W połowie listopada Wrocław na moment stał się trochę bardziej undegroundowy i punkowy, a to za sprawą Petera Hooka z zespołem, który ponownie przyjechał do Polski na jeden wyjątkowy występ.
Koncert Peter Hook And The Light zorganizowała agencja PW Events, odbył się on w znanym wrocławskim klubie Zaklęte Rewiry. Pierwsze spostrzeżenie – nie było ludzi z przypadku. No może kilka osób na kilkaset. Chyba wszyscy przyszli z miłości do muzyki Joy Division, a niektórzy także do New Order, bo ten zespół, choć stylistycznie różny od Joy Division, duchem, klimatem i konotacjami jest przecież naturalną konsekwencją, wynikiem muzycznej drogi, jaką przeszli muzycy – założyciele.
Koncert odbył się w ramach trasy „Substance Live Tour”. Co ciekawe, zarówno Joy Division, jak i New Order mają w swojej dyskografii album „Substance”. W obydwu przypadkach są to składanki singli i to na tych utworach – można by zaryzykować stwierdzenie, że najlepszych – oparła się wspomniana trasa. Peter Hook And The Light gra ten materiał od 2016 roku, więc wychodzi na to, że zapotrzebowanie na stare kawałki jego zespołów nie maleje, a może nawet rośnie. Cóż, nie powinno to dziwić w czasach, gdy zalewa nas popowa miałkość wyprodukowana pod dyktando radiowców komercyjnych stacji…
Koncert podzielony został na dwa zestawy – pierwszy to utwory New Order, z „Blue Monday”, „ShellShock”, „Confusion” czy „True Faith” na czele, a drugi to oczywiście składanka Joy Division, podczas której usłyszeliśmy m.in. „Warsaw”, „Transmission”, „She’s Lost Control”, „Anmosphere” oraz oczywiście „Love Will Tear Us Apart”.
Podczas gdy pierwsza część wykonana została przy solidnym udziale sampli, loopów, beatów i klawiszy, druga zachwyciła już żywym post-punkowym ogniem. W pierwszej części ze dwa razy zapachniało dłużyzną i powiało monotonią (opartą wszakże cały czas na silnym beacie), druga część natomiast dla wielu zgromadzonych była pięknym powrotem do lat młodości i punkowych fascynacji. Chyba najbardziej budujące dla piszącego te słowa było to, że także wielu młodych, którzy przyszli na ten koncert znało teksty i zamiast w tym samym czasie siedzieć na insta, przyodziało się w koszulki z okładką płyty „Unknown Pleasures” i poddawało się pozytywnym wibracjom płynącym ze sceny. Nie obyło się bez pogo (!) i choć nie było jakiś szalone, to widać, że starsze pokolenie z prawdziwą radością przypomniało sobie, jak się bawiło trzydzieści lat temu.
Peter Hook z zespołem zrobił to, co powinien – nie udawał, był sobą, grał swoje melodie prosto i tylko tam, kiedy trzeba było. A brzmiał jak marzenie – jego czerwona yamaha po prostu miażdżyła brzmieniem, zamiatała wszystkie postpunkowe basy, jakie słyszałem, i dominowała miks całego składu. Kto by pomyślał, że Yamaha BB 1200S podpięta do zestawu Trace Elliot będzie potrafiła aż tak potężnie zabrzmieć, tak sugestywnie współpracować z modulacjami, z całym swoim ładunkiem ciepła i miękkości!