Nie trzeba jechać do Stanów Zjednoczonych, żeby poczuć Amerykę. Na nowej płycie Włodka Pawlika pt. „America” odkrywamy różne lądy muzyczne i przedstawiamy je czytelnikom TopGuitar. Włodek Pawlik przedstawia historie muzyczne opowiedziane przy pomocy fortepianu, w różnorodnych barwach, począwszy od jazzu, a skończywszy na punku. Album jest podsumowaniem trzydziestolecia działalności artystycznej pianisty. A dla nas był okazją do rozmowy z Włodzimierzem Pawlikiem nie tylko o Ameryce.
Bartosz Boruciak: Nawiążę do tytuł twojej nowej płyty „America” – z czym ci się kojarzy Ameryka?
Włodek Pawlik: Trudno jednym zdaniem odpowiedzieć na to pytanie.
A muzycznie?
Włodek Pawlik: Tytuł płyty bierze się stąd, że utwór rozpoczynający album powstał w samolocie, kiedy wracałem z mojego pierwszego pobytu w USA w 1988 roku do Hamburga, gdzie wtedy mieszkałem i studiowałem, po konkursie pianistów jazzowych im. Theloniousa Monka w Waszyngtonie, w którym doszedłem do półfinałów. I pod wpływem emocji związanych z samym konkursem, ale przede wszystkim z faktu, że spełniło się wtedy moje największe marzenie, tj. wyjazd do USA, po prostu wyjąłem kartkę papieru nutowego i dosłownie na kolanie zapisałem sobie temat, który nazwałem „America”. Ten utwór przeleżał dwadzieścia siedem lat do chwili, kiedy sobie o nim przypomniałem w związku z najnowszą płytą.
Jest to bardzo żywa kompozycja. Musiało ci się wtedy przyjemnie podróżować tym samolotem.
Włodek Pawlik: Fantastycznie. Ameryka to wielki i różnorodny kraj – przestrzeń. To jest dynamika. Pierwszy kontakt z Ameryką na przybyszu z zewnątrz robi kolosalne wrażenie. Takie wtedy miałem skojarzenia.
Nastąpiło zderzenie się dwóch światów – USA i Polski?
Włodek Pawlik: W tamtych latach nie mieszkałem w Polsce. Wracałem do Hamburga. Byłem studentem Hochschule für Musik w Hamburgu. Ameryka i Europa to światy, które się uzupełniają, ale ten amerykański, muzyka amerykańska i to, co ja robię, czyli gram jazz i blues – to sprawia, że Ameryka jest mi po prostu bliska.

A te formy muzyczne, które zostały wymyślone w Ameryce – czy bez nich muzyka byłaby uboższa?
Włodek Pawlik: Wyobraź sobie muzykę bez bluesa, r’n’b, funky, fusion, soulu, gospel, rocka. Bez takich postaci jak Jimi Hendrix, Frank Zappa, Louis Amstrong, Frank Sinatra…
Wracając do Jimiego Hendriksa – z tego, co wiem, uwielbiasz jego brzmienia.
Włodek Pawlik: To był genialny gitarzysta. Jego kompozycje i sposób gry były rewolucją w muzyce.
Czy zespoły rockowe proponowały ci wspólne występy?
Włodek Pawlik: Ostatnio grałem z Mikiem Sternem. Mike Stern jest uważany za gitarzystę jazzowego, który ma swoje korzenie w muzyce rockowej. Nagrał cztery płyty z Milesem Davisem w jego jazzrockowym składzie. Natomiast jeżeli chodzi o typowy zespół rockowy ze mną jako pianistą, to do tej pory taka fuzja nie miała miejsca… Ciekawe, że już kilka razy otrzymywałem propozycje od ludzi związanych ze światem hip-hopu.
Twój utwór z nowej płyty „Funky, Punky” – w tej kompozycji połączyłeś znacząco różniące się od siebie gatunki muzyczne: punk i funk. Polałeś je jazzowym sosem. Skąd taki pomysł?
Włodek Pawlik: Jest to taki rodzaj kolażu, na który mnie stać, bo jestem wolnym człowiekiem, artystą. Jeżeli słuchaczom przypadnie ten utwór do gustu, to będę się tylko cieszył. Oczywiście jest to akustyczne trio. Ale czy utwór jest jazzowy? To jest pytanie do państwa.
Każdą muzykę można połączyć z jazzem?
Włodek Pawlik: Tam, gdzie jest dobry pomysł – tak. Wszystko można spróbować łączyć. Żyjemy w wolnym świecie, jesteśmy wolnymi ludźmi. Jest tylko pytanie o jakość i o sens. To rynek oraz słuchacze ocenią, czy ma sens łączenie jazzu z innymi gatunkami, czy nie. Od tego nie uciekniemy. Chyba że nie wyjdziemy z naszymi propozycjami poza sferę naszej kuchni czy pokoju.

