Kilka lat temu Gary Moore, nieżyjący już obecnie gitarzysta, udzielił wywiadu brytyjskiemu magazynowi Guitarist, w którym wypowiedział się o Joe Bonamassie jako wykonawcy, na którego wywierane jest duże ciśnienie i który w tym wieku nie powinien jeszcze być nazywany legendą.
Moore radził młodemu muzykowi, aby ten nie grał w różnych stylach, nie włączał do repertuaru numerów YES lub motywów indyjskich, ale by znalazł wreszcie swój własny styl zamiast czerpać z dorobku innych. Podkreślił przy tym, że uważa Joego za uzdolnionego gitarzystę, który w przyszłości będzie bardzo dobrym muzykiem.

Po tej wypowiedzi w szeregach fanów obu gitarzystów zawrzało. Nie tylko fani młodego bluesmana, ale też zwolennicy Moore’a byli trochę zakłopotani wypowiedzią nestora gitary, który w gruncie rzeczy udzielał w ten sposób młodemu wilkowi całkiem pożytecznych rad. Być może pamiętając własne problemy z jednoznacznym określeniem swojego stylu starał się przestrzec w ten sposób Bonamassę przed popadnięciem w naznaczony bluesem, ale nie zawsze strawny eklektyzm?
Sam Bonamassa podszedł do całej sprawy z dystansem, odpowiadając że ceni sobie rady starszego kolegi po fachu, ale się z nim nie zgadza: „Nie uważam się za bluesowego pielgrzyma. Jestem znudzony graniem wyłącznie bluesa. Uwielbiam go, ale znudziłem się. (…) Lubię wielki rockowy show, lubię bluesa, lubię muzykę indyjską, lubię YES. Dlatego zdecydowałem się grać takie utwory. Takie są pozytywy z bycia artystą solowym. Mogę robić to co chcę. (…) Gary Moore jest wiele lat w tym biznesie i odniósł wiele sukcesów. Zdobył takie doświadczenie, że ma prawo udzielać rad 31-latkowi, takiemu jak ja. Czy wykorzystam je, czy nie – to inna sprawa. (…) Chciałbym dodać, że Gary jest superfajnym gościem i jestem dumny, że mogę go nazywać swoim kumplem.”