Ten test okazał się dla mnie trochę frapująco-melancholijny, ponieważ uczciwie przyznaję – kto wie, ten wie – że moim podstawowym obecnie basem jest właśnie czarny Rockbass Corvette $$. Jest to jednak maszyna sprzed co najmniej pięciu, jeśli nie sześciu lat, zatem tytułowe, świeżutkie, pachnące fabryką wiosło powinno wciągać mojego „staruszka” nosem. Zobaczymy, czy faktycznie znajdą się jakieś zasadnicze różnice.
Zagrałem na mojej corvetcie chyba setki koncertów i nigdy nie sprawiła mi przykrej niespodzianki, wliczając w to tak banalną „usterkę” jak zerwana struna. Jeśli chodzi o istotne szczegóły naszej współpracy, to mogę odpowiedzialnie stwierdzić, że moją corvettę wykonano z doskonale wysezonowanego drewna. Przez te wszystkie lata, w których przeszła ulewy, upały, mrozy, dni suche, wilgotne, sezon grzewczy w domu itp., jej nienaganna konstrukcja nie odkształciła się na tyle, bym musiał kiedykolwiek regulować relief szyjki w stosunku do tego ustawionego na samym początku, zaraz po zakupie. Potwierdza to fakty, które mówią o jakości i pieczołowitości w doborze materiałów nawet w przypadku warwicków „made in China”. Nie byłem w ich chińskiej fabryce, ale to, co widziałem w przepastnych magazynach w Markneukirchen, powinno budzić zazdrość wielu producentów – pooznaczane i odpowiednio sklasyfikowane zapasy drewna czekają latami na swoją kolej. To daje pewność odpowiednich właściwości materiałów, które – jeśli trafiają w ręce zdolnego lutnika – przeradzają się w gitary basowe służące nam dziesięciolecia. Śmiało więc można a priori założyć, że tytułowe wiosło także należy do skonstruowanych z wzorcowych wręcz materiałów. Dzisiaj nic się w fabryce nie zmieniło, a sukcesywnie wprowadzane procedury eko (obejmujące proces lakierowania, racjonalizację wykorzystania drewna, utylizację odpadów itp.) nie mają negatywnego wpływu na jakość wioseł. Corvetta $$ AD 2015 wyrywa się wręcz, by udowodnić mi swoje walory. Nie pozwalam jej w takim razie dłużej czekać i już przedstawiam czytelnikom TopBass.
Budowa i komfort
Jesion bagienny użyty w korpusie instrumentu (dwa kawałki perfekcyjnie dopasowane i sklejone) w połączeniu z klonowo-ekangowym przekładańcem szyjki to już od dawna warwickowa klasyka. Dają one wagę średnią, ponieważ niezbyt ciężki jesion jest jednak, jak to w corvettach, słusznej grubości, a generalnie klonowe gryfy pięciostrunówek, jeśli nie należą do ibanezowskich wyścigówek, zawsze muszą trochę ważyć. Instrument ma dobrze zaplanowany środek ciężkości i dzięki temu, zawieszony na pasku, nie sprawiają żadnych kłopotów. Można z nim biegać i skakać na scenie bez obawy, że główka będzie ciągnęła w dół (jak np. w starych thunderbirdach). Profil szyjki to nie jest talia osy, ale jego kształt w pełni umożliwia wykonywanie „sportowych” przebiegów, wystarczy przy tym instrumencie posiedzieć parę dni. Większe warwicki (piątki, a szczególnie szóstki) mają już to do siebie, że przy pierwszym kontakcie wydają się twarde i nieporęczne. Nic bardziej mylnego, musimy jednak poświęcić im trochę czasu – ta miłość wymaga zachowania dżentelmeńskich reguł. Klasyczne mocowanie szyjki do deski na cztery śruby w tulejach nie wymaga komentarza – jest w każdej sytuacji pewne i niezawodne. Podstrunnica w warwickach była zawsze powodem do radości i tak jest również teraz – gruba nakładka z palisandru wzbudza zaufanie i pewność.
Na podstrunnicy nabito dwadzieścia cztery progi medium, spiłowane idealnie, nie wystają poza obrys podstrunnicy, a dodatkowo są zaokrąglone na końcach. 34 cale menzury wystarczają, by struna B grała pełnią swojego pasma. Wysokiej klasy osprzęt, montowany z zegarmistrzowską precyzją, zawsze był chlubą Warwicka i tak jest również w tym wypadku. Mam na myśli przede wszystkim odlewane klucze, które zawsze są maksymalnie mocno przykręcone do główki, oraz dwuczęściowy mostek, tak samo nierozerwalnie przytwierdzony, pozwalający regulować punkt podparcia strun aż w trzech kierunkach. Regulujemy w nim już standardowo akcję strun, menzurę oraz spacing, czyli odległości pomiędzy strunami. Przypominam, że każde siodełko pod każdą struną ma śrubkę imbusową, która skutecznie zamraża pozycję metalowego bloczka, na którym opiera się struna. Siodełko przy główce to już tradycyjnie regulowane imbusami Just-A-Nut III, a zaczepy na pasek to standardowe kołeczki, od dekad dobrze spełniające swoje zadanie. Zarówno mostek, jak i siodełko na główce wymagały ode mnie dopasowania, ale to standardowa i wręcz konieczna procedura. Na koncertach, gdy zazwyczaj uderza się struny mocniej i mniej pieczołowicie, ustawiam akcję nieco wyższą, ale w domu, do ćwiczeń i na próbach może on być minimalnie niższa.
To, co najważniejsze
Pasywna elektronika w tym basie pozwala na kreatywne modelowanie brzmienia, ale w pewnych ramach. Te ramy to specyfika wielkich przetworników i współpraca z nimi konstrukcji gitary, która poprzez swoją sztywność odpowiednio wzmacnia lub osłabia odpowiednie składowe harmoniczne powstające na strunach podczas gry. Wielkie, dominujące cały instrument musicmanowskie humbuckery MEC zawsze dawały silny lecz niezbyt blaskomiotny sygnał, wzbogacony o pierwiastek naturalności czy kulturalności dźwięku. To przeciwieństwo aktywnych mydełek czy singli, eksponujących jasną stronę mocy. Przystawki są sterowane trzema potencjometrami: dwoma volume (puch/pull) z możliwością rozłączania cewek (z humbuckerów robią się wówczas single, ale spokojnie – nie szumią) oraz jednym tone, działający na obydwa pickupy naraz. Balans pomiędzy pickupami realizujemy rzecz jasna potencjometrami volume. Całość można ze sobą bardzo różnorodnie miksować i przełączać. To po prostu wielkie możliwości i pole do popisu dla kreatywnych basistów. Na uwagę zasługuje odpowiednia odległość umieszczenia pickupa przy mostku, co ma znaczenie brzmieniowe. Mam wrażenie, że niektórzy producenci umieszczają ten przetwornik zbyt daleko od mostka, przez co nie jest możliwe uzyskanie charakterystycznego płaskiego oldschoolowo-fusionowego brzmienia. Tutaj jest pod tym względem zadowalająco.
Brzmienie
Po pierwszym dźwięku warwickowa corvetta zapragnęła od razu jak najlepiej wypaść – usłyszałem dość silny sygnał, charakterystyczny dla instrumentów typu Music Man. Szczerze mówiąc, takiego brzmienia spodziewałem się już po wizualnych oględzinach instrumentu. Na obydwu przetwornikach w maksymalnej pozycji brzmienie jest twarde, z idealną, dzwoniącą górką w slapie i zwartym, czytelnym atakiem przy grze palcami. Tu kolejny raz uznanie dla producenta za umieszczenie „tylnej” przystawki w odpowiedniej odległości od mostka. Podczas gdy próbowałem ulubione zagrywki i basowe patenty, brzmiały one bardzo zachęcająco. Slap, groove, akordy i flażolety płynnie wypływały z corvetty, a moja lewa ręka nie odczuwała dyskomfortu podczas kontaktu z gryfem. Zmiany dokonywane potami volume dla każdego z pickupów od razu nawiązały do charakterystycznych brzmień warwicków.
Jedynym mankamentem była struna B, która na samym przetworniku neck, „popisała się” niezbyt czytelną barwą, dlatego – by bardziej ją zdefiniować – musimy grać co najmniej na połowie wartości pickupa bridge albo przy szyjce grać singlem. Problem znika przy nagrywaniu albo na słuchawkach, ale nie wszystkie combo i głośniki potrafią z nią sobie poradzić w ustawieniu humbuckerowym neck 100%, bridge 0%. To taka praktyczna porada. Na przystawce bridge’owej poprzez dodanie wysokich lub niskich tonów korektora możemy za to uzyskać świetny funkowy punkt lub bardziej nowoczesne mruczenie, doskonałe np. do bardziej zaawansowanych zagrywek typu flażolety czy gra akordowa. Będzie jasno, przejrzyście, ale i tonalnie tudzież soczyście. Nie ma obawy, by dźwięk był płaski, papierowy – takich rzeczy w Corvecie $$ nie ma. Przetwornik neck to królestwo niskich, miękkich tonów – poprzez korekcję uzyskujemy np. niski metaliczny i bardzo selektywny bas lub gruby, mięsisty, okrągły niski ton. Naprawdę dużo fajnych barw, i to nawet przy strunach niepierwszej świeżości granie środkiem pasma daje frajdę, bo gdy szklista górka zniknie, dalej możemy cieszyć się naturalnym, kulturalnym, bogatym w harmoniczne dźwiękiem.
Testował: Maciej Warda