Na swoim nowym albumie powróciłeś do tematów z filmów „Rewers” oraz „Wrony”. Jak się komponuje muzykę filmową? Jakie są różnice między tworzeniem dźwięków na album studyjny a komponowaniem utworów na ścieżkę dźwiękową?
Włodek Pawlik: Różnice są kolosalne. Zanim skomponujemy muzykę filmową, wcześniej widzimy zazwyczaj niezmontowany obraz, znamy założenia reżysera i producenta, znamy scenariusz. Zazwyczaj jest jakiś pomysł na ilustrację fabuły – wtedy kompozytor działa na zlecenie. Jesteśmy jako kompozytorzy bardziej wykonawcami cudzych idei, które wynikają z koncepcji na film, z dramaturgii. Staramy się dostosować swoje umiejętności do wizji i oczekiwań głównych twórców filmu. Natomiast w przypadku komponowania muzyki autonomicznej mamy wręcz nieograniczoną swobodę, co wcale nie znaczy, że to jest łatwiejsze [śmiech].
Który z polskich kompozytorów miał na ciebie większy wpływ? Chopin czy Paderewski? Obu składasz hołd na swojej nowej płycie.
Włodek Pawlik: Było i jest wielu kompozytorów polskich i zagranicznych, którzy mają wpływ na moją twórczość. Natomiast Chopina i Paderewskiego wyróżniłem na tej płycie szczególnie, ponieważ to są wielcy polscy kompozytorzy – pianiści, którzy mają ten sam imperatyw polskości, głęboko osadzony w ich twórczości, ale też wykraczają swoją muzyką poza polski, lokalny kontekst. Tak jak Chopin jest obywatelem świata z jego muzyką, inspirowaną głównie polską muzyką ludową, tak samo jest z Paderewskim. Co istotne, ta muzyka i ich dokonania, szczególnie Paderewskiego za Oceanem, mają kolosalne znaczenie dla polskiej kultury, bo my czasami sobie z tego sprawy nie zdajemy, jak wielką osobowością był Paderewski i jak wielkie dokonania, nie tylko muzyczne, są udziałem tego człowieka. To przecież jeden z Ojców Założycieli II Rzeczpospolitej! I jej pierwszy premier.
To był także jeden z pierwszych rockandrollowców. Zabierał na swoje trasy swój fortepian.
Włodek Pawlik: Absolutnie tak. Zgadzam się! [śmiech] Przypomniałeś o bardzo ważnym aspekcie niesamowitej postaci Paderewskiego. Postać wielowymiarowa, fantastyczny muzyk, ale też wielki polityk i wielki duchem Polak. Niedawno obejrzałem scenę z amerykańskiego filmu z jego udziałem, gdzie Paderewski, niczym jazzowy pianista, zaczyna improwizować na prośbę słuchaczy. Coś niesamowitego!
Może, Włodku, pójdziesz jego śladami?
Włodek Pawlik: Za pięć lat jest następna kampania prezydencka – kto wie [śmiech].

Czas zacząć zbierać podpisy pod twoją kandydaturą.
Włodek Pawlik: Teraz myślę o premierze mojej nowej płyty „America”. A potem… Nie żartujmy! [śmiech]
„Królowa Chłodu” – bardzo mnie zafascynował ten tytuł twojego utworu. To młodsza siostra Królowej Śniegu? Lubisz zaskakiwać słuchaczy na swoich albumach?
Włodek Pawlik: Życie składa się z kontrastów. Nie żyjemy w ciągłym napięciu. Nie jeździmy ciągle 200 km/h po autostradzie, tylko gdzieś w pewnym momencie zwalniamy, stajemy, żeby odpocząć. Muzyka jest emanacją tego, co robimy na co dzień w życiu. Są napięcia i jest rozluźnienie. Jest relaks i jest działanie. Muzyka jest lustrem tego, kim jesteśmy. To nie jest mój wymysł intelektualny, tylko moje odczucia, które doprowadzają do tego, że piszę taką a nie inną muzykę. Raz dynamiczną, raz spokojną.
Nagrywałeś album na wyjątkowym instrumencie. Czy mógłbyś coś więcej nam powiedzieć o tym fortepianie?
Włodek Pawlik: To jest fortepian, który został wyprodukowany w ubiegłym roku przez firmę Steinway & Sons i należy do limitowanej i ekskluzywnej serii związanej z obchodami sto sześćdziesiątej rocznicy firmy. Tych fortepianów jest trzydzieści na całym świecie. Ja grałem na numerze dwadzieścia trzy.
Numer Michaela Jordana.
Włodek Pawlik: Albo kapitana Klossa [śmiech].
To kogo wybierasz? Jego Powietrzność Michaela Jordana czy kapitana Klossa [śmiech]?
Włodek Pawlik: Jeden i drugi się przyda [śmiech].
Jaka byłaby twoja reakcja, gdyby ktoś nazwał cię Michaelem Jordanem jazzu?
