Jedną z najjaśniej świecących gwiazd gitary jest bez wątpienia Al Di Meola. W tym roku mistrz powraca z kolejnym fenomenalnym albumem „Opus” i kalendarzem pełnym planów.
Pretekstem do naszej rozmowy jest twój nowy album „Opus”, który ukazał się pod koniec lutego. W informacji o albumie znalazło się stwierdzenie, że to dla ciebie płyta specjalna, ponieważ po raz pierwszy czułeś się bardziej kompozytorem niż gitarzystą. Czy chciałeś, żeby tak się właśnie stało?
Al Di Meola: Wydaje mi się, że przyszedł po prostu czas na tę ewolucję. Jeśli popatrzysz na wczesną część mojej kariery, to zauważysz, że mocno inspirowałem się kompozycyjną częścią muzyki. Zacząłem od pięknych kompozycji, a potem, w latach siedemdziesiątych, wybuchła muzyka fusion i zostałem gitarzystą prowadzącym w grupie Return To Forever. Nasz repertuar był kombinacją fantastycznych, inspirujących kompozycji. Wymagały one szybkości i technicznego zaawansowania, to było niezwykle ważne.
To była pewnego rodzaju nowa forma ekspresji – przez technikę gry, która była w tych kompozycjach podkreślona. To była dla mnie wielka rzecz. Z czasem stało się to częścią mojego stylu, ale w moim odczuciu długowieczność muzyków posiadających wspaniałe zdolności techniczne, ciągłość ich karier, opiera się mimo wszystko na ich talentach kompozytorskich, na umiejętności tworzenia. Nie sądzę, żeby ktokolwiek był w stanie utrzymać swoją karierę, po prostu grając na gitarze, nawet jeśli masz świetną technikę. Musisz mieć coś do powiedzenia.
Musisz mieć opowieść. Musisz mieć więc umiejętność pisania muzyki i utrzymywania uwagi słuchaczy. I to jest właśnie to, co rozwijałem i uprawiałem przez lata. Z albumu na album wkładałem coraz więcej uwagi w to, żeby kompozycje ewoluowały i były coraz bardziej interesujące. W każdej z nich są przestrzenie przeznaczone dla improwizacji. Obecnie jestem bardziej dumny z tego, że jestem kompozytorem muzyki, niż z tego, że jestem jakimś gitarowym demonem prędkości.
Więc teraz, kiedy po pierwsze stałeś się kompozytorem, a dopiero po drugie gitarzystą, jaki może być następny przystanek w twojej ewolucji? Jesteś jednym z najbardziej utalentowanych i utytułowanych gitarzystów w historii – co jeszcze chcesz i możesz osiągnąć na tym polu?
Al Di Meola: „Opus” to chyba mój trzydziesty studyjny album. Nigdy nie sądziłem, że dojdę tak daleko. Nie wiem, gdzie jeszcze zajdę. Mogę ci co najwyżej powiedzieć, jakie jeszcze projekty mam zamiar zrobić, co jeszcze jest częścią mojego kontraktu płytowego. Po pierwsze – chcę zrobić kolejny album z utworami The Beatles. Pierwszy nazywał się „All Your Life” i wyszedł w 2013.
Po drugie – kolejny album z utworami Astora Piazzolli. Poprzedni nazywał się „Diabolic Inventions and Seduction for Solo Guitar”. Chcę też zrobić nagranie live z moim elektrycznym bandem, które ukaże się jeszcze w tym roku, pewnie gdzieś niedługo po „Opus”, może jakoś latem. Pracuję jeszcze nad takim zbiorem piosenek popowych, na których się wychowałem, i tematów filmowych, które chcę opracować.
Po tym wszystkim mam zamiar powrócić do pisania kolejnej płyty „World Sinfonia”, a może jakiejś płyty elektrycznej, nie jestem jeszcze zdecydowany. Ale to wszystko jest częścią mojego nowego kontraktu fonograficznego z wytwórnią earMUSIC. Wszystko to chcę zrobić i to na dodatek w sposób ewolucyjny – chcę to jeszcze wznieść wyżej, ulepszyć, co wymaga mnóstwo poświęcenia, pracy i czasu.
W informacji o „Opus” padła jeszcze jedna ciekawa informacja – napisałeś, że to pierwszy w twojej historii album, który pisałeś, będąc szczęśliwym, a to dzięki udanemu życiu rodzinnemu. A jednocześnie pierwszy singiel z tej płyty nosi tytuł „Broken Heart”. Mylące.
Al Di Meola: Owszem! Prawdę mówiąc, nie myślałem o tym. Początkowo, gdzieś na początku lat osiemdziesiątych, ten utwór nosił tytuł „Broken Heart”. Zmieniłem go potem na balladę, bo uznałem, że jest za ciężki. Teraz zrobiłem remake tego utworu z albumu „Soaring Through a Dream” i zostawiłem ten oryginalny tytuł. Kiedy udzielałem wytwórni wywiadu, na podstawie której powstała ta informacja, nie myślałem o tym.
Powiedziałem, że to w sumie zabawne, że po raz pierwszy zrobiłem płytę, będąc w dobrym miejscu w życiu, będąc szczęśliwym. Wytwórnia wykorzystała tę informację i teraz codziennie odpowiadam na to pytanie [śmiech]. Zdaję sobie sprawę, że to się trochę nie zgadza, bo ten pierwszy utwór jest głęboki i pięknie smutny. No i nosi tytuł „Broken Heart”, więc poniekąd zaprzecza temu, co ukazało się w tej informacji [śmiech]. Ale chodziło o pewnego rodzaju zaprzeczenie tezy, że artyści tworzą swoje największe dzieła w chwilach cierpienia.
Większość mojej twórczości powstała, kiedy byłem w nienajlepszym związku, zmagałem się z różnymi problemami. A muzyka potrafi być terapią. W sumie to nie byłem nawet pewien, czy potrafię napisać dobrą muzykę, nie mając tych problemów. To stwierdzenie okazało się interesujące dla wytwórni i nieco wprowadziło w błąd dziennikarzy. Przepraszam dziennikarzy! [śmiech]
Na „Opus” słychać radość, ale zmieszaną z pewnego rodzaju melancholią. Nawet w najpogodniejszym chyba na albumie utworze „Cerreto Sannita”, który jest bardzo wesoły i słoneczny, ale jednocześnie nieco tęskny.
Al Di Meola: „Cerreto Sannita” ma piękną historię. W ubiegłym roku, zaraz przed nagraniami czy może już nawet w trakcie, miałem koncert w Neapolu. Pojechaliśmy stamtąd do niewielkiej wioski Cerreto Sannita – wszystko było zresztą zorganizowane przy udziale władz tej miejscowości. Była to wioska, w której żył mój dziadek. To było bardzo emocjonalne przeżycie. Mieszkańcy mieli wielkie plakaty z napisami „Witaj w domu”, a przecież nigdy tam nie mieszkałem! Nawet mój ojciec tam nie mieszkał! Ale mój dziadek i jego ojciec stamtąd pochodzili. Wszystko było zresztą w dokumentach.
Wysłuchałem mnóstwa opowieści o nich. To były te same historie, jakie opowiadał mi w Stanach ojciec, kiedy byłem dzieckiem! To było niezwykłe. Zostałem tam pięknie przywitany i nawet spotkałem mnóstwo Di Meolów, moich krewnych. Wtedy stwierdziłem, że muszę w podzięce za to zadedykować im coś na albumie. Przednia i tylna okładka płyty pochodzą właśnie z Cerreto Sannita, wioski w centrum Włoch, na wschód od Neapolu, między wzgórzami. Na froncie albumu znajduje się herb rodu Di Meolów – ten symbol znajdował się na drzwiach wszystkich członków rodu w całej wiosce.
Na odwrocie albumu jest zdjęcie drzwi domu mojego dziadka – domu, który opuścił jako młody chłopak w drodze do Stanów, gdzie założył rodzinę. To była niebywała sytuacja.