. Będziemy wtedy mieli trochę czasu na to. Ale będziemy też mieli na to czas podczas trasy, w końcu będziemy siedzieć całymi dniami w autobusie, czekając na koncert. Możemy zabrać gitary i popracować nad pomysłami. Chcemy wykorzystać ten czas kreatywnie. Nie chcę jeszcze mówić o jakiejś dacie premiery, jest na to za wcześnie. Nie rozmawiałem też jeszcze nawet z wytwórnią, bo chcemy napisać tę płytę bez żadnej presji. Kiedy skończymy aranżowanie numerów i je nagramy, zrobimy jakąś przedprodukcję, będziemy mogli pogadać o jakiejś premierze. Ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, to płyta powinna być pod koniec przyszłego roku. Wytwórnie lubią wypuszczać płyty przed Bożym Narodzeniem, bo ludzie mają wtedy więcej kasy i chętniej kupują [śmiech]. Taki jest biznes. My jednak nie celujemy w konkretną datę.

Jednak poza datą premiery, bazując na tych kilku riffach, które macie, czego możemy oczekiwać? Więcej numerów jak „Partisan” czy więcej numerów jak „Conflagration”?
[śmiech] Dobre pytanie. Zobaczymy, co wymyślą chłopaki. Jestem fanem Franka Blackfire, liczę na niego. Kiedy dołączył znów do zespołu po odejściu Bernemanna i zagraliśmy w naszej sali prób kilka starych numerów, jak „Agent Orange” czy „Nuclear Winter”, brzmiał dokładnie jak na płycie. Frank nigdy nie zmienił swojego fantastycznego brzmienia. Wysoka precyzja, ciężar, wszystko dokładnie jak na albumie „Agent Orange”. Niektórzy ludzie się tego boją, mówią, że kiedy Frank Blackfire gra, to wszystko brzmi jak Kreator. Tak nie jest. Kiedy wchodzę z wokalami i moim basem całość nie brzmi nijak jak Kreator.
Sodom brzmi jak Sodom.
Frank wie dokładnie, co stoi za tymi starymi numerami Sodom, jak „Nuclear Winter”, „Sodomy And Lust”, „The Conqueror”, „My Atonement”. On wie, jakie jest ich znaczenie. I wie, że pisanie piosenek dla Sodom to nie to samo co pisanie piosenek dla Kreator, bo po prostu będą momentami mniej melodyjne. Owszem, nasze piosenki też mogą być melodyjne, ale nie kosztem ciężaru. Myślę, że na nowej płycie będzie 50% Franka i 50% Yorcka. Yorck jest młodym gitarzystą, potrafi wymyślić mnóstwo riffów. Zaczęliśmy je nagrywać na komputer, żeby ich nie pozapominać. Poskładamy je, kiedy przyjdzie na to czas. Ale różnicą między „Partisan” a naszym kolejnym albumem będzie pewnie kwestia producenta. „Partisan” został wyprodukowany przez naszego producenta i realizatora Corny’ego Rambadta, z którym pracowaliśmy na przykład także przy „Decision Day”, ale przy następnej płycie chciałbym zrobić to inaczej. Chciałbym pojechać do studia z analogowym stołem i zmiksować to na nim. Myślę, że to da trochę bardziej oldschoolowego, jakościowego brzmienia. Musimy nagrywać go cyfrowo, bo to po prostu tańsze i wygodniejsze, ale chcę wydać kasę na to, żeby po nagraniach pojechać z zespołem do studia i poświęcić trochę czasu na miksy. W Niemczech nie ma teraz wielu studiów nagraniowych, bo ludzie obecnie nagrywają i miksują wszystko na komputerze bez problemu, ale ja potrzebuję prawdziwego stołu, żeby uzyskać lepsze, bardziej oldschoolowe brzmienie. Zawsze wspominam o tych starych zespołach: Venom, Motley Crue, Kiss, Black Sabbath. Każdy z nich brzmiał inaczej, ale wszystkie brzmiały dobrze. My też tak chcemy. Chcę mieć możliwość przesunięcia nieco do przodu basu, ale bez konieczności tracenia gitar. Chcę większego brzmienia bębnów. W to celujemy. Myślę, że następnym albumem będziesz dzięki temu zaskoczony. To będzie prawdziwie morderczy krążek z miażdżącym brzmieniem. „Decision Day” brzmiał dobrze, „Partisan” także, ale zawsze można to jeszcze poprawić.
Analogowe graty w studiu faktycznie dają nieco więcej przestronnego, naturalnego brzmienia.
Zgadza się. Zawsze kojarzy mi się to ze starymi lampowymi odbiornikami radiowymi z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. One brzmiały świetnie. Jest wielka różnica między lampą a tranzystorem czy jakimś małym cyfrowym radyjkiem. Marzę o tym, żeby tę nową płytę zrobić właśnie tak po staremu. Może uda nam się zatrudnić do miksu ponownie Harrisa Johnsa [miksował już dla Sodom albumy „Persecution Mania”, „Agent Orange”, „Better Off Dead”, „Tapping The Vein”, „Til’ Death Do Us Unite”, „Code Red”, „M-16” – przyp. J.M.], ale w dużym studiu, żeby było bardziej klasycznie i mocniej.

Obecnie po raz pierwszy w karierze Sodom ma czterech członków. Czy wraz ze zmianą składu zmienił się też wasz sposób pracy nad nowym materiałem?
Mam nadzieję, bo mamy w końcu dwóch gitarzystów i bardzo ważne jest, żeby pracowali razem. Wiesz, przy dwóch gitarzystach może być tak, że jeden będzie zainteresowany pisaniem, tworzeniem, ale drugi będzie chciał tylko grać. Najlepsza opcja jest jednak taka, kiedy do siebie pasują – obaj chcą pisać i inspirują się nawzajem. W końcu to nie będzie solowy album na przykład Franka Blackfire, a kolejna płyta Sodom! Yorck też przynosi riffy, wysyła je Frankowi, Frank słucha, kombinuje z nimi, coś zmienia albo nie, jeśli mu się podoba. Koniec końców jesteśmy zespołem i gramy do jednej bramki, więc chcemy stworzyć jak najlepszy produkt. Frank jest oczywiście starszy od Yorcka, poważniejszy, ale go zaakceptował i akceptuje jego riffy. Yorck także akceptuje pomysły Franka, a przecież u nas wszystko zaczyna się od gitary i riffu. Tak właśnie chcemy tworzyć piosenki. Ale wysyłam Yorckowi też trochę tekstów. Powiedział mi kiedyś, że czasami, jak czyta teksty, to od razu ma w głowie melodię, ma odpowiedni pasujący riff. Nie ma zatem jakiegoś konkretnego ustalonego sposobu pisania. Proces pracy nad każdą piosenką i tak kończy się w sali prób. Żyjemy w jednej okolicy, możemy robić próby trzy–cztery razy w tygodniu. Wymyślanie riffów w domu jest ważne, ale potem należy je zabrać na salę prób, pokazać reszcie zespołu, opracować, poskładać do kupy. Ja jestem bardzo pomocny przy aranżacjach. Z góry wiem, co może być problemem i jak do niego podejść. To ja składam wszystkie riffy razem, by stworzyły piosenkę. Ale mamy swoje próby i próbujemy różnych zespołowych rozwiązań, bo czasami Husky ma pomysł na jakieś fajne przejście na bębnach albo Frankowi przyjdzie do głowy jakaś ciekawa zagrywka. Zaczyna się wtedy zazwyczaj od jakiegoś jam session, a potem nagle mamy piosenkę.
Granie prób po kilka razy w tygodniu jest w 2018 roku dość nadzwyczajną sytuacją dla dużych zespołów. Większość pracuje jednak osobno, wymieniając się po prostu plikami przez internet.
Wiem, wiem. To jest dokładnie to, czego nie znoszę. Gitarzysta mieszka w Stanach, drugi w Anglii i piszą razem piosenkę, przesyłając sobie MP3. To nie jest metoda, którą chcemy mieć w Sodom. Jasne – jeśli Frank ma jakiś fajny riff, to go nagrywa i wysyła mi plik. Ale potem idziemy do naszej sali, żeby nad nim pracować. Sodom to zespół grający próby. Sala prób to nasz drugi domu. Lubię być razem z resztą zespołu. Cieszę się tym czasem. Gramy, popijamy piwko, dyskutujemy o muzyce, ustalamy setlisty. To nasza praca i kocham ją. Kocham też chłopaków, lubię z nimi przebywać. Dlatego bardzo ważne było, żeby nowi członkowie byli z okolic mojego miasta. Dzięki temu możemy normalnie odbywać próby w Essen. Mamy salę w tej samej okolicy, w której nagrywaliśmy nasze pierwsze dema w 1982. Frank i Yorck tutaj mieszkają, Husky mieszka trochę dalej, pracuje w Dortmundzie, ale dojeżdża. Ale kiedy graliśmy z Bernemannem i Makką sam musiałem jeździć do Dortmundu co drugi dzień. To 120 kilometrów. Teraz pracujemy w Essen, tutaj składamy naszą muzykę w całość. Dzięki temu możemy pracować efektywniej.
Dobrze słyszeć, że wciąż są zespoły, które lubią grać razem. Muzyka rockowa zawsze była grą zespołową.
Tak było od początku. Kiedy zaczynaliśmy, każdą piosenkę i każde nagranie wypracowywaliśmy i nagrywaliśmy w sali. Mieliśmy jakiś magnetofon na taśmy, nagrywaliśmy na niego piosenki. Pracowaliśmy nad aranżacjami, robiliśmy zmiany tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Granie prób i wspólna praca w sali jest dla mnie jedynym sposobem, żebym poczuł, że faktycznie jesteśmy zespołem. Zespół nie zgrywa się jedynie na scenie czy w studiu. Chcę widzieć zespół tak często, jak to możliwe.
Czyli w Sodom nie zmieniło się wiele od 1981.
To jest po prostu powrót do naszych korzeni, podobnie jak z tym brzmieniem płyty. Ale tak to zrobimy. To wymaga dużo pracy, poświęcenia, czasu, ale jest tego warte. Następny album Sodom będzie najważniejszym albumem w mojej karierze, dlatego chcę w niego włożyć maksimum energii.
A twoje podejście do wykonywania i tworzenia muzyki zmieniło się od czasu debiutu?
Nie, chyba nie. Sodom nigdy dotychczas się nie zmienił i nie zmieni. Jesteśmy chyba jednym z niewielu zespołów, które zostają wierne własnej ścieżce. Ludzie, którzy chcą kupować albumy Sodom, muszą wiedzieć, że faktycznie znajduje się na nich Sodom. Popatrz, co się działo w latach dziewięćdziesiątych: mnóstwo zespołów wtedy zmieniło swoją muzykę, stało się bardziej melodyjnymi, bardziej komercyjnymi, bo płyty się gorzej sprzedawały. Nas to nigdy nie obchodziło. Kiedy patrzysz na całą karierę Sodom, to zwrócisz uwagę, że w tych latach dziewięćdziesiątych nagraliśmy jedne z najcięższych albumów w moim życiu: „Tapping The Vein”, „Get What You Deserve”, „Masquerade In Blood”. Sodom nigdy się nie zmieni. Dokładnie wiemy, czego oczekują od nas fani. Mamy dobrego wydawcę, który nigdy nie narzuca mi, co mam robić. Możemy zatem pracować bez jakichś obciążeń z zewnątrz i skupić się na tym, co sami lubimy. A przecież sami jesteśmy fanami thrashu. I to właśnie chcemy pokazać ludziom w najbliższych latach – że Sodom jest naprawdę ciężkim metalowym zespołem. Byłem tego lata w Wacken, grałem tam z Onkel Tom. Widziałem wiele zespołów, które nazywały siebie metalowymi, a takimi nie były. Tak naprawdę uważam, że Sodom jest jednym z ostatnich metalowych zespołów. Dlatego nigdy się nie zmienimy. Będziemy próbować pisać lepsze piosenki, z ciekawszymi aranżacjami, mieć lepsze brzmienie, lepszą produkcję. To może my zrobić, bo chcemy się rozwijać. Ale nigdy nie chcemy zmienić naszego stylu. Nie mamy zamiaru robić kopii „Obsessed By Cruelty”, ale chcemy podtrzymać tego ducha lat osiemdziesiątych, ducha starego Sodom.

Mogę się domyślać, że ty jesteś szefem w Sodom. Czy to zatem ty podejmujesz wszystkie decyzje w kwestiach muzycznych w zespole?
Tak [śmiech]. W zespole jest demokracja, ale koniec końców muszę podejmować decyzje na temat tego, co robimy, a czego nie. Kiedy w zespole byli Bernemann i Makka, i Bernemann przynosił jakiś riff, też mówiłem, że mi się nie podoba, że to nie jest riff Sodom. W zespole zawsze jest dużo pomysłów, więc ktoś musi podejmować decyzje. No i ja jestem w Sodom od początku, wiem, co lubią nasi fani. Więc jest to demokracja, ale decyzje muszą zostać podjęte. Jestem też menedżerem zespołu i centralną osobą w Sodom. Jestem też zawsze otwarty na różne pomysły i opinie. Nie jestem gitarzystą, nie piszę riffów, więc w tej materii polegam na Franku i Yorcku. Kiedy coś przynoszą, to mówię, że to świetne, żeby zapamiętali to, bo to może się potem stać na przykład refrenem. To jednak mój zespół, ja podejmuję decyzje.
Pogadajmy jeszcze trochę o niedalekiej przyszłości. W przyszłym roku wasz krążek „Agent Orange” będzie obchodził trzydzieści lat. To jest chyba jedna z najważniejszych waszych płyt, pewnie także jedna z najważniejszych płyt dla europejskiego thrashu czy metalu w ogóle. Planujecie na tę okazję coś specjalnego?
Kiedy „Agent Orange” obchodziła dwudzieste piąte urodziny, zrobiliśmy reedycję, dlatego teraz tego na pewno nie zrobimy. W zespole rozmawiamy o tym, żeby na koncertach grać całą tę płytę. To fajny pomysł. Można zrobić coś w stylu setlisty złożonej z największych klasyków plus wszystkie numery z tego krążka, oczywiście wtedy, kiedy będziemy mieli wystarczająco dużo czasu na scenie. Taki jest nasz pomysł na przyszły rok. Kiedy już zaczniemy setlistę od „Agent Orange”, to już pojedziemy z tym do końca. Będzie „Don’t Walk Away”, będzie „Incest”, będzie „Baptism of Fire”, będzie „Magic Dragon”. I to jest też rzecz, którą mogę zrobić dopiero teraz, kiedy mam w składzie Franka i Yorcka. Z Bernemannem w życiu nie mogłem o czymś takim nawet porozmawiać. Frank zna te wszystkie numery, Yorck jest z kolei największym fanem „Agent Orange” na świecie.
Pamiętasz swój pierwszy bas?
O tak, pamiętam. Nazywał się Hondo. Nie było żadnych innych informacji o tym instrumencie, po prostu ten jeden jedyny napis. To był Explorer. Dawno na nim nie grałem, ale używałem go w 1981 czy 1982… Kupiłem go chyba zaraz przed tym, jak przyszło mi do głowy, żeby stworzyć zespół albo do jakiegoś zespołu dołączyć. Byłem wielkim fanem Kronosa z Venom i Johna Gallaghera z Raven. Kupiłem tę gitarę z zamiarem powieszenia jej na ścianie jako ozdoba. Jakiś rok później założyliśmy Sodom z Aggressorem na gitarze i Witchhunterem na perkusji. Wtedy zacząłem grać, a właściwie zacząłem próbować grać, bo kiedy ją kupiłem, nie potrafiłem grać. Chciałem mieć po prostu ozdobę, bo podobały mi się explorery. Hondo to chyba jakiś japoński producent, nie jestem pewien. Nie ma o nich zbyt wiele informacji.
Demówki „Witching Metal” i „Victims of Death” nagrywałeś na tej gitarze?
Tak, ale nie tylko. Ostatnią rzeczą, jaką na niej nagrałem, było „Mortal Way of Life” z 1988. Zrobiliśmy z tego wideo i na nim mam właśnie tego Explorera. A potem sprawiłem sobie Ibaneza Destroyera.
Teraz też grasz na Ibanezie?
Tak. Znowu gram na destroyerze, ale mam jakieś czternaście czy szesnaście basów. Mam chyba ze trzy destroyery, trochę warwicków… Ale na scenie mam destroyera II, czerwonego. Służy mi od kilku lat. To jest bas, który w zasadzie został zreaktywowany. Zagrałem na nim koncert z okazji dwudziestopięciolecia i zdałem sobie sprawę, że to jest to, co ludzie chcą widzieć. A ja go lubię.
Jakich wzmacniaczy i kolumn używasz na scenie?
Mam bardzo prosty zestaw. W trasie i wtedy, kiedy podróżujemy samolotami, używam Ampega SVT z klasycznej serii. Do tego preamp SansAmp. Używam go już chyba z dwadzieścia lat. Jest malutki, można go wsadzić do torby czy walizki, a dzięki niemu będziesz miał taki sam dźwięk na każdej scenie. Kiedy gramy w Niemczech albo w naszej sali prób mam końcówkę mocy Marshall EL34. To lampowy wzmacniacz, najzwyklejszy w świecie. Ale brzmi świetnie. Wiem, że sporo basistów i gitarzystów przechodzi na Kempera. Ja nie chcę. Jego brzmienie jest fajne, można sobie ustawić naprawdę dobre rzeczy, ale dla mnie to wszystko zbyt skomplikowane. No i nie jest wystarczająco oldschoolowe [śmiech].

Nie pasuje do Sodom.
Frank i Yorck też nie chcą Kempera. Ale wiem, że trochę innych starych bandów używa tego sprzętu. Ja też znam to urządzenie. Zresztą mój dobry kumpel dla nich pracuje i wiem, że robią teraz sporo kasy, bo każdy chce to mieć. Ale dla mnie jest to zbyt trudne. Nie chce mi się tego uczyć. Instrukcja użytkowania ma czterysta stron, a ja chcę tylko wcisnąć przycisk i mieć dźwięk od razu.
Pamiętasz pierwszy koncert, za który dostałeś jakieś pieniądze?
Zawsze dostawałem kasę [śmiech]. Ale pierwszy taki koncert był w 1984 roku, we Frankfurcie. Impreza nazywała się Black Metal Night. Grał tam też Tankard, a Venom rozdawali autografy. Było świetnie. Pamiętam, że na scenie byliśmy strasznie pijani, a na dodatek gdzieś było nagranie z tego koncertu, bo ktoś to rejestrował. To było straszne [śmiech]. Ale dostaliśmy kasę. Chyba 5000 marek. No i oczywiście darmowe piwo. Te 5000 marek to były praktycznie koszty przejazdu i noclegu, ale darmowy browar był przekonujący [śmiech]. Sęk w tym, że zaczęliśmy pić trochę za wcześnie. Piwo i whisky wjechały jeszcze parę godzin przed wyjściem na scenę. Graliśmy strasznie [śmiech].
Kolesie z Tankard pewnie też byli napruci. Lubią pić.
O tak, zdecydowanie. Wiesz, nie pamiętam dokładnie wszystkiego, ale impreza była porządna. No i odbywało się tam też signing session z Venom, a my byliśmy ich wielkimi fanami. To był chyba pierwszy koncert, za który dostaliśmy jakąś kasę. Przyszło do klubu pewnie z trzysta osób. Wciąż mam gdzieś ulotkę i plakat z tego koncertu. Fajne wspomnienia.
Sodom to stary zespół. Sam mówisz, że jesteście oldschoolowi. Jesteście na scenie kupę lat, dużo, jak na metalowy zespół. Czy takim starym wygom jak wy, Kreator, czy wspomniany Tankard trudno jest odnaleźć się w dzisiejszej muzycznej rzeczywistości i biznesie? Orientujesz się chociażby w kwestiach serwisów streamingowych, online’owej dystrybucji i promocji muzyki i tego typu sprawach, na których cały rynek obecnie się opiera?
Tak, wiele się zmieniło… Kiedy rozmawiamy z naszą wytwórnią o tych wszystkich rzeczach, to muszę przyznać, że nie rozumiem. Czasy się zmieniły, rynek się zmienił. Scena metalowa zrobiła się zbyt duża, wymknęła się spod kontroli, bo każdego miesiąca pojawia się całe mnóstwo zespołów. Inne kapele stają się coraz większe. Nie przepadam za Powerwolf czy Sabaton, ale te zespoły zdobyły sobie w ostatnich latach wielką popularność. To wszystko jest też powodem, dla którego nie chcemy się zmieniać. Mamy swoją grupę fanów. Rośnie też nowa generacja fanów metalu, która interesuje się starymi, historycznymi kapelami. Szukają, od czego się to wszystko zaczęło na początku lat osiemdziesiątych czy wcześniej. Często o tym rozmawiamy i okazuje się, że ta nowa generacja lubi Sodom. Ostatnio rozmawiałem z pewnym fanem, który miał piętnaście lat. Miał w domu plakaty Venom, Hellhammer i tak dalej. Zapytałem go, jak to się stało, że słucha takich rzeczy. Powiedział, że jego dziadek tego słuchał, jego ojciec tego słucha, i jemu też się spodobało. Mówił, że nie lubi tych nowych metalowych kapel ani metalcore, ale lubi te wszystkie oldschoolowe. To nasza przewaga. Sodom, Kreator, Tankard i inne stare zespoły odcisnęły swoje piętno, więc zawsze będziemy częścią europejskiej sceny metalowej. Nie chcę odnieść tak wielkiego sukcesu jak Iron Maiden, bo musiałbym zmienić naszą muzykę. Ale rynek faktycznie się zmienia. W rozmowach pojawiają się takie nazwy, jak Spotify, Napster, iTunes, wyniki sprzedaży cyfrowej… Ale mnie to nigdy nie interesowało. To są jednak te wszystkie nowe platformy, za pośrednictwem których ludzie kupują i gdzie słuchają muzyki. Muszę to zaakceptować. Ale cieszę się jednocześnie, że wydajemy nasze stare rzeczy na winylach i sprzedają się w liczbie jednego czy dwóch tysięcy, co jest bardzo spoko. Nowe realia rynku są takie, że wszystko wymyka się spod kontroli. Ale my możemy wciąż robić swoją muzykę i ufać, że wszystko będzie dobrze.