Włodek Pawlik: To niezły odlot. Jednak muzyka to nie jest koszykówka. Muzyka jest po to, żeby ludziom sprawiać radość, żeby się na moment dać im możliwość wyłączenia się ze świata złych emocji, walki egzystencjalnej – z tej codziennej bieżączki. Dlatego tworzę muzykę, żeby sobie i słuchaczom dać możliwość tworzenia wspólnoty w przeżywaniu Piękna.
Nadal uczysz młodych adeptów fortepianu muzyki improwizowanej?
Włodek Pawlik: Jestem wykładowcą. To jest moje powołanie. Bardzo mi zależy na tym, żeby młodym ludziom przekazać doświadczenie, wiedzę na temat muzyki, bo mnie też kiedyś ktoś czegoś nauczył i uważam, że to jest moim naturalnym obowiązkiem, aby młodym muzykom wszczepiać poważne traktowanie tej profesji.
Czy teraz młodzi ludzie lepiej grają niż dziesięć lat wcześniej?
Włodek Pawlik: Jeżeli chodzi o muzykę, wiek nie ma tutaj żadnego znaczenia. Mogę tylko powiedzieć, że nasze czasy nie odznaczają się zbyt wieloma wielkimi dokonaniami w muzyce, jak chociażby czasy baroku, renesansu czy romantyzmu. Trudno jest kogokolwiek porównać w naszych czasach z Bachem czy Beethovenem. Mówiąc o pewnej jakości, to nasze czasy są byle jakie.
Gdyby nie było jazzu, to jaką muzykę byś wykonywał? Może blues?
Włodek Pawlik: Ale jazz to też blues.
Wszystko się kręci wokół bluesa.
Włodek Pawlik: Blues to korzenie jazzu. Tutaj nie ma podziału. To jest symbioza. To jest przenikanie się tych gatunków. Od B.B. Kinga, Louisa Armstronga, Hendriksa, do (umownie) Davisa – to jest to samo źródło. To Ameryka…
Co będziesz robił za trzydzieści lat?
Włodek Pawlik: Mam nadzieję, że spotkamy się w tym samym miejscu i porozmawiamy sobie o następnej płycie.
Która to już będzie, Włodku?
Włodek Pawlik: Za trzydzieści lat? To będzie plus trzydzieści płyt co roku, a więc już siedemdziesiąta – moja autorska. „America” jest moją trzydziestą pierwszą autorską płytą.
Trzydzieści lat działalności artystycznej, trzydzieści jeden płyt?
Włodek Pawlik: Tak wychodzi. Trzydzieści jeden godzin muzyki.
Skąd ty bierzesz tyle tych pomysłów na płyty?
Włodek Pawlik: Z góry! [śmiech]
To masz tam dobre układy.
Włodek Pawlik: Zgadza się. Ktoś tam czasem zerknie okiem i powie: okej, następną płytę proszę…
Czy czujesz natchnienie z góry, grając na fortepianie?
Włodek Pawlik: Zdarza się….
Czy, grając muzykę, odczuwasz obecność Absolutu? Zdarzyły ci się takie momenty w twojej karierze?
Włodek Pawlik: Tak, grając ostatnio „Misterium Sabat Mater” z chórem gregoriańskim na Jasnej Górze. W cudownie odnowionej świątyni. To jest ten moment, kiedy sacrum styka się z profanum. Czy dotknąłem Absolutu? Nie wiem. Ale przynajmniej grałem w miejscu, które służy kontemplacji i wyciszeniu. Po raz pierwszy w mojej karierze grałem na Jasnej Górze. To było dla mnie wielkie wyzwanie, wielkie wzruszenie i przeżycie. Połączenie pieśni gregoriańskich sprzed tysięcy lat z moimi improwizacjami. To cudowne, że muzyka potrafi łączyć czasy odległe i dzisiaj.

Jesteś utytułowanym artystą. Czy czegoś jeszcze pragniesz?
Włodek Pawlik: Zawsze można powiedzieć, że zdrowia. Wielu koncertów, żeby swingowało i żeby wokół gromadzili się ludzie, którzy ze mną będą swingować [śmiech].
Wszystkiego najlepszego, Włodku! Niech Polska Ameryką się stanie dzięki twojej płycie [śmiech].
Włodek Pawlik: Ameryka to jest tylko zabieg retoryczny. Ameryką może być wszystko. Przecież doskonale o tym wiesz, że rozmawiamy o amerykańskiej muzyce tu i teraz, uznając ją za naturalny element naszej kultury.
No, niestety [śmiech].
Włodek Pawlik: Dlaczego niestety? Może to dobrze. Wolałbyś rozmawiać o kulturze radzieckiej?
Wolę zdecydowanie amerykańską kulturę od radzieckiej.
Włodek Pawlik: Ja też [śmiech].
Rozmowa z Włodzimierzem Pawlikiem opublikowana została w lipcowym wydaniu TopStudia (2015) – dodatku do magazynu TopGuitar.