W trzech kompozycjach z „Opus” pojawia się Kemuel Roig, kubański pianista. Gdzie go znalazłeś?
Al Di Meola: Poznaliśmy się w Miami, tam mieszka. Odkryłem go jakoś przez Internet. Byłem oczarowany. Popytałem trochę o niego, gdzie mogę go znaleźć. W końcu się spotkaliśmy. Jego gra i podejście są fenomenalne. Ma tylko dwadzieścia dziewięć lat. Dla mnie jest nową gwiazdą muzyki – w swojej muzyce zawiera wszystkie jej aspekty, jakie uwielbiam, na czele z niebywałym wyczuciem harmonii, umiejętnością synkopowania rytmów i improwizowania na najwyższym poziomie.
Zaprosiłem go, żeby przyjechał z Miami do mojego studia w New Jersey i dograł coś do albumu. Ale ta muzyka pokazuje jedynie malutką część jego możliwości. Kiedy będziemy grać wspólnie na żywo – a mamy taki zamiar – będzie mógł pokazać pełnię talentu. Mimo tego bardzo się cieszył, że może wziąć udział w sesji nagraniowej. A to dopiero początek.
Czy w tworzeniu „Opus” pomagali ci jacyś muzycy?
Al Di Meola: Zagrałem praktycznie wszystkie partie – całą partię elektrycznego basu, 90% perkusji i bębnów, oczywiście wszystkie gitary… W dwóch utworach towarzyszył mi perkusjonista Rhani Krija, który grał na mojej poprzedniej płycie. Jest też znany z gry ze Stingiem, pochodzi z Maroka, jest fantastyczny. W dwóch utworach, „Escapado” i „Rebels”, grał weteran Richie Morales.
Jakiego instrumentu i innego sprzętu używałeś podczas sesji nagraniowej do „Opus”?
Al Di Meola: Jeśli chodzi o instrumenty akustyczne, używałem głównie gitary Conde Hermanos z nylonowymi strunami bez cutawaya. Kilka razy używałem też gitary Conde Hermanos z wycięciem. Czasami przydała się gitara Guild Hummingbird ze stalowymi strunami. Mam też Martina z 1948 ze stalowymi strunami, zagrałem na nim chyba w jednym miejscu.
Do partii elektrycznych używałem gitary, którą zrobił dla mnie Paul Reed Smith właśnie po to, bym na niej tę płytę nagrał. To nie jest jakiś konkretny model, raczej po prostu Paula wizja Les Paula. Wygląda jak mój czarny Les Paul, ale dźwięk ma lepszy niż wszystkie inne PRS-y. Do nagłośnia używałem wzmacniacza Fuchs i kolumny tej samej marki. Czasami używałem też mojej podłogi efektów, która została skonstruowana z dziesiątek różnych efektów.
Czy na „Opusie” był jakikolwiek utwór, który był dla ciebie jakimś wyzwaniem, czy każda /melodia, każda nuta przychodziły ci łatwo?
Al Di Meola: „Ava’s Dream Sequence Lullaby” wymagała wiele wprawy. Nie chodziło nawet o melodie – to nie one są wyzwaniem. To zawsze coś pod spodem. Arpeggia, synkopowane rytmy, czyli partie drugiej gitary. To bardzo trudne partie, wymagające wielu ćwiczeń. Poza tym utwór „Notorious” ma partie akustyczne wymagające wysokiego zaawansowania technicznego.
„Opus” to twój kolejny album pełny śródziemnomorskich nawiązań. To oczywiste, biorąc pod uwagę twoje włoskie korzenie. Ale czy interesowałeś się kiedyś jakimiś innymi muzycznymi kulturami? Bałkańską, indyjską, chińską?
Al Di Meola: Tak, interesowałem się muzyką chińską. Ale zawsze musi być jakiś łącznik. Kiedy odkryłem tanga Piazzolli, okazało się, że nie tylko zachwyca mnie ta muzyka, ale poczułem, że jest mi bliska. Uznałem, że mogę dodać do niej coś oryginalnego. Jestem otwarty na kolejne doświadczenia tego typu. Prawdopodobnie nie będzie to muzyka indyjska – nie czuję z nią jakiegoś kontaktu – ale Chiny to już coś innego.
To ogromny kraj, pewnie jest w nim wiele muzyki, której jeszcze nie słyszałem i to pewnie jeszcze do mnie przyjdzie. Jest też coś do odkrycia w polskiej muzyce klasycznej. Lubię muzykę Aleksandra Tansmana, jest w niej wiele elementów, które sam gram na gitarze.