Koncert finałowy sześćdziesiątych drugich Krakowskich Zaduszek Jazzowych odbył się 9. listopada 2017 roku w Nowohuckim Centrum Kultury. Wieczór był poświęcony twórczości dwóch muzyków grających w przeszłości z naszą legendą fusion, a którzy odeszli już do Największej Jazzowej Orkiestry Świata – Andrzejowi Mrowcowi i Zbigniewowi Seifertowi. Zresztą niedaleko NCK na jednym z osiedli w najstarszej części Nowej Huty znajduje się ulica nazwana na cześć naszego genialnego skrzypka jazzowego. W tych okolicznościach pięknie zabrzmiał pierwszy punkt wieczoru, czyli krótki recital duetu Adam Bałdych i Helge Lien. Pastelowe i subtelne granie tych panów i obserwowanie Adama mającego w tle wyświetlone zdjęcie Seiferta daje świadomość, że tradycja jazzowych skrzypiec w kraju nad Wisłą jest podtrzymana.
Po tym wstępie i krótkiej przerwie technicznej na scenie pojawili się nasi nestorzy jazz-rockowego grania, czyli Laboratorium, którego członkiem jest od zawsze współorganizator i dyrektor artystyczny Zaduszek, śpiewający saksofonista Marek Stryszowski. Na scenie towarzyszyli mu oczywiście pianista i klawiszowiec, Janusz Grzywacz, a za zestawem perkusyjnym wartę trzymał przesympatyczny i profesjonalny Grzegorz Grzyb. Dla czytelników „Top Guitar” niewątpliwym magnesem do zwrócenia uwagi na to wydarzenie była obecność dwóch wirtuozów gryfu. Na basie grał oczywiście Krzysztof Ścierański, a gitarę solową pieścił Marek Raduli, mistrz grający tylko te dźwięki, które są potrzebne. Jak to przy festiwalowej okazji nie zabrakło gości. Dwukrotnie na scenie pojawiała się przecudnej urody i nieziemskiego talentu śpiewaczka Rasm Almashan, którą Stryszowski pieszczotliwie określił „swoją córeczką Rasminą”. Wspólnie wykonywali wokalizy, a nawet w pewnym momencie oddali się pięknemu tańcowi w parze, co dowodzi, że funkcja saksofonisty jest bardzo wygodna – można zatańczyć z piękną partnerką, a koledzy z kapeli muszą dalej grać. Pod koniec koncertu okazało się, że weterani z Laboratorium potrafią pięknie zagrać hip-hop – drugim z zaproszonych gości była O.S.T.R., który sobie porapował do znakomitego podkładu na żywo. Nie jestem specjalnym zwolennikiem tej formy ekspresji, ale bez zbytniej złośliwości napiszę, że towarzysząca panom w tym utworze Almashan pozamiatała wokalizą.
Panowie sięgnęli po kompozycje ze swej bogatej przeszłości, nawiązali też do nowej płyty zespołu, która tuż tuż. Obowiązki konferansjera jak zwykle dzielnie realizował Marek Stryszowski. Mam przyjemność średnio co pół roku posłuchać sobie „Laborki”, bo panowie grają z reguły podczas Zaduszek i Letniego Festiwalu Piwnicy Pod Baranami. Generalnie jestem fanem tego zespołu i na ich płytach przekonywałem się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, że ten jazz to wcale nie taki straszny, więc pewnie i nie umiałbym być zbyt krytyczny wobec ich grania. Ale prawda jest taka, że Laboratorium słabych koncertów nie daje, tylko dobre i bardzo dobre. Ten mi się bardzo podobał. To już trzeci koncert ekipy Grzywacza, jaki obserwowałem w sali Nowohuckiego Centrum Kultury, gdzie muzyka z reguły świetnie brzmi i dobrze jej się słucha. Ale tego wieczoru było naprawdę dobrze i radośnie. Ciepła reakcja publiki potwierdza moje podejrzenia. Po Marku Stryszowskim było widać, że trud związany z przegotowaniem tego kilkudniowego festiwalu, a przede wszystkim obecność na większości wydarzeń nie tylko jako gospodarza i „zapowiadacza” ale również gościa muzycznego – śpiewającego i dmącego w saksofony – jest jednak jakimś wysiłkiem. No ale muzyka uskrzydla, i zmęczenie nie przeszkodziło artyście w pięknym wykonaniu legendarnych wokaliz i świetnym graniu na sopranie i alcie.
Prezentujemy fotorelację z tego koncertu. Fot. Sobiesław Pawlikowski