Gdy seria Pacifica wchodziła na rynek w latach dziewięćdziesiątych, nokautowała konkurencję w swoim przedziale cenowym. Drewniany korpus w czasach, gdy wśród tanich instrumentów dominowała sklejka lub płyty wiórowe, był wyzwaniem rzuconym całemu przemysłowi gitarowemu. Wiele lat temu zostałem porażony stosunkiem jakości do ceny, gdy kolega przyniósł kupioną za „grosze” pacificę na próbę. Czy po kilkunastu latach, jakie upłynęły od tego wydarzenia straty Yamahy mają taka samą siłę rażenia? Przyjrzymy się klasykom tej serii – modelom Yamaha Pacifica 112VM i Yamaha Pacifica 112J.
Budowa Yamaha Pacifica 112VM i Yamaha Pacifica 112J
Gitary po wyjęciu z kartonowych pudełek prezentują się świetnie. Lakier w kolorze old violin sunburnst na olchowym korpusie obu instrumentów, nadaje elegancji i znakomicie komponuje się z białą płytką maskującą i chromowanym osprzętem. Kształt maskownicy pomaga nam odróżnić bliźniacze na pierwszy rzut oka. O ile model J posiada klasyczne dla strata rozwiązanie, w którym cały układ elektryczny zamocowany jest do jednej płytki, o tyle w modelu V trzywarstwowy pickguard jest mniejszy. W efekcie przetwornik przy mostku oraz potencjometry (głośność i barwa) przykręcone są bezpośrednio do korpusu. Dodatkowo dzięki temu gitara wygląda na zgrabniejszą i mniejszą od „Jotki”.
Z tyłu korpusu białe płytki skrywają mechanizm tremola oraz umożliwiają dostęp do potencjometrów (model V). Układ elektryczny – klasyczny „strat na sterydach”, czyli H-S-S, zapowiada się bardzo uniwersalnie, a dodatkowa opcja rozłączania cewek w modelu 112V (push-pull w potencjometrze tone) poszerza możliwości brzmieniowe.
Struny rozpięte są pomiędzy jednostronnym mostkiem typu vintage a znajdującym się 25,5 cala dalej siodełkiem z tworzywa sztucznego urea. Miłą niespodzianką jest współczesny profil gryfu (nazwałbym go płaskie C). Podstrunnica o promieniu 350 mm wręcz zachęca do gitarowej gimnastyki, a wykonana jest w przypadku obu gitar z innych materiałów. Jasność i lekkość matowo wykończonego klonu w modelu Yamaha Pacifica 112VM przeciwstawiona jest ciemnemu palisandrowi Yamaha Pacifica 112J. Średniej wielkości progi ostudzają nasze sprinterskie zapędy i przypominają o innych niż legato technikach. Na pochwałę zasługuje ich wzorowe wykończenie, co w tej klasie cenowej jest rzadkością. Krawędzie są gładko wyszlifowane i nic nie wystaje poza obrys podstrunnicy.
Smukłe, pokryte matowym lakierem szyjki obu gitar wieńczy główka w typowym dla Pacyfiki kształcie, a odświeżony krój logo sygnalizuje, że to instrument z nowej serii.
Wrażenia
Manualnie obie gitary leżą świetnie. Pozycja gryfu względem ciała jest bardzo wygodna, a dobrze usytuowany środek ciężkości sprawia, że gitara nie opada główką do dołu, gdy wisi na pasku. Korpus, dzięki głębszym wycięciom w porównaniu z klasycznym stratem, zapewnia bezproblemowy dostęp do najwyższych pozycji.
Obie siostrzyczki prezentują się znakomicie, a matowy lakier zastosowany do wykończenia gryfu zapewnia bardzo dobre wyczucie i swobodne wędrówki kciuka po krągłościach szyjki. Chociaż już obawiam się w imieniu przyszłych użytkowników o utrzymanie czystości jasnej klonowej podstrunnicy wersji VM. Ale nie martwmy się na zapas. Zresztą zawsze lepiej, jeśli widać, że gitara jest używana. Jako zwolennik dużych progów potrzebowałem chwili, by się przyzwyczaić, jednak finalnie konfiguracja zaproponowana przez Yamahę mnie przekonała.
