(S.P. Records)
Gitary: Andrzej Kozak Kozakiewicz
Bas: Longin Lo Bartkowiak
Zespół Strachy Na Lachy popełnił absolutnie hitową płytę i nie zmierzam kokietować tu Grabaża, że to zaangażowany, underground czy jakiś inny off. Co prawda, kawałki mają cały czas ten niezależny sznyt, punkową energię i melodię, ale poziom ich dopieszczenia, dbałość o najdrobniejsze niuanse kompozycji (vide „Bloody Poland”), brzmieniowe smaczki to prawdziwe mistrzostwo realizacji i produkcji. Kolejny przyjemny paradoks to sam styl i gatunek muzyki uprawiany przez Strachy, który jest niewątpliwie alternatywny wobec większości polskiego mainstreamu, lecz gdy dodamy do tego fenomenalny tembr i teksty Grabaża połączone z przebojowymi melodiami, mamy przepis na sukces.
Brudne, przesterowane gitary połączone z klawiszowymi padami („Bankrut… Bankrutowi”) czy dziwnymi szeleszczącymi samplami i sekcją, której moc jest wyjęta z najlepszych lat punk rocka („Gorsi”), to balsam na uszy każdego fana rocka. No i ten fenomenalny, swingujący, roztańczony „I Can’t Get No Gratisfaction”, który jest wizytówką całej płyty. Tekst, który jest kijem w mrowisko polskiego show businessu, połączono z absolutnie bezlitosną siłą rażenia sekcji (świetna linia basu!) i refrenem krzyczanym przez chłopaków popartych dęciakami (nie wiem, czy żywymi, ale to nieistotne). Dawno się tak nie bawiłem przy jakimś polskim kawałku – nadaje się do samochodu jako muzyczne tło dla „zimnego łokcia”, jak i na każdą imprezę, może z wyjątkiem zjazdu zbowidowców i obrzędów tru pagan metali. Jedynie „Za stary na Courtney Love” ma malutki defekt – szybkie funkowe gitary w stylu Nile Rodgersa nie współbrzmią z zakręconą, reggae’owa resztą, no ale pewnie tak właśnie miało być.
Polecam „!TO!” wszystkim „alternatywnym” zespołom jako wzorzec do naśladowania, zdając sobie sprawę, że Grabaż to fenomen i jednocześnie – wnioskuję z materiałów dostępnych w sieci – cholernie równy gość.
Maciek Warda