Jeden z bardziej rozchwytywanych i docenianych basistów w tym kraju. Basowy samouk, obecnie już po muzycznych studiach. Uczestniczy w kilku muzycznych projektach, gra w kilku składach, ale zajmuje się także pisaniem piosenek i produkcją muzyczną. O tym, ale także o… graniu na śmieciach opowie nam Wojtek Famielec.

Maciej Warda: Jak widzisz swoją muzyczną ewolucję? Jesteś basistą wielu stylów i gatunków, od prog-metalu i rocka przez pop, jazz po muzykę filmową… Czy cały czas zdarza ci się grać w każdym z tych gatunków?
Wojtek Famielec: Przeszedłem dość skomplikowaną drogę, jeśli chodzi o moją muzyczną przygodę. Zawsze chciałem wszystkiego spróbować i jak najwięcej się nauczyć. I tak to u mnie działa od dziecka. Im jestem starszy, tym mocniej jednak wracam do swoich korzeni, co mnie bardzo cieszy, bo tam mam źródło nieskończonych inspiracji. Najchętniej i najczęściej obracam się w klimatach tzw. piosenkowych, bez względu na gatunek.
Studiowałeś gitarę basową na kierunku Jazz i Muzyka Rozrywkowa w Uniwersytecie Rzeszowskim, a twoim profesorem był Dariusz Ziółek, prawda? Masz jakieś refleksje na ten temat? Przydała się ta nauka?
Tak, to prawda. Zawsze chciałem studiować muzykę, ale do tej pory nigdy nie było mi po drodze, żeby się tym zająć na poważnie. Pierwsze studia ukończyłem w 2008 roku – Wibroakustyka i Inżynieria Dźwięku na AGH w Krakowie. Trzy lata temu otworzył się kierunek Jazz i Muzyka Rozrywkowa na Uniwersytecie Rzeszowskim. Pomyślałem, że spróbuję właśnie tam. No i udało się. W 2018 roku stałem się absolwentem tej uczelni. To niespotykane uczucie być znowu studentem po dziesięciu latach. Klasę gitary basowej prowadził dr Dariusz Ziółek – wyśmienity basista, pianista oraz nadzwyczajny pedagog. Niezwykle się cieszę z możliwości obcowania z tym człowiekiem. Uważam, że wiedzy nigdy za wiele, stąd decyzję o podjęciu kolejnych studiów uważam za słuszną. Choć nie ukrywam, że czasem było ciężko pogodzić obowiązki zawodowe i rodzinne ze studiami.
Jak dochodziłeś do swoich obecnych możliwości, jeśli chodzi basową technikę i aparat gry? Narzuciłeś sobie reżim ćwiczeń czy trwało to dłużej i było bardziej na luzie?
Może to zabrzmi dziwnie, ale muszę się przyznać, że w zasadzie nigdy nie ćwiczyłem na basie. Jako mały dzieciak bardzo dużo ćwiczyłem i grałem na fortepianie muzykę klasyczną. Potem pojawił się bas. I na nim po prostu grałem. Kopiowałem piosenki, solówki, grałem z kolegami i z bratem w zespołach od jedenastego roku życia. To, jak gram w tym momencie, to wypadkowa wielu sytuacji, które mnie spotkały w życiu, a także wynik inspiracji artystami, z którymi miałem przyjemność współpracować, czy choćby zamienić kilka słów. Każdy ma inną drogę do muzyki. U mnie wyglądało to właśnie tak. Aparat gry i technika, to są tematy, które ustawiły się same i dostosowały się do określonych potrzeb. Zresztą to ciągle pracuje, cały czas się coś zmienia, ewoluuje. Zawsze zazdrościłem kolegom, którzy ćwiczyli po kilka godzin dziennie w salce. Szybko uzyskiwali oczekiwany efekt. Ale ja nie wiedziałem, co konkretnie chcę ćwiczyć i co tak naprawdę chcę uzyskać. Wiem tylko, że chciałem grać dobrą muzykę z fajnymi ludźmi. Pamiętam dobrze, że największy skok rozwojowy zauważyłem u siebie, gdy spotykałem się w salce moimi dobrymi przyjaciółmi i kilka razy w tygodniu po kilka godzin dziennie tworzyliśmy utwory w stylu fusion. Po kilku miesiącach takiej pracy czuć było niesamowite efekty. Chętnie wróciłbym do tych czasów. Takich, w których muzycy ćwiczą wspólnie, drużynowo, a nie osobno w swoich domach.

