Niewielu jest gitarzystów o takiej posturze, ale to nie dzięki niej Zakk zyskał status wielkiej gwiazdy. Pomógł mu w tym na pewno niezwykle wyrazisty styl gry i bezkompromisowość w dążeniu do celu. Gdyby jednak nie odrobina szczęścia, które uśmiechnęło się do niego ponad dwadzieścia lat temu, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.
Dziewiętnastoletni Jeffrey Wielandt pracował jako pomocnik na stacji benzynowej w New Jersey. Jako wielki fan muzyki rockowej i metalowej uczył się od kilku lat gry na gitarze, a każdą wolną chwilę poświęcając na ćwiczenie. Pewnego wieczoru, występując w jednym z lokalnych klubów ze swoim zespołem ZYRIS, został zauważony przez dwóch fotografów, którzy powiedzieli mu, że Ozzy Osbourne szuka nowego gitarzysty i jeśli przygotuje taśmę demo z kilkoma zdjęciami, to mogą przekazać jego zgłoszenie w „dobre ręce”.
Reszta jest już historią, której chyba dokładnie nie poznamy, ponieważ różne źródła podają różne wersje wydarzeń, a sam Zakk znany jest z tego, że w wywiadach często żartuje. No właśnie, mimo osiągniętego sukcesu, gitarzysta w rozmowie zupełnie nie zachowuje się jak wielki gwiazdor, tylko raczej jak dobry kumpel, z którym przy piwie pogadać można o wszystkim. Chociaż podobno od paru miesięcy nie pije (a tego drażliwego tematu zdecydowałem się jednak nie poruszać), Zakk zadzwonił do mnie wyraźnie w dobrym humorze, aby pogawędzić o najnowszej płycie BLACK LABEL SOCIETY.

Zacznijmy od najważniejszego – wasz nowy album „Order of the Black” wychodzi 10 sierpnia. Co myślisz o tej płycie, czy jesteś z niej zadowolony?
Tak, jestem bardzo zadowolony. Zrobiliśmy całość w Black Label Bunker, naszym nowym studiu. Nagraliśmy, zmiksowaliśmy, wszystko działo się tam i wyszło świetnie, więc jestem naprawdę dumny.
Czy mastering też był tam robiony?
Nie, master zrobiliśmy u George’a Morino w Nowym Jorku, co było wspaniałym doświadczeniem. George opowiadał nam o Jimmy’m Page’u i różne inne historie. On nagrywał i pracował chyba ze wszystkimi.
Posiadanie własnego studia jest chyba bardzo pomocne przy nagrywaniu płyty?
Na pewno można w ten sposób zaoszczędzić sporo kasy, jeśli patrzeć na to w ten sposób. Ale ja tak czy inaczej zawsze lubiłem nagrywać płyty. Wiesz, to jest jak czyste płótno – kiedy tam wchodzisz [do studia – przyp. Red], jesteś jak dzieciak z garścią kredek. Dla nas w tym wypadku oznaczało to brak jakichkolwiek ograniczeń. Mogliśmy siedzieć i pracować nad materiałem do woli. Nie tak jak w sali prób, kiedy po prostu robisz dużo hałasu i dobrze się bawisz. Jasne, możesz mieć niezły riff, ale kiedy masz możliwość przyjrzenia się temu na spokojnie, od razu wiesz czy utwór jest dobry. Wpadasz do studia kiedy chcesz, słuchasz tego jeszcze raz i wyławiasz ciekawe fragmenty.
Co powiesz na temat samej muzyki? Jak na razie słyszałem dwa utwory umieszczone na waszej stronie internetowej: „Parade of the Dead” i „Crazy Horse”. Jaka jest cała płyta – szybka i wściekła, czy niska i ciężka?
Jest to po prostu płyta w stylu Black Label. Zawsze znajdziesz tu i rzeczy ciężkie, i spokojniejsze. Uwielbiam słuchać płyt BLACK SABATH i innych, podoba mi się co robią goście z MESHUGGAH, ale tak samo lubię Neila Younga, Eltona Johna, Beatlesów, wszystkie te łagodne klimaty. To wszystko potem ze mnie wychodzi. Kiedy jesteśmy w studiu i mam w pewnej chwili dość ciężkiego grania, bo wszystko zaczyna już brzmieć tak samo, wtedy siadam za fortepianem, albo chwytam akustyka i zaczynam jamować nad czymś bardziej melodyjnym. A kiedy to nam się znudzi, możemy znowu wrócić do ciężarów.

