Z każdą płytą Maciek poszerza wymiar swojej muzyki. Jego aktywność nie słabnie, a klasyczne wykształcenie nie przeszkadza w odkrywaniu kolejnych obszarów jazzowej kompozycji i improwizacji. Najnowsza płyta, o której głównie jest ta rozmowa, doskonale tego dowodzi.

Maciek Warda: Przede wszystkim pozwól sobie i kolegom pogratulować tej płyty, która dzięki treści i koncepcji jest wyjątkowa na polskim rynku. Jak rodziła się jej idea? Czy pomysł na trio to nadal kusząca obietnica wielkiej swobody artystycznej wypowiedzi?
Maciek Grzywacz: Dziękuję bardzo! Miło mi to słyszeć. Nagranie nowej płyty to oczywiście wielka przyjemność i satysfakcja, ale jednocześnie ogromna praca nie tylko nas muzyków, lecz również wielu innych ludzi zaangażowanych w to przedsięwzięcie. To wspaniałe, że efekt naszych wspólnych wysiłków jest przyjmowany tak dobrze. Idea nagrania płyty w trio była konsekwencją mojego pomysłu nawiązania współpracy z jednym z najwybitniejszych światowych perkusistów, do jakich zaliczany jest Clarence Penn. Od dawna znam i podziwiam jego wielki talent.
Nagrałem do tej pory cztery autorskie płyty w kwartetach, czułem, że czas na pierwszą w trio. Kiedy nawiązałem kontakt z Clarence’em i powiedziałem mu o moim pomyśle, on polecił mi swojego nowojorskiego kolegę kontrabasistę, z którym stale współpracuje. W ten sposób powstało trio: Maciej Grzywacz, Yasushi Nakamura, Clarence Penn.
Wiedząc, że będę miał okazję grać z muzykami bardzo kreatywnymi i wszechstronnymi, starałem się napisać utwory, w których mogliby swobodnie wypowiedzieć się muzycznie. Chciałem również, by program płyty był różnorodny stylistycznie. W komponowanie utworów dla naszego tria zaangażował się również Clarence. Powstał zestaw kompozycji, w których słychać dźwięki z różnych gatunków muzycznych, a ich wspólnym mianownikiem jest improwizacja.
Formuła tria daje rzeczywiście wielką przestrzeń dla artystycznej wypowiedzi. By tę przestrzeń sensownie wypełnić, potrzebna jest kreatywność i ciągła interakcja pomiędzy muzykami. Wielką inspiracją dla mnie była gra moich kolegów z zespołu. Ich podejście do muzyki polega przede wszystkim na dążeniu do tworzenia za każdym razem czegoś nowego i niepowtarzalnego. Przed nagraniem płyty „Black Wine” zagraliśmy cztery koncerty. Każdy z nich był zupełnie inny. Clarence i Yasushi unikają utartych schematów i rutyny. Ich wielkie zaangażowanie i stuprocentowe oddanie muzyce stwarza niezwykle twórczy klimat. Stojąc obok nich na scenie, muzykując z nimi, mam zawsze wrażenie, że nasz zespół jest jak organizm, w którym nic nie dzieje się przypadkowo, lecz jest konsekwencją wzajemnego słuchania się i dialogu.
Chyba nie macie nazwy…?
Nasze trio firmujemy po prostu trzema nazwiskami: Maciej Grzywacz, Yasushi Nakamura, Clarence Penn. Jest to przyjęta w świecie jazzowym formuła.
OK, czy możesz teraz szerzej przedstawić muzyków, z którymi nagrałeś „Black Wine” i opowiedzieć, w jaki sposób na siebie trafiliście?
O obu moich nowojorskich kolegach można by długo opowiadać. Myślę, że nazwiska muzyków, z którymi współpracowali lub współpracują, stanowią dla nich najlepszą rekomendację. Wśród nich są również nazwiska bardzo znanych gitarzystów.
Clarence Penn może poszczycić się współpracą z największymi świata jazzowego, takimi jak Wynton Marsalis, Jacky Terrasson, Dizzy Gilespie, Dianne Reeves, Michael Brecker, Freddie Hubbard, Kenny Barron, Mike Stern, David Sanchez, Maria Schneider, Joshua Redman czy Adam Rogers.
Yasushi Nakamura pomimo swojego młodego wieku zdążył już współpracować z takimi sławami, jak Victor Goines, Benny Golson, Jon Hendricks, Eddie Henderson, Hank Jones, John Pizzareli, Wynton Marsalis i Wallace Roney.
Jak na siebie trafiliśmy? Nagranie płyty z Clerence’em Pennem było od długiego czasu moim marzeniem. Znam wiele jego nagrań i to właśnie one przekonały mnie do tego, żeby zaprosić go do współpracy. Yasushi Nakamura to równie znakomity muzyk. Bardzo się cieszę, ponieważ cała nasza trójka rozumie się świetnie zarówno na scenie, jak i poza nią.
Twój styl w połączeniu z osobowościami Clarence’a i Yasushi dał kawał wielce ambitnej, ale wcale nie tak trudnej w odbiorze muzyki, jak niektórzy piszą. Niezłe połączenie! Chcieliście zrobić płytę dla jazzowych koneserów czy myślałeś również o bardziej mainstreamowym odbiorcy?
Myślę, że śmiało można stwierdzić, że płyta „Black Wine” jest osobistą wypowiedzią każdego z zaangażowanych w ten projekt muzyków. Jest zapisem tego, co każdy z nas czuł i myślał w chwili komponowania lub grania. Na jej wyraz miała z pewnością wpływ umiejętność nawiązania muzycznego porozumienia na scenie i w studiu nagraniowym. Nie bez znaczenia były także nasze dyskusje o muzyce, sztuce, życiu. Nie zastanawialiśmy się komu efekt naszej współpracy ma się spodobać. Chcieliśmy po prostu nagrać płytę z autorską, szczerą muzyką. Teraz cieszymy się, że album spotyka się z dobrym przyjęciem.
Czy historia z „czarnym winem” w gliwickiej knajpie wydarzyła się jeszcze przed nagraniami? Przybliż proszę naszym Czytelnikom tę anegdotę.
Tak, kilka tygodni przed naszą trasą koncertową Clarence Penn przyjechał na festiwal do Gliwic z gitarzystą Adamem Rogersem i kontrabasistą Mattem Brewerem. Anegdota jest zabawna i tłumaczy genezę tytułu utworu i płyty „Black Wine”. Cała trójka muzyków znalazła się w porze obiadowej w jednej z Gliwickich restauracji. Widok przystojnego, ciemnoskórego mężczyzny wzbudził mocne zainteresowanie dziewczyn z obsługi lokalu. Jedna z nich, wyraźnie podekscytowana, podeszła do stolika, żeby zebrać zamówienia. Wpatrując się w Clarence’a, zapytała: „Co podać do picia?” Clarence poprosił o lampkę czerwonego wina. Na to dziewczyna: „Ale my… my… nie mamy już czerwonego wina, mamy tylko… czarne! O przepraszam! …Białe!” Po tym śmiesznym wydarzeniu powstał utwór, który Clarence nazwał „Black Wine”, a ja zaproponowałem, żeby był to również tytuł płyty.
Jak się tym dwóm nowojorczykom podoba w Polsce?
Clarence był w Polsce wielokrotnie. Koncertował przed laty ze Steps Ahead, a ostatnio z Dave’em Douglasem i z zespołem Richarda Galiano, w którym grał również Richard Bona i George Mraz. Dla Yasushiego była to pierwsza wizyta. Obaj mają bardzo pozytywne zdanie o Polsce i polskiej publiczności. Smakuje im polskie jedzenie, ale nie tylko. Co ciekawe, bardzo pozytywnie wypowiedzieli się na temat sushi, którego próbowaliśmy w Sopocie. Nasza trasa była bardzo dobrze zorganizowana. Muzycy mieli do dyspozycji takie instrumenty, jakich sobie zażyczyli, dobre hotele i świetne studio nagraniowe, Sound and More w Warszawie. No a jak będziemy mieli kiedyś autostrady, to powodów do narzekania nie będzie wcale.
Na potrzeby tej płyty założyłeś własną wytwórnię – skąd taka decyzja? Czy to znaczy, że jesteś również producentem płyty?
Wszystkie swoje płyty wydałem sam. Ostatnio zmieniła się tylko, ze względów organizacyjnych, nazwa mojej firmy. Samodzielna działalność wydawnicza daje mi możliwość panowania nad procesem produkcji płyty pod każdym względem, od doboru muzyków, poprzez repertuar, wybór studia nagraniowego, projektu okładki czy strony internetowej, aż do sposobu dystrybucji, promocji i reklamy. Nie byłoby to możliwe bez wsparcia mecenasów. Dziękuję firmom Energa, Musicollective, Ambient System i ODDK za współpracę podczas realizacji projektu.
Poza tym prawda jest taka, że nie ma w Polsce dużej wytwórni płytowej o profilu jazzowym, która proponowałaby muzykom dobre warunki i dobrą promocję w Polsce i na świecie. Jazzowy rynek wydawniczy jest bardzo rozdrobniony, więc jak na razie samodzielne wydawanie płyty to moim zdaniem najlepsze wyjście. Firma Fonografika zapewnia dystrybucję moich płyt w sklepach w Polsce, a oprócz tego mam dystrybutora, który dostarcza moje utwory w formie elektronicznej do trzydziestu najpoważniejszych światowych sklepów internetowych, m.in. Amazon i iTunes. Płytę „Black Wine” można też zamówić na stronie internetowej projektu: www.blackwinecd.com.
Współpracowałeś z kilkoma innymi znanymi artystami z Zachodu. Pozwól, że skorzystam z okazji i zapytam, jak się miewa polski jazz na świecie? Kogo z polskich jazzmanów średniego i młodego pokolenia cenią w Europie i na świecie? Są jacyś następcy Stańki i Urbaniaka?
Michał Urbaniak był zaproszony do udziału w nagraniu płyty „Tutu” Milesa Davisa, Tomasz Stańko jest w czołówce trębaczy jazzowych w światowych rankingach. Do tej pory nikt inny tego nie dokonał, chociaż jest kilku polskich muzyków, którzy nagrywają dla poważnych europejskich wytwórni płytowych o zasięgu międzynarodowym np. Leszek Możdżer, Paweł Kaczmarczyk, Piotr Wyleżoł i Rafał Sarnecki. Myślę, że jest to tylko kwestia czasu, by muzycy polscy zaistnieli na rynku międzynarodowym. Na razie jednak polskiej muzyce jazzowej brakuje zorganizowanej światowej promocji z prawdziwego zdarzenia, na którą jak najbardziej zasługuje. Każdy z muzyków działa na własną rękę, z coraz lepszym efektem, lecz bez poparcia polskiej, dużej wytwórni płytowej czy agencji koncertowej.
Pozwól, że na zakończenie cofniemy się trochę w czasie. Co z Twoim zespołem (0-58)? Masz jeszcze jakieś plany z nim związane, czy stawiasz na nowe trio?
Zespół (0-58) był wspólnym projektem trzech osób: Krysi Stańko, Ola Walickiego i moim. Każde z nas zdecydowało się na solowe przedsięwzięcia i w ten sposób formacja (0-58) zakończyła swoją aktywność.
W tej chwili planuję równoległą działalność moich dwóch zespołów: kwartetu, z którym nagrałem poprzednią płytę – „Fourth Dimension”, i tria, o którym rozmawiamy. Obie formacje mają duży potencjał i myślę, że jeszcze wiele razy pojawią się na scenach w Polsce i na świecie.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na koncertach!
Dziękuję i zapraszam wszystkich na stronę internetową poświęconą płycie „Black Wine”: www.blackwinecd.com.