Zespoły, z którymi grasz, można by długo wymieniać, ale interesuje mnie, w co obecnie najbardziej się angażujesz?
W tym momencie uczestniczę w kilku znaczących dla mnie projektach. Wszystkie odbywają się w gronie fantastycznych ludzi, moich dobrych znajomych. Jednym z nich jest projekt EGM, duet producencki z Piotrem Cieślikiem, który jest wybitną postacią, jeśli chodzi o produkcję, miksowanie czy komponowanie muzyki. Niezwykłą przyjemnością jest dla mnie współpraca z Karoliną Artymowicz, młodą, bardzo utalentowaną artystką. Mam nadzieję, że niedługo usłyszy o niej cały świat! Bardzo cieszę się także ze współpracy z chłopakami z Riffertone. Ten duet reprezentuje światowy poziom. Jarek i Albert piszą znakomite piosenki. Właśnie kończymy EP-kę, którą nagrywaliśmy niedawno u mnie w domu. Kluczowym projektem, który aktualnie przybiera wstępne kształty jest współpraca z dwoma niezwykłymi artystami. To rodzaj kolektywu artystycznego pod tajemniczą nazwą Saints of Suburbia. Wspaniała przygoda z muzyką w wyśmienitej atmosferze. Jestem pewien, że niebawem powstanie z tego coś niepowtarzalnego. Koncertowo angażuję się m.in. w projekt Piotr Nalepa Breakout Tour. To świetna grupa ludzi, z którymi uwielbiam grać. Sporo dzieje się również w temacie Recycling Band. Ten zespół ma jeszcze dużo muzycznie i konstruktorsko do powiedzenia.
Właśnie. Opowiedz o Recycling Band. Mam wrażenie, że to idea bliska twojemu sercu…
Do Recyclingu trafiłem przypadkiem. Jak to często bywa, potrzebny był zastępca. Grają tam moi dobrzy koledzy, stąd szybko dostałem angaż. To niespotykany zespół, złożony z wyjątkowo barwnych postaci. Granie muzyki na śmieciach jest nieporównywalne do żadnego innego wydarzenia muzycznego w moim życiu. W skrócie chodzi o to, że trzymając w ręce taki basowy wynalazek, chodzi o butlobas, który skonstruował gitarzysta Recycling Band – Kamil Kędzierski, nie analizujesz swojego brzmienia, nie martwisz się o perfekcyjny strój. Po prostu grasz muzykę i jesteś sobą. W tych instrumentach jest niezliczona liczba niedoskonałości. Ja te niedoskonałości uwielbiam. To właśnie dzięki nim brzmienie zespołu jest niepowtarzalne.
Emotion Generated Music brzmi z kolei tajemniczo. Skąd pomysł, by komponować taką „ilustracyjną” muzykę?
EGM to dla mnie wyjątkowy projekt. Stworzyłem go wraz z moim serdecznym kolegą Piotrem Cieślikiem wiele lat temu. Z Piotrem rozumiemy się bez słów, mamy podobne inspiracje, lubimy charakterystyczne brzmienia itp. Zawsze pracowało nam się wyśmienicie. Rejestrowaliśmy to, co nam duszy grało, to co chcieliśmy i jak chcieliśmy. Nie zastanawialiśmy się nad tym, czy to gatunek muzyki ilustracyjnej czy nie. Po prostu robiliśmy. Bez kompromisów. Wrzuciliśmy w sieć kilka lat temu EP-kę i pojedyncze single z teledyskiem, z których jestem niezwykle zadowolony. Kilka osób zwróciło na te nagrania uwagę. Ale nie ma co ukrywać, że ciężko było zainteresować taką muzyką szersze grono odbiorców. Z różnych względów. Jakiś czas temu Piotr wpadł na pomysł, żeby spróbować swoich sił w komponowaniu muzyki filmowej. Oczywiście przystałem na tę propozycję z radością. Kinematografia była dla nas niezwykle ważna i inspirująca w tworzeniu muzyki. Wcześniej każdy z nas miał trochę doświadczeń we współpracy przy produkcjach muzyki do filmów „Wojenne Dziewczyny”, „Tiere”, „Belle Epoque”, „Czas honoru”. Ale tym razem wyzwanie było spore, bo projekt zakładał pracę od podszewki, czyli kompozycja, aranżacja, orkiestracja, produkcja i praca z partyturami. Podjęliśmy wyzwanie, chcieliśmy się sprawdzić. I chyba nieźle wyszło. Naszymi kompozycjami zainteresowała się światowa firma West One Music, z którą to podpisaliśmy niedawno umowę. W maju tego roku wyśmienita orkiestra AUKSO nagrywała nasze kompozycję w Alvernia Studios. Niektóre partie nagrywane były w legendarnym Abbey Road. Dla mnie jako wielkiego fana The Beatles jest to w pewnym sensie spełnienie marzeń. Mam nadzieję, że efekty tej pracy za niedługo będą widoczne i słyszalne.

