Historia gitary The Trigger jest fascynująca głównie przez życie jej najsłynniejszego właściciela, czyli Williego Nelsona – gwiazdę country, autora ponadczasowych pieśni, wyjętego spod prawa bohatera, palacza marihuany i farmera.
Historia
W 1969 roku, po koncercie w Floore’s Country Store w Helotes w Teksasie, pijany w sztok mężczyzna nadepnął na akustycznego Baldwina (poprzednia gitara Nelsona), niszcząc ją doszczętnie. Członkowie zespołu Nelsona zabrali na drugi dzień gitarę do Shota Jacksona, gitarzysty i lutnika z Nashville, który uznał jednak uszkodzenia za nieodwracalne. Zaoferował za to gitarę klasyczną z nylonowymi strunami, wg. niego najbardziej podobną do Baldwina, jaką miał.

Martin N-20
The Trigger
Jak się okazało był to Martin N-20 (numer seryjny 242830), wspaniały instrument o ciepłym brzmieniu i żółtawym wykończeniu. Płyta wierzchnia została wykonana ze świerku sitkajskiego, a tył i boki z brazylijskiego palisandru. Podstrunnica i mostek wykonano z hebanu, a gryf z mahoniu z dorzecza Amazonki. Mosiężne kołki pochodziły z Niemiec. Wszystkie te elementy zostały zebrane do kupy w fabryce Martina w Nazareth w Pensylwanii, by finalnie powstał z nich ten jeden niepowtarzalny instrument. Gitara została wysłana do Shota, który posiadał sklep w pobliżu słynnej koncertowej miejscówki Grand Ole Opry.
Wiemy już, że w 1969 roku nasz Martin został kupiony przez gościa, który hodował świnie, miał rozpadające się małżeństwo i kiepski kontrakt płytowy.
w 1969 roku nasz Martin został kupiony przez gościa, który hodował świnie, miał rozpadające się małżeństwo i kiepski kontrakt płytowy
Nadał jej nazwę Trigger, którą wziął od… konia Roya Rogersa, aktora i piosenkarza, wykonującego często role „śpiewającego kowboja”. Może to dlatego Willie tak ostro „jeździ” na swojej gitarze…?

Trigger Williego Nelsona, fot. YouTube
W tamtych czasach, czyli na przełomie lat 60. i 70. nie istniała dobra i skuteczna metoda nagłaśniania gitary akustycznym poprzez piece, czy inny backline właściwy dla gitarzystów elektrycznych. Willie poprosił Shota o zamontowanie w nowym nabytku przetwornika Primatone pochodzącego ze zniszczonego Baldwina – jednej z niewielu wówczas przystawek do gitar akustycznych. Dzięki modyfikacjom, Martin Nelsona mógł swobodnie współgrać z elektrycznym bandem na scenie i był świetnie słyszalny. Poza tym unikalny sound Triggera doskonale korespondował z brzmieniem pianina, harmonijki, basu, czy nawet perkusji.
Texas
To, co spotkało Williego Nelsona później, było piekłem. Pod koniec 1970 roku dom Williego pod Nashville doszczętnie spłonął (do dzisiaj nie ustalono przyczyny pożaru). On i jego rodzina stracili prawie wszystko: ubrania, meble, taśmy-matki… Tragedia miała jednak „oczyszczający” efekt – wymazała niezbyt szczęśliwą przeszłość Williego w Nashville i dała dobry pretekst, by wyjechać z do Teksasu. Zabrał tam ze sobą jeden z nielicznych przedmiotów, które zostały oszczędzone przez płomienie: swoją nową gitarę Martin.
Tam, można powiedzieć, wynalazł siebie na nowo, odnalazł się w realiach południa Stanów i stworzył nowy własny idiom muzyki country podlanej rockowym sosem. Zgadnijcie, co mu w tym najbardziej pomogło? Tak, właśnie The Trigger – jedyna i niepowtarzalna gitara, która umożliwiła nowe zdefiniowanie samego siebie i utrwaliła jego wspaniały wkład w amerykańską kulturę.

Trigger Williego Nelsona, fot. Wikipedia na licencji CC
Pięćdziesiąt lat później – po niezliczonych koncertach, sesjach nagraniowych, jam session w oparach dymu i alkoholu gitara wygląda niesamowicie – można powiedzieć, że zestarzała się wraz z właścicielem, dopasowując się do jego wyglądu. Obok mostka znajduje się słynna dziura, która wygląda, jakby została wybita młotkiem. Jak łatwo się domyślić, powstała ona przez lata używania kostki do gry, ale i przez to, że płyta wierzchnia to świerk sitkajski, czyli materiał wymagający pickguardu by przetrwał kilka dekad koncertowego traktowania. Jak opowiadali świadkowie, czasami widać było jak dosłownie z gitary leciały wióry, szczególnie podczas wykonywania żwawego utworu „Bloody Mary Morning”.

Trigger Williego Nelsona, fot. YouTube
Mniej więcej w pierwszej połowie lat 70. Willie zaczął prosić innych gitarzystów i artystów by podpisali się mu na pudle Triggera, ale nie tak, jak to dzisiaj bywa, czyli markerem albo flamastrem, ale długopisem, ryjąc przy tym głęboki i trwały ślad w płycie wierzchniej instrumentu. Właśnie te ślady to dzisiaj jeden z powodów wyjątkowości Triggera – to czysta, żywa historia amerykańskiej muzyki zaklęta na wieki w gitarze i jedyny w swoim rodzaju timeline Williego Nelsona. Przez ten cały czas Triggerem lutniczo opiekował się nią Mark Erlewine, który, można powiedzieć, oddał serce tej gitarze i to dzięki niemu jest ona cały czas na chodzie. Mniej więcej raz na rok przechodzi ona serwis i konserwację, zadziwiając kolejne pokolenia gitarzystów, że tak wyglądający instrument jest w pełni sprawny i nadal świetnie brzmiący.
Przesłanie
Ta historia powinna być olśnieniem dla wszystkich tych, którzy tylko gonią za nowinkami technicznymi w świecie muzyki. Czasami warto postarać się, by instrument zyskał duszę, a co za tym idzie, by szła za nim jakaś historia. Nie musi być to najnowsza, błyszcząca piękność, ale nasze stare wiosło, które było z nami na dobre i na złe. Sami zobaczycie, że taka gitara zupełnie inaczej brzmi, że generuje zupełnie inne emocje i pozwala na o wiele głębszy muzyczny przekaz. Z drugiej strony pamiętajmy, że cały czas czytaliśmy tu o Martinie, czyli prawdziwej arystokracji wśród gitar akustycznych. Myślę, że jakieś tanie pudło akustyczne nie dotrwałoby takiego wieku i stanu, nie mówiąc już o tym, że nigdy by tak nie zabrzmiało. Także kupujmy dobre instrumenty i szanujmy stare wiosła – oto recepta na waszego własnego Triggera.

Trigger Williego Nelsona, fot. YouTube