System tremolo działa poprawnie, lecz muszę przyznać, że stabilnością stroju mnie nie powalił. Może to kwestia dłuższego ustawienia, pobawienia się z siodełkiem. Nie jest to najmocniejszy punkt tych gitar. Oczywiście bywa gorzej w o wiele droższych instrumentach, jednak może w tej sytuacji stały mostek byłby lepszym rozwiązaniem. Maszynki Yamahy poprawnie spełniają swoje zadanie. Generalnie, nie ma powodów do narzekania, jest wręcz przeciwnie, chwalimy.
Na sucho Yamaha Pacifica 112VM ma mocno zdefiniowany atak i wybrzmiewa raczej z pominięciem niskiego pasma, w przeciwieństwie do trochę głośniejszego modelu J, który charakteryzuje się „grubszym” tembrem z minimalnie ciemniejszym atakiem.
Po podłączeniu jest dobrze. Zważywszy na fakt, że mamy do czynienia z instrumentami w okolicach 1000, można spokojnie powiedzieć, że nawet bardzo. Pickupy z magnesami Alnico, w które wyposażona jest Yamaha Pacifica 112VM brzmią szlachetniej niż przystawki ceramiczne, w jakie wyposażono jej siostrę. Ta druga za to może poszczycić się większym pazurem i ostrością, co w pewnych gatunkach muzycznych jest bardziej pożądane. Różnice są wyczuwalne. A wiadomo, że co na jednym wzmacniaczu jest zaletą, w połączeniu z innym może stać się wadą.
Pięciopozycyjny przełącznik zapewnia bardzo szeroka paletę brzmień, oczywiście zdominowaną przez dzwoniący i pięknie przebijający się w miksie tembr przetworników jednocewkowych.
Krótko mówiąc – mamy strata, który pozwoli nam wycisnąć z pieca klasyczne brzmienia znane z niezliczonej ilości nagrań. Od funkowych gitar rytmicznych w stylu Nile Rodgersa po ryczące brzmienia solowe á la Jimi.
Na kanale czystym w obu gitarach najbardziej użyteczne będą przystawki w pozycji przy gryfie i w środku. Dysponują one, szczególnie pickup przy gryfie, bardzo dobrym balansem między nasyconym dolnym pasmem i czytelnym środkiem. Podążając przełącznikiem w prawo, wraz ze zmianami pickupów zwiększa się udział środkowego pasma i góry, aż do kulminacji w postaci nosowo brzmiącego humbuckera, który pełnię możliwości pokaże z mocniej odkręconym gainem.
Na kanale przesterowanym testowane gitary wypadają znakomicie. Użyta konfiguracja sprawia, że możemy posługując się tylko tym, co mamy pod ręką – czyli przełącznikiem i gałką głośności – kreować diametralnie różne przestrzenie brzmieniowe. Przemykać między heavy metalowymi riffami, gdy zniszczenie sieje humbucker, chrupiącymi, bluesowymi crunchami w pozycjach 2 i 4 czy tłustymi leadami w pozycji neck.
Reasumując, Yamaha Pacifica 112VM oferuje bardziej szlachetne i subtelniejsze brzmienie w stylu retro, które powinno usatysfakcjonować „stratowych” purystów. Przystawki z magnesami Alnico o niższym niż ceramiczne sygnale bardziej uwrażliwiają wzmacniacz na wszelkie artykulacyjne zabiegi. „Jotka” ma do zaoferowania mocniejszy sygnał i pełniejszy tembr, zachowując oczywiście charakter gitary z singlami.
Podsumowanie
Obie Pacyfiki w swej klasie cenowej stawiają poprzeczkę bardzo wysoko. Intonacja, wysoki komfort gry, precyzja wykonania i przede wszystkim zawodowe brzmienie to niewątpliwe atuty obu instrumentów. Gdy zostawimy „wajchę” w pudełku, mamy w rękach dobre wiosło w świetnej cenie. Jeśli ktoś zastanawia się nad zakupem swojej pierwszej gitary, Pacifica powinna być koniecznie brana pod uwagę. Nie była, niestety, moją pierwszą gitarą, na szczęście zawsze może być kolejną!
Producent: Yamaha