Unearth byli jednym z zespołów, który spopularyzował metalcore na początku milenium. Dwadzieścia lat nieprzerwanej działalności później zespół po raz kolejny okrąża kulę ziemską, tym razem promując najnowszy album „Extinction(s)”. O metalcore, popularności i niepopularności krótko pogadaliśmy z założycielem kapeli i jej gitarzystą – Buzem McGrathem.

Jakub Milszewski: Dwadzieścia lat nieprzerwanej działalności to na muzycznym rynku całkiem sporo. Przeżyliście wiele zespołów, które zaczynały mniej więcej w tym samym czasie, jak choćby Shadows Fall, God Forbid czy Chimaira. Myśleliście kiedyś o tym, że Unearth stanie się jednym z najbardziej wytrwałych zespołów metalcore’owych?
Buz McGrath: Nigdy nie sądziłem, że coś takiego nastąpi. Może jesteśmy po prostu za głupi, żeby wiedzieć, kiedy skończyć? [śmiech]
Zobacz, jest sporo zespołów, które są jedynie kopiami innych, bardziej popularnych zespołów. Mamy klony Killswitch Engage, As I Lay Dying i tak dalej, ale Unearth jakoś nigdy nie doczekało się swojej kopii. Jesteście unikalni?
Po pierwsze, wszystkie te zespoły, które wymieniłeś, to świetne bandy, bardzo utalentowane, zmotywowane i stąd ich sukces. My jesteśmy trochę niżej. No i tu jest po drugie: nie sądzę, żeby jakaś duża liczba kapel chciała kopiować tę drogę do pośredniego „sukcesu”, jaki my osiągnęliśmy.
Z drugiej strony poszczególne gatunki muzyczne pojawiają się, zyskują na popularności, znikają, a potem znów wymyślają się na nowo. Obecnie metalcore już pozbył się chyba większości z tych nudnych zespołów, które po prostu chciały popłynąć na fali. Z pierwszego rzutu w okolicach roku 2000 zostało kilka kapel, które nieustannie są ważne dla całego metalu, a Unearth jest jedną z nich. Widzisz gdzieś na horyzoncie jakąś drugą falę?
Wydaje mi się, że coś pominąłeś. Powiedziałbym, że kapele jak Parkway Drive czy August Burns Red są drugą falą. Teraz więc powinniśmy chyba mówić o jakiejś trzeciej albo czwartej generacji? Ale o tych zespołach, prawdę mówiąc, nie mam zielonego pojęcia.
Pozostaliście wierni swoim korzeniom i stylowi. Ale czy metalcore ma jakąś możliwość wymyślenia siebie na nowo? Mamy już zespoły, które mieszają hardcore z doom metalem, jak Twitching Tongues, ze sludge (Jesus Piece), z industrialem (Harm’s Way). Co jeszcze można zrobić? Co mogłoby cię zainteresować?
Naprawdę prymitywne breakdowny zmieszane ze świetnymi możliwościami technicznymi, muzykalnością i wybrykami scenicznymi. To w zasadzie wszystko, co chciałbym u innych zespołów ujrzeć.
A sam jak się czujesz jako członek jednego z najważniejszych zespołów w gatunku?
Wiesz, zawsze fajnie jest być wymienionym. Fajnie, kiedy nazwa „Unearth” pada z ust młodszych, większych kapel, które wymieniają nas jako inspirację. Miło jest być szanowanym w tej materii.

Mówimy tu o waszej popularności i wpływie, ale prawdę mówiąc, nigdy nie byliście tak popularni jak Killswitch Engage czy As I Lay Dying. Zawsze byliście bardziej w podziemiu i dzięki temu byliście bardziej przekonywający. Czy macie w zespole jakieś założenie, że musicie być bardziej brutalni, szczersi i ciężsi niż te kapele, które odniosły komercyjny sukces?
Nie, piszemy to, co piszemy. Tak serio to nie przykładamy uwagi do tego, co się dzieje dookoła nas. Takie porównywanie się ze wszystkimi zabrałoby nam radość tworzenia i grania.
Wasz nowy album „Extinction(s)” wyszedł cztery lata po poprzednim „Watchers of Rule”. Co się w zespole zmieniło w międzyczasie?
W zasadzie niewiele. Tym razem mieliśmy napisaną furę muzyki, było tego chyba z dwadzieścia dwie piosenki. To trochę zaskakujące, ale dobrze było móc odrzucić część tego materiału, jeśli nie było nam z nim po drodze.
„Extinction(s)” jest dobrym powodem, żeby polubić się na nowo z metalcore. To dobry album, w zasadzie podręcznikowy przykład gatunku.
Coś w tym jest. Świadomie próbowaliśmy przywrócić trochę tego klimatu z wcześniejszych płyt. Chcieliśmy stworzyć muzykę tak, jak nie robił tego nikt inny – takie właśnie mieliśmy poczucie o naszym procesie twórczym na samym początku, kiedy powołaliśmy Unearth do życia. Poza tym za każdym razem, kiedy Ken albo ja wpadaliśmy na jakiś pomysł, który nie brzmiał jak Unearth, byliśmy tym jakoś dziwnie zafascynowani.
Pracowaliście z producentem Willem Putneyem, a Adam Dutkiewicz (znany z Killswitch Engage) czuwał nad nagraniem bębnów. Jaka jest rola producenta w dzisiejszej ekstremalnej muzyce, kiedy praktycznie wszystko można w znośnej jakości nagrać w domu?
Wszyscy podczas sesji potrzebujemy kogoś, kto będzie nas pilnował w studio. Kogoś, kto będzie nas popychał, żebyśmy grali lepiej i sprawdzali nowe pomysły. A nas w Unearth jest pięciu, więc w niczym nie potrafimy się zgodzić. Nominujemy więc producenta, żeby podejmował decyzje odnośnie całego procesu produkcji oraz jakości naszej pracy w studiu.
Czy to on decyduje jakiego sprzętu używacie podczas sesji?
Tak, to jego rola. Nie potrafię ci więc nawet powiedzieć, na jakich wzmacniaczach graliśmy w studiu. Na żywo mam moją gitarę ESP LTD BUZ-7 wpiętą bezpośrednio w pięćdziesięciowatowy EVH 5150 III i paczkę 4 × 12.
Jak opiekujesz się instrumentami podczas trasy?
Wystarczy, że porządnie wytrę gitarę po koncercie i co trzy koncerty wymienię struny.
Wasze brzmienie determinuje wasz sprzęt. Twoje przystawki muszą być szybkie i precyzyjne, żeby wszystkie te szybkie i melodyjne zagrywki Unearth odpowiednio brzmiały, ale muszą mieć też odpowiednio dużo mocy do breakdownów i partii rytmicznych. Podobnie ze wzmacniaczami. Miałeś jakieś problemy z dobraniem dla siebie sprzętu?
Wypróbowałem chyba wszystkiego, sprawdzałem wszystkie możliwe dostępne sztuczki. I skończyłem z tym. Chcę po prostu grać, a nie kręcić gałkami w tę i z powrotem i babrać się w ustawieniach profilera. Daj mi nowoczesny, współczesny wzmacniacz lampowy i ja już sprawię, że to będzie brzmiało dobrze.
Wasz nowy album znów udowadnia, że metal może wywoływać moshpity, będąc jednocześnie mocno technicznym. Macie złożone gitarowe melodie i harmonie, co jest integralną częścią waszego stylu i wymaga dużych umiejętności. Masz jakiś sposób na podtrzymanie formy?
Zawsze, kiedy zmagam się z jakąś konkretną partią albo zagrywką, po prostu siadam z metronomem. Zaczynam naprawdę wolno i po kolei, powolutku eliminuję wszystkie złe nawyki, jakie mogą się pojawić, kiedy dany riff nabierze prędkości. W zasadzie nie ma innej metody. Musisz wszystko przećwiczyć, przerobić fizycznie. Samo się nie zrobi.
Te szybkie rzeczy muszą być trudne do zagrania na żywo. Rozgrzewasz się jakoś przed koncertem?
Tak, ale nie jest to nic specjalnego. Po prostu biorę gitarę i brzdąkam przez jakieś dwadzieścia minut bezpośrednio przed koncertem. Nie mam jakiejś uporządkowanej rutyny, bardziej wałęsam się po gryfie.

Unearth łączy metal i hardcore. Dasz radę stwierdzić, jaka część twojego stylu pochodzi z którego gatunku?
Niewiele mojej gry pochodzi z muzyki hardcore. Od niej wzięła się chyba bardziej nasza sceniczna energia. Również to, jak się zachowujemy, wynika z naszych lat dorastania na koncertach hardcore’owych. Jeśli chodzi o gitarę, to zawsze mnie ciągnęło do takich totalnych technicznych wymiataczy jak Jason Becker czy Yngwie.
Pamiętasz konkretny moment, w którym zdałeś sobie sprawę, że będziesz w stanie opłacić swoje rachunki z działalności w Unearth i zostaniesz muzykiem na pełen etat?
Tak. To było około 2004 roku, kiedy rzuciłem robotę woźnego w liceum.
A najgorszą biznesową decyzję Unearth?
Było ich trochę. Prawdopodobnie najbardziej dla nas znaczącą było, kiedy byliśmy u szczytu naszej popularności, zarabialiśmy więcej pieniędzy i nie pilnowaliśmy ich zbytnio, w rezultacie czego po prostu je rozpieprzyliśmy.
Jaka była najdziwniejsza sytuacja na waszym koncercie?
Jakiś koleś wylądował ze spadochronem w samym środku circle pit na naszym koncercie podczas jakiegoś festiwalu w Niemczech parę lat temu. To było zajebiste i dziwne. No i był też koncert w Essen w Niemczech jakieś pięć lat temu. To był poniedziałek i zjawiło się z pięć osób. Nasze ego mocno wtedy oberwało.
Amerykański metalcore
Kto jest kim?
Amerykański metalcore, szczególnie ten pierwszej fali, jest jak szwedzka scena metalowa – dziesięciu muzyków, osiemdziesiąt zespołów. I wszystko po drodze. Przejrzyjmy, kto jest kim, skupiając się na Unearth jako centrum wszelkich połączeń. Rzetelnie ostrzegamy, że to jedynie mikroskopijny wycinek całkowitej listy powiązań.
Adam Dutkiewicz
Gitarzysta Killswitch Engage, a jednocześnie wzięty producent muzyczny. Na nowej płycie Unearth odpowiadał za rejestrację bębnów, ale odpowiadał także za całość produkcji m.in. długogrającego debiutu Unearth – „The Stings of Coscience”, a także „The Oncoming Storm” i „The March”.
Mike D’Antonio
Basista Killswitch Engage, ale także grafik i właściciel studia graficznego Darkicon Design. Jest m.in. autorem logo Unearth, ale także kilku grafik na koszulkach oraz layoutu ich albumu „Darkness in the Light”.
Brian Fair
Były wokalista Shadows Fall, z którym w różnych zespołach spotykali się różni członkowie Unearth: ich były perkusista Derek Kerswill gra z nim obecnie w Downpour, a gitarzyści Buz McGrath i Ken Susi dawno temu współtworzyli z nim Diecast, zespół będący prekursorem całej sceny metalcore.
Jordan Mancino, Justin Foley
Perkusiści będący stałymi członkami kolejno As I Lay Dying i Killswitch Engage. Biorąc pod uwagę, że w ciągu działalności Unearth pozycja perkusisty była dość gorącym krzesłem, obaj panowie często wspomagali swoich kolegów przy okazji koncertów i tras. Foley ponadto zagrał na albumie „Darkness in the Light”.
Scottie Henry, Chris Day, Jake Schultz, Corey Putman
W 2008 roku, kiedy wszyscy pojawili się gościnnie w dwóch utworach na albumie „The March” Unearth, byli członkami australijskiego metalcore’owego zespołu Norma Jean.