Komponujesz także muzykę bardziej rozrywkową dla siebie lub innych wykonawców?
Tak. Zdecydowana większość mojej codziennej pracy ma charakter związany z muzyką rozrywkową [śmiech]. Wspomagam kompozytorsko kilka projektów. Najczęściej jednak działam w charakterze współkompozytora, aranżera czy producenta muzycznego. Chciałbym spróbować działać częściej jako samodzielny kompozytor. Ale do tego potrzebny jest odpowiedni czas i trochę spokoju. U mnie tych powyższych na razie brakuje.
Czy w temacie produkcji muzycznej jesteś samoukiem, czy szkoliłeś się u kogoś? Widzisz w tym zajęciu swoją przyszłość?
Uwielbiam to robić i zajmuję się tym coraz częściej. Cieszy mnie to niezwykle. Bardzo chciałbym wejść w ten temat najgłębiej jak się tylko da, mimo, że jest to bardzo wymagające i odpowiedzialne zajęcie. Ale to właśnie mnie najbardziej ciekawi w tym procesie. Musisz być ciągle kreatywny, szukać w sobie nowych pokładów energii i świeżych pomysłów. Jednocześnie musisz rozumieć i słuchać, co inni mają do powiedzenia i co chcą przekazać przez swoją muzykę czy tekst. To bardzo twórcza, fascynująca i satysfakcjonująca praca. Nigdy u nikogo się nie szkoliłem, więc nie wiem, ile tak naprawdę umiem. Wiem, że jestem na początku tej drogi, ale ciągle idę do przodu. Szczęśliwie w moim życiu spotkałem wielu wybitnych artystów, od których mogłem zaczerpnąć trochę dobrej energii i obserwować jak pracują. Jedną z takich osób w temacie produkcji muzycznej jest niewątpliwie Marcin Bors, z którym mam przyjemność współpracować od czasu do czasu. To wybitna postać, której nie trzeba przedstawiać. Wystarczy przez chwilę siedzieć cicho w kącie w tym samym pomieszczeniu, w którym Marcin pracuje. Gdy stamtąd wychodzisz, jesteś już innym człowiekiem…
Przyznaję, że niedawno pierwszy raz usłyszałem o „reworkach” i o potralu 2Track. Powiedz na czym to polega i dlaczego się tym – z sukcesami! – zainteresowałeś?
2track to portal dla muzyków, producentów i DJ-ów, stworzony przez Bogdana Kondrackiego, czyli topowego producenta muzycznego w naszym kraju. Nie ukrywam, że jestem fanem Bogdana od wielu lat i to jego osoba przyciągnęła moją uwagę do nazwy 2track. Drugim argumentem do sprawdzenia się na tym portalu był fakt, iż miałem niezwykły głód na samodzielną pracę. Od dawna nie pracowałem w taki sposób i bardzo mi tego brakowało. Muzyczne projekty, w których wtedy brałem udział nie funkcjonowały najlepiej. 2track okazał się znakomitym impulsem do tego, żeby działać samemu. Kroczek za kroczkiem wkręciłem się w temat „reworków” i robiłem jeden za drugim. Zrobiłem kilka. Jednym z nich udało mi się zająć pierwsze miejsce i zdobyć nagrodę finansową. Samodzielnie nagrywałem wszystkie instrumenty, nawet bębny, co zawsze sprawiało mi wielką frajdę. Przy okazji sporo się nauczyłem. Dzięki 2track poznałem wiele wspaniałych osób. Z niektórymi z nich współpracuję teraz przy ciekawych projektach. Polecam wszystkim zabawę w 2track.
