W ostatnich tygodniach w obozie Blindead zatrzęsło się – zespół ujawnił, że pracuje nad nowym krążkiem, ale już jako trio, nie sekstet. Z zespołem pożegnali się wokalista Piotr Pieza i gitarzysta, a zarazem jeden z założycieli zespołu, Marek Zieliński. Basista Matteo Bassoli będzie współpracował z zespołem jako muzyk sesyjny. W rozmowie z nami założyciel, gitarzysta i lider zespołu, Mateusz „Havoc” Śmierzchalski, jest jednak pozytywnie nastawiony. Z nami rozmawiał o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, zarówno swojej, jak i Blindead.

Ponoć jako dziecko nie byłeś najbardziej skupionym uczniem podczas lekcji gitary. Co sprawiło, że jednak zostałeś przy instrumencie?
Zacznijmy może od tego, że jako dziecko, jeszcze zanim posiadałem swoją własną gitarę, biegałem po pokoju z rakietą tenisową i bawiłem się w Slasha lub Hetfielda. Potem dostałem na pierwszą komunię w prezencie od dziadka gitarę klasyczną Admira i w pakiecie lekcje gry na gitarze. Problem polegał na tym, że ja chciałem rock’n’rolla, a na zajęciach piłowano mi paznokcie i uczono grać flamenco. Byłem trochę za młody na to, żeby docenić fakt, że te lekcje mogły być dla mnie bardzo rozwijające. Po dziesięciu miesiącach męczarni zrezygnowałem i postanowiłem nigdy więcej nie chodzić na żadne lekcje gitary. Od tej pory uczyłem się wszystkiego sam. Zostałem przy instrumencie, ponieważ muzyka pochłaniała mnie od zawsze w 100% i nic nigdy nie było w stanie zabić we mnie marzenia o graniu na gitarze i realizowaniu się artystycznie poprzez muzykę.
Dzisiaj ćwiczysz, czy wolisz po prostu tworzyć i wykonywać muzykę, zamiast klepać skale z metronomem?
Nigdy nie byłem tym gościem, który ćwiczy skale i tak dalej. Gram na gitarze i szukam nowych pomysłów codziennie, ale dlatego, że to uwielbiam, nie żeby udowadniać sobie lub komuś, że jestