Rainbow 20 kwiecień 2018 (Praga, Czechy)
Będąc na wyżej wspomnianym magicznym koncercie Blackmore`s Night w Lipsku bardzo mocno zapadły mi w pamięci słowa Paula Glass`a. Powiedział mi on, że na pierwszym koncercie Rainbow był 43 lata temu w 1976… 43 lata temu pomyślałem – hm, mnie jeszcze wtedy nawet nie było na świecie… Opowiedział mi, że tamten koncert wywarł na nim ogromny wpływ, a talent i kunszt Ritchiego Blackmore`a dosłownie zwalił go z nóg. Powiedział również, iż będąc szczęśliwym uczestnikiem koncertów „odrodzonego” Rainbow, styl gry Ritchiego oraz jego technika i charyzma jest dokładnie taka sama jak przed 43 laty…

Oto i jestem, Praga, Czechy i mój pierwszy koncert Rainbow. Wyobraźcie sobie stan mojego ducha, to było marzenie dosłownie niemożliwe do zrealizowania. Ritchie przecież definitywnie zawiesił zespół w 1997 roku po trasie albumu „Stranger In Us All” oraz zajął się wprowadzaniem w życie swojego prawdziwego muzycznego powołania – „Blackmore`s Night”. Totalnie nic nie wskazywało na powrót „króla” do starego zamku.
Zaczęło się, rozbrzmiewają pierwsze dźwięki „Land of Hope and Glory”, czyli stara brytyjska pieśń patriotyczna w wersji nowego Rainbow. Zaraz później słyszymy już soundtrack prosto z „Czarnoksiężnika z Oz”, czyli sławny fragment „Over the Rainbow”. Wchodzi Ritchie i z miejsca podchodzi do brzegu sceny i pozdrawia zgromadzony tłum fanów w praskiej Arenie O2. Rozpoczynają bębny Davida Keith`a, następnie na „raz” wchodzi hammond (Jens Johansson), bass (Bob Nouveau) oraz Ritchie wirtuozersko grając na slide. Teraz czekam już tylko na „Spotlight Kid”… jest riff, emocje sięgają zenitu, a na policzkach łzy szczęścia… Wchodzą wszystkie instrumenty, nagłośnienie pracuje już na najwyższych obrotach, a z prawego boku sceny wyłania się Ronnie Romero – nowy, młody, niesamowity wokalista odrodzonego Rainbow.

Ten gość jest jak Dio, Bonnet, Gillan i Coverdale razem wzięci – strzał w dziesiątkę, lepiej chyba nie można było trafić biorąc pod uwagę fakt, iż Rainbow gra obecnie nie tylko swoje największe przeboje (a właśnie teraz może czerpać dosłownie z całej dyskografii), ale również perełki zaczerpnięte z Deep Purple. Patosu dodają dodatkowo grafiki wyświetlane za plecami zespołu, np. motyw z albumu „Straight Between The Eyes” z charakterystycznym gryfem gitary przechodzącym pomiędzy „zdumionymi” nieco oczami tajemniczej twarzy, czy tajemniczy zamek czarnego rycerza wprost z pierwszego albumu Ritchie Blackmore`s Rainbow.
Rozkręcamy się, jako drugi melodyjny i melancholijny „I Surrender”. Żeby nieco uspokoić rozgrzana publiczność zaserwowane zostało „The Temple Of The King” oraz całkowicie prawie „podarowane” publiczności – był to debiut trasy. Nie mogło zabraknąć oczywiście „Man On The Silver Mountain” z przemyconym motywem „Woman From Tokyo” (Deep Puple), „Street Of Dreams” – zagrane z rozmachem pierwszy raz od 1997 roku. Następnie posypały się klasyki w postaci potężnego „Perfect Strangers” wiecznego „Black (K)Night”, brawurowo wykonanego „Mistreated” oraz „Difficult To Cure” – gdzie swoje popisy solowe pokazali Jens Johansson oraz Bob Nouveau, a Panowie naprawdę potrafią grać…

Teraz chwila zadumy, wyśmienite solówki Ritchiego oraz krzyk Ronniego Romero w 'Child In Time”. Potężny „Stargazer” przetacza się po arenie miażdżąc dosłownie uczestników wydarzenia i komunikując powoli finał koncertu. Odśpiewany wspólnie hymn „Long Live Rock And Roll” przeradza się w nieśmiertelny „Smoke On The Water”. Na bis jeszcze podkręcamy – „Burn”.
Mogę śmiało przyznać, iż charyzma oraz niepowtarzalny styl Ritchiego Blackmore`a nie zmienił się ani trochę. W dalszym ciągu każdy riff, czy solówka są niesamowicie namagnesowane uczuciami – to się czuje na własnej skórze.
Jak to mawiają „co dobre szybko się kończy”. Fakt, cały koncert przeleciał mi w mgnieniu oka, ale z drugiej strony „w życiu piękne są tylko chwile” i cieszę się, że udało mi się spędzić tą „chwilę” na spełnieniu jednego z moich największych muzycznych marzeń – zobaczeniu Blackmore’s Night oraz Rainbow na żywo. Zawsze twierdziłem, że w muzyce musi być zachowana równowaga… mistyczne, akustyczne brzmienia Blackmore`s Night idealnie wręcz współgrają i przeciwstawiają się zarazem mocnym, agresywnym, aczkolwiek melodyjnym dźwiękom Rainbow. Równowaga jest zatem zachowana.
„Chcę grać!” to pierwsza muzyczna myśl, jaka zaprzątnęła moją głowę w wieku lat siedmiu. Stało się to po odsłuchaniu albumu „Made in Japan” (Deep Purple), który to „odtworzył” mi na starym komunistycznym, szpulowym magnetofonie mój tata. Był to absolutny przełom dla mnie jako dziecka i od tamtej pory jestem „zarażony” muzyką, a w szczególności mistycyzmem, tajemniczością i magią Ritchiego Blackmore`a – absolutnej legendy i gitarzysty wszechczasów.
(aut. Vooyazz)
