20tego lutego b.r w warszawskim klubie Progresja odbył się koncert amerykańskiej supergrupy – The Winery Dogs. W skład tego rockowego tria wchodzą Richie Kotzen znany ze współpracy z Mr.Big i Poison, Billy Sheehan z Mr Big oraz Mike Portnoy stanowiący niegdyś serce zespołu Dream Theatre.
Informację o tym, że The Winery Dogs zagrają w Warszawie przyjąłem z dużą dozą entuzjazmu i podekcytowania. Panowie podczas europejskiej trasy postanowili odwiedzić również nasz kraj, co barzo mnie ucieszyło. Wprawdzie klub Progresja, który wybrali na miejsce konceru, to miejsce”kameralne”, bardzo hermetyczne w swoim rockowym anturażu, jednak finalnie okazało sie one trafnym wyborem ze względu na klimat jaki zespół robi na scenie.

Zastanawiałem się ile osób przyjdzie na „supergrupę”, czy bilety się sprzedadzą w odpowiedniej ilości? Wydawało mi sie, że zespół jest znany tylko w wąskich kręgach, ale okazało sie, że koncert został wyprzedany w całości, co wzbudziło moje jeszcze większe zaciekawienie. Czy przyjdą sami muzycy, czy może mamy w kraju też fanów gatunku spoza tzw „branży”?
Tuż przed planowym rozpoczęciem koncertu, ok godziny 19-tej zaczęły zbierać się grupki ludzi, czekających w kolejce do szatni. Faktycznie w większości byli to muzycy, entuzjaści instrumentalnej sztuki. Wśród uczestników koncertu dostrzec można było m.in: Janka Borysewicza, Krzysztofa Wałeckiego, czy znakomitego realizatora Leszka Kamińskiego.
Z piętnastominutowym opóźnieniem, około godziny 19.45 zaczął się występ supportu – szwedzkiej wokalistki Martiny Edoff, która promowała najnowsze wydawnictwo. Niestety występ „nie powalił na kolana”, rockowe momentami metalowe zacięcie wokalistki nie za bardzo przypadło do gustu publiczności. Część osób krążyła w tym czasie po korytarzach, lub stała przy barze. Mi również nie do końca podobały się utwory oraz wykonanie, kiepskie również było nagłośnienie… Po około trzydziestu minutach zespół bez bisowania zszedł ze sceny, zwalniając miejsce technice Winery, która przygotowywała sprzęt do właściwego występu. Atmosfera zaczęła być coraz bardziej gorąca, po kilkunastu minutach sala wypełniła się po brzegi fanami ciężkich brzmień.

Po dwudziestu minutach opóźnienia zniecierpliwiona, ale pełna pozytywnych emocji publiczność zgromadzona w Progresji usłyszała pierwsze dźwięki intra, a wraz z nim z tyłu sceny wyjechało logo zespołu. Doczekaliśmy się naszych idoli! Przy gromkich brawach i okrzykach panowie ostro ruszyli. Na pierwszy ogień utwory „Oblivion”, „Captain Love”, „We are one „. Grane niemalże „longiem”, bez komentarzy. Ale o czym tu mówić?Muzyka broni sie sama, już po paru dźwiękach słuchać było, że mamy do cznynienia z muzykami najwyższej półki. Perkusista zespołu Mike Portnoy zapowiedział najnowszy utwór zespołu – techniczny funkowy „Hot treak”, oraz przyznał, że cieszy się z tak licznej frekwencji na widowni. Panowie dalej nie odpuszczali, w kolejnych utworach Kotzen i spółka „nie brali jeńców”, grając motorycznie, mocno, zwarcie jak jedna pięść.

Byłem pod niesamowitym wrażeniem sekcji rytmicznej – Portnoy i Billy Sheehan grali tak zwarcie, w wyrafinowany sposób i tak melodyjnie, że Richie Kotzen spokojnie mógłby nie grać na gitarze zostawiając samą sekcję, muzyka i tak by się obroniła. Winery Dogs to prawdziwy zespół. Mimo, że frontmanem jest Kotzen to panowie współpracowali ze sobą na scenie bez wyraźniego lidera. Każdy z nich miał swoje zadanie. Sheehan świetnie śpiewał w chórkach, Mike Portnoy robił całe show za bębnami, grając na stojąco, czy podrzucając pałeczkami. Duża część uwagi widza skupiała się właśnie na nim.
Richie Kotzen to nie tylko genialny gitarzysta, ale świetny wokalista i kompozytor. Udowodnił to w utworze „Fire”, gdzie sam z gitarą akustyczną „zaczarował „publiczność oraz w piosence „Think it over”, gdzie odstawił na chwilę gitarę na rzecz piana Wurlitzer.
Jego barwa głosu klimatem przypomina wokal Chrisa Cornella z soundgardenowych dokonań.

Kotzen ma bardzo unikalny styl gry na gitarze, gra palcami tak lekko jakby ledwo muskał struny. Brzmienie zaś wychodzi z tego muskania potężne i mięsiste. Jest genialny technicznie, grając szybkie przebiegi unisono z Billy Sheehanem. Słychać u Richiego aspiracje Hendrixem, zespołem Kings X. Kotzen jest minimalistą jeżeli chodzi o sprzęt. Jego arsenał to dwa Marshalle Plexi, dwa efekty Tech 21 RK5, wah wah i telecaster sygnowany jego nazwiskiem. To wszystko. Nie ma tu żadnych racków ze sprzętem. Ciekawostką jest fakt, że efekty miał przymocowane do kawałka deski którą po koncercie techniczny zespołu spakował do zwykłej „narzędziówki”! Richie Kotzen jest ewidentnie artystą czującym sie świetnie w małych klubach stąd koncert w miejscu takim jak Progresja miał właśnie swój niepowtarzalny klimat.
W drugiej części koncertu przyszedł czas na popisy muzyków. Najpierw popis dał perkusista Mike Portnoy, który po imponującej solówce na bębnach, wyszedł na przód sceny grając pałeczkami niemalże na wszystkim (nawet na korpusie basu Sheehana).
Po hendrixowskim „The other side” na scenie został Billy Sheehan, który uraczył nas niskimi dzwiekami. Grając rytmicznie powoli rozpędził się niemalże do grania solo „z prędkością światła”, wprawiając publiczność w podziw, a oklaskom i wiwatom nie było końca.

Następnie energetyczny „Ghost town” i przyszła pora na balladę „I am no angel”, mój ulubiony numer tego zespołu, rockowa ballada, genialnie zaśpiewana przez Kotzena. Następnie „Elevate” na podniesienie adrenaliny i koniec koncertu. Panowie szybko zeszli ze sceny dziękując polskiej publiczności, która z dużym niedosytem zaczęła skandować o bis. Mi również półtorej godziny minęło jak chwila. Zespół nie dał się długo prosić i powrócił na scenę z utworem „Regret”, gdzie Richie ponownie zasiadł przy Wurlitzerze, a na koniec ciężki „Desire”.
Panowie z Winery kłaniając się bardzo dziękowali publiczności za ciepłe przyjęcie,Mike Portnoy rozdał swoje pałeczki perkusyjne i zespół pospiesznie udał się do garderoby.
Zapaliły się światła koncert supergrupy dobiegł końca, ale emocje długo nie opadły, a komentarze zachwytu słychać bylo w długiej kolejce do garderoby.
Po koncercie na profilu społecznościowym Billy Sheehan napisał, że zespół ma nadzieje powrócić i zagrać w innych miastach Polski. Czekamy z niecierpliwością!
Zdjęcia: Marcin Podgórski
Tekst: Bartosz Miecznikowski