Płyta rozpoczyna się intrygująco, z symbolicznym tekstem i fajnym, niemal jazzrockowym brzmieniem instrumentów.
Michał Szczerbiec powiedział: „Cieszy mnie fakt, że gitara wcale nie musi być instrumentem prowadzącym i górującym nad pozostałymi członkami zespołu. Pełni oczywiście nadrzędną rolę ale szanse są wyrównane i każdy z muzyków doskonale wie co ma muzycznie do powiedzenia”. Na szczęście nie jest tak źle – całkiem dużo tu gitary i to takiej z prawdziwego zdarzenia, na przesterach, czystej, zmodulowanej przestrzennie i stylowo ogrywanej. Szczerbiec to bowiem wytrawny gitarzysta, który zna dobrze swoje rzemiosło, choć biorąc pod uwagę klimat tej płyty, to jest to raczej miłość, niż rzemiosło.
Szczerbiec to bowiem wytrawny gitarzysta, który zna dobrze swoje rzemiosło, choć biorąc pod uwagę klimat tej płyty, to jest to raczej miłość, niż rzemiosło.
Jaka jest ta płyta? Już od pierwszych taktów troszkę przewidywalna, ale nie banalna. Utwór „Chyba zapomniałem” mógłby być małym hołdem dla Dire Straits, choć Martyna Jakubowicz także mogłaby poczuć się inspiracją dla klimatu tej muzyki. Teksty mogłyby być bardziej symboliczne, zawierać więcej metafor, czy myślowych skrótów, ale jeśli umówimy się, że słuchamy głównie warstwy muzycznej albumu, to czekają nas całkiem miłe trzy kwadranse miękkiego gitarowego grania. „Intuicja” jest tak ulotna i uroczo zagrana (flet, piano, sekcja), że zapominamy o niedostatkach wokalnych Michała, dając ponieść się tym pozytywnym, lekko hippisowskim brzmieniom i melodiom. „Nie jestem tylko cieniem” to z kolei luźne nawiązanie do „Chill Out” Lee Hookera i Santany, a „Byłem tam” koresponduje z bluesem, choć aranż refrenu mógłby być nieco bardziej wyrafinowany… Poza tym mamy na płycie nawiązania do country, ale zawsze twórczo przerobione przez Michała, który zdolnym gitarzystą jest. Czegoś tej muzyce jednak momentami brakuje, a najlepiej obrazuje to utwór „Cień człowieka” – zaczyna się prostym, charakternym bluesrockowym patentem, a refren niespodziewanie zmierza w kierunku polskiego big beatu. Zaraz po nim mamy jednak „Statystę”, który ponownie jest ujmujący, liryczny, spójny i z pięknym solem. Później rozczula leniwy temat „Longway home” – to bardzo nastrojowy instrumental, szkoda, że tylko jeden na płycie! I taka ta płyta jest, nieco nierówna ale z wieloma pięknymi momentami.