No dobra, pochwal się teraz na czym grasz. MusicMan i Fender?
Z czasem coraz mocniej dochodzę do szokującego wniosku, że najlepiej czuję się na krótszej skali. Mam dwa fajne instrumenty w tej kategorii. Pierwszy z nich to staruszek, Yamaha SA-70, niezwykle wygodny bas, typowy oldschool. Drugi to Fender Mustang, model sygnowany przez basistę i producenta – Justina Meldal-Johnsena. Nowa produkcja, meksykańska, ale na wzór starych mustangów, z małym, dzielonym pickupem. Bardzo przyzwoity instrument. Jestem fanem starych Fenderów, dlatego mam Jazz Bass z 1978 roku. Typowa, ciężka „siekiera”. Naprawdę jest świetny i bardzo go lubię. To niedawny zakup, ale już wiem, że dobrze zrobiłem.
Mam też Greco Precision Bass. Myślę, że okolice 1980 roku. Kupiłem go u Mateusza Piotrowskiego, w Restauracji Gitar. Fajny bas, na którym też bardzo często gram. No i faktycznie jest i Music Man, ale w tej najtańszej postaci, czyli SUB. To jest jedyna piątka, którą mam. W tej klasie cenowej jest to instrument wybitny. Rzadko z niego korzystam. Nie jestem fanem pięciu strun. W przyszłości chciałbym jeszcze kupić Peavey T-40 i może jakiegoś fajnego music mana z czasów przed Ernie Ballem i może fajnego starego fenderowskiego precla, i może jeszcze Hofnera i możeeee… [śmiech]. Ale to raczej nieprędko. Na razie mam dość uniwersalny zestaw. A inwestycje przesuwają się zdecydowanie w stronę komputerową…

A co dalej? Jakie wzmacniacze i paczki?
To zależy. Jeśli chodzi o paczki, to zdecydowanie polecam Bartka Gierackiego i jego PTC Audio. To mój serdeczny kolega, który własnoręcznie wykonuje bardzo małe i lekkie paczki basowe. Jednocześnie jest to sprzęt bardzo skuteczny. Mam od niego 1 × 12” i większość sytuacji koncertowych jest dla mnie jasna w tej konfiguracji. Polecam zainteresować się tematem, bo sąsiad „zza płotu” robi sprzęt jakości „zza oceanu”. Oprócz tego mam 2 × 12” Aguilar GS.
W temacie wzmacniacza, często korzystam z Aguilara TH500. To niezłe rozwiązanie na różne okazje. Najlepiej jednak czuję się na moim starym Bassmanie 100. Niestety, rzadko można z niego skorzystać w warunkach koncertowych. Jak pewnie każdy basista, chciałbym mieć kiedyś w domu B15…
Możesz pochwalić się jakimś swoim patentem brzmieniowym, jakimś niespotykanym efektem, ich połączeniem albo może własną modyfikacją lub ustawieniem instrumentu, wzmacniacza czy efektu?
Chyba nie… Kiedyś wydawało mi się, że gdy połączyłem oktawer z przesterem i udawałem syntezator, to odkryłem Amerykę. Niedługo później okazało się, że jest 2476 płyt nagranych w ten sposób na całym świecie. Dlatego nie sądzę, żebym wynalazł coś wyjątkowego… Chyba że oktawer plus przester plus jeszcze jeden przester plus kaczka plus stereo chorus na końcu [śmiech]. W kwestii ustawienia instrumentu, przeszedłem chyba każdą możliwą drogę. Wszystko zależy od instrumentu i od brzmienia, jakie chcesz uzyskać. Od jakiegoś czasu struny ustawiam dość wysoko. I najczęściej są to struny szlifowane. Jeden z moich największych idoli – mistrz Marian Pawlik, powiedział mi dawno, że bas to jest trochę taki łuk, dlatego tak go trzeba ustawić :) Ja się z nim zgadzam.
Jak kupujesz nowe graty? Internet? Sklepy stacjonarne? Znajomi?
Nie ma tutaj żadnej zasady, którą się kieruję. W 80% kupuję używane sprzęty. Czasem przez internet, czasem znajomy sprzedaje coś ciekawego.
Dzięki za rozmowę!
Dziękuję, było mi niezwykle miło zamienić tych parę słów. Pozdrawiam wszystkich pasjonatów muzyki!