Oglądałem video blog Nicka i w jednej z wypowiedzi rzeczywiście wspomniał, że na płycie będzie trochę spokojniejszych piosenek z gitarą akustyczną i fortepianem. Ile ich jest?
Daj mi pomyśleć. „Darkest Age” to kawałek w średnim tempie, jest też „January”, utwór na gitarę akustyczną i sekcję smyczkową, a także na fortepian i smyczki pod tytułem „Shallow Grave”. Jest tego trochę. W sumie na albumie znalazło się trzynaście piosenek, z czego trzy lub cztery, przy których można trochę odpocząć.
Przy okazji, oglądałem też migawki ze studia na YouTube i był tam filmik pod tytułem „Nickowi nie podoba się nowy materiał”. Domyślam się, że to wszystko żarty? To, co tam słychać, nie jest muzyką z waszej nowej płyty?
(śmiech) Więc pewnie widziałeś też ten z J.D. „Order of the Bass”, gdzie na płycie nie ma nic oprócz basu! Tak naprawdę nagrywaliśmy tylko śmieszne rzeczy. Na końcu każdej piosenki robiliśmy też różne dziwne zakończenia. Musiałbyś zobaczyć miny wszystkich ludzi, którym później to puszczaliśmy: facetów z wytwórni, albo mojej żony, która w pewnym momencie się na mnie wściekła. Postanowiliśmy umieścić je na stronie internetowej dla naszych fanów.
Nadal sam nagrywasz gitary w studiu, czy Nick również był zaangażowany w proces tworzenia płyty?
Kiedy jestem w studiu, dużo łatwiej jest mi po prostu nagrać to samemu. Nie muszę wtedy tłumaczyć Nickowi co ma grać. Tak jest o wiele szybciej.
Niedawno grupę opuścił wasz długoletni perkusista Craig Nunenmacher. Co możesz na ten temat powiedzieć?
Musieliśmy znaleźć zastępstwo i pojawił się Will Hunt. Spotkaliśmy go podczas Pedal To The Metal Tour, grał wtedy ze STATIC-X. To świetny koleś i szalony perkusista. Z Craigiem cały czas się trzymamy, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Kiedy powiedział nam, że już nie chce dalej tego ciągnąć, pierwszą osobą, do której zadzwoniliśmy był Will. Dobre jest to, że dotarliśmy do momentu, kiedy nie trzeba nikogo specjalnie przesłuchiwać. Po prostu dzwonisz do znajomych bo wiesz, że ktoś jest w porządku i pytasz, czy chce zagrać z tobą koncert lub nagrać płytę. Na tym polega Black Label. Wiesz, nikt nie został nigdy wyrzucony z zespołu, ale jeśli powie, że nie chce już grać, albo akurat nie może, bo ma lepiej płatny występ z kim innym, to nie ma problemu.
Więc jesteście jak rodzina.
Dokładnie!

Jak się odnajdujecie z Willem za perkusją, czy jego gra zmieniła coś w waszej muzyce?
Wiesz, kiedy w pokoju znajduje się kilku dobrych muzyków, to po prostu inspirują siebie nawzajem. W naszym zespole właśnie o to chodzi. Zawsze powtarzam, że musisz być fajnym gościem, ale musisz też umieć grać na swoim instrumencie. Will jest zupełnie niesamowity. Słychać to dobrze na płycie, że daje z siebie wszystko.
Czy uważasz go za muzyka sesyjnego, czy stałego członka zespołu?
Jest członkiem zespołu. Nawet jeśli jedzie gdzieś zagrać z EVANESCENCE, to zawsze do nas wróci. Gra z nami trasy itd. Przygotowujemy się właśnie na wyjazd do Europy, żeby zagrać na High Voltage Festival w Londynie 24 lipca.
Muszę zadać pytanie na temat Twojego rozstania z Ozzym. Jakie są nastroje między wami?
Kocham Ozzy’ego. Gra teraz z Gusem i Blasko, który jest naszym bratem. Nie poznałem tylko jego perkusisty, Tommy’ego. Ale Ozzy ma się dobrze, śpiewa ile wlezie. Będziemy się widzieć na Ozzfeście, także będzie naprawdę sympatycznie. Wszystko między nami w porządku.
Jaka jest Twoja opinia na temat Gusa G., który zastąpił Cię w zespole Ozzy’ego?
Gus jest świetny, życzę mu jak najlepiej.
Czy po dwudziestu latach grania z legendą heavy metalu jest jeszcze jakiś artysta lub zespół, z którym bardzo chciałbyś wystąpić?
Wiesz, gram w tej chwili w zespole moich marzeń… (śmiech).
Ostatnio mieliśmy tu wielkie wydarzenie, mówię o festiwalu Sonisphere, na którym wystąpiły cztery największe kapele thrash metalu: METALLICA, SLAYER, ANTHRAX i MEGADETH. Który z tych zespołów lubisz najbardziej jako muzyk lub jako przyjaciel?
Przyjaźnimy się ze wszystkimi. To super, że cała czwórka zebrała się do kupy, żeby razem zagrać. Scottie [Scott Ian – przyp. Red] porównywał, że to tak jakby ROLLING STONES, THE BEATLES, LED ZEPPELIN i BLACK SABBATH czy THE WHO, wszyscy ci klasycy spotkali się na jednej scenie. Jeśli chodzi o thrash metal to te cztery zespoły były pionierami w swoim czasie, zapoczątkowały i pchnęły to wszystko do przodu.
Kiedy możemy się spodziewać BLACK LABEL SOCIETY w Polsce?
Prawdopodobnie gdzieś w przyszłym roku. Data wydania nowego albumu to dla nas „D-Day”, wtedy wszystko się zacznie. Ruszamy na Ozzfest od połowy do końca sierpnia. Wrzesień, październik i listopad to nasza trasa Black Label Berzerkus z CHILDREN OF BODOM, CLUTCH i 2CENTS. Potem bierzemy wolne na święta i cały styczeń, a od lutego machina BLACK LABEL SOCIETY rusza ponownie. W ciągu następnych miesięcy powinniśmy pokazać się w Europie, mamy też do odwiedzenia Rosję, Chiny, Australię, Amerykę Południową, Kanadę, Japonię…
Wracając do płyty, powiedz jakiego sprzętu używałeś podczas nagrań. Jakieś nowe zabawki, czy stary dobry Les Paul, Cry Baby i stack Marshalla?
Standardowy zestaw to mój sygnowany Marshall JCM 800 z lampami Groove Tubes 6550 i kolumny na 200-wattowych głośnikach EV. Używam wszystkich moich efektów Dunlopa: Black Label Chorus, Zakk Wylde Overdrive, Wylde Wah, a także Rotovibe oraz EVH Phase 90 i EVH Flanger. Do czystych brzmień nie używam swoich Marshalli, tylko Rolanda Jazz Chorus.

Czytałem kiedyś na forum internetowym dyskusję na temat wygody gry na gitarach typu Les Paul. Jeden z jej uczestników zastanawiał się, czy da się szybko wymiatać solówki na takim instrumencie. Inny odpowiedział mu: „Spytaj Zakka Wylde’a!” A więc pytam – czy przyszło Ci to naturalnie, czy musiałeś dużo ćwiczyć aby pokonać pewne trudności?
Jeśli chodzi o prędkość, to już sam Les Paul, kiedy zaczął grać na swoich gitarach naprawdę nieźle wymiatał, jeszcze zanim Yngwie i inni zaczęli to robić. Nie ważne jaką weźmiesz gitarę, jeśli tylko akcja strun jest odpowiednio niska, możesz na niej grać shredding. Każda gitara ma swoje charakterystyczne cechy. Ja mam na przykład Telecastera, który brzmi jasno i ostro, doskonale do country i tego typu muzyki dzięki przystawkom single-coil. Lubię Robina Trowera i brzmienie jego gitary, ale on na pewno zabrzmiałby zupełnie inaczej, gdyby grał na Les Paulu z humbuckerami. Jimi Hendrix, Stevie Ray Vaughan – ich brzmienie byłoby zupełnie inne, gdyby nie grali na Stratocasterach. To całe piękno gitar. Każda z nich jest dobra do czegoś innego, ma swoje określone cechy i własne brzmienie, ale wszystkie są świetne.
Sam jesteś najbardziej kojarzony z Gibsonem Les Paul. Co przyciągnęło Cię do tych gitar? Czy był to Randy Rhoads?
Na pewno Jimmy Page, którego uwielbiam. Randy Rhoads, chłopaki z THIN LIZZY, wszyscy świetni gitarzyści grali na Les Paulach, więc myślałem że to najlepsza gitara. Kiedy w końcu udało mi się zagrać na takiej, pomyślałem „O mój Boże, teraz wiem dlaczego wszyscy uważają, że jest taka doskonała”.
W „Parade of the Dead” słyszałem fragment z użyciem ruchomego mostka. Co to za gitara?
Epiphone Graveyard Disciple. Używam jej całkiem sporo. Chłopaki zrobiły z nią kawał dobrej roboty.
Ciekawe, bo miałem właśnie zapytać o ten instrument. Grałeś na nim podczas występu na Metal Hammer Golden Gods Awards w zeszłym roku. Przy okazji, gratuluję nagrody!
Dziękuję bardzo! Wiesz, teraz kiedy chodzę po domu, moja żona i dzieci nazywają mnie „Golden God”.
Może lepiej „Golden Dad”?
Hmm, mówią do mnie różnie, ale tak akurat nie (śmiech).
Pojawiłeś się jako jedna z wirtualnych postaci gitarzystów w serii gier Guitar Hero. Rozumiem, że masz pozytywny stosunek do tego typu gier?
Jasne, uważam że są świetne. Skąd wiesz, czy na jednej z tych gier nie wyrośnie nam nowy Eddie Van Halen, Randy Rhoads albo Jimi Hendrix? Jakiś dzieciak może w wieku ośmiu lat grać w taką grę, jak mój syn Hendrix, ale w pewnym momencie powie „wiesz co, tato, chciałbym zacząć grać na prawdziwej gitarze”. Dlatego wydaje mi się, że jest to najlepsza rzecz, jaka wydarzyła się w świecie gitary elektrycznej, od kiedy Eddie Van Halen zagrał „Eruption”.
Pytam, ponieważ zdania muzyków na ten temat są bardzo podzielone. Niektórzy twierdzą, że tego typu rozrywka to „sztuczne granie”, które tworzy wśród ludzi fałszywy obraz gitary jako instrumentu i zabija prawdziwą muzykę.
Oczywiście, że jest to sztuczne, ale jeśli tylko zainspiruje kogoś do chwycenia za prawdziwą gitarę, to nie może być w tym nic złego. Jeśli w ogóle ktokolwiek zainteresuje się gitarą. W momencie, kiedy najpopularniejszą muzyką jest rap, nagle wkracza gra gitarowa i eksploduje falą zainteresowania na punkcie tego instrumentu. Każdy wie, że to na niby, ale ludzie próbują i po jakimś czasie stwierdzają, że naprawdę chcą grać na gitarze. Tak jak powiedziałem, to niesamowita rzecz!
Poza swoją grą na gitarze, jesteś także znany z ćwiczeń kulturystycznych. Podzielisz się jakimiś wskazówkami z polskimi fanami tego sportu?
Pewnie, czemu nie! Jestem wielkim wielbicielem Doriana Yatesa i Mike’a Mentzera – wszystko co musicie zrobić, to poczytać ich książki, obejrzeć filmy. Wyszukajcie ich w Internecie i zobaczycie, o co chodzi.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w promocji nowej płyty.
Dzięki, do zobaczenia na koncertach w Polsce. Dopóki w waszych żyłach płynie czarna krew, BLACK LABEL SOCIETY będzie o was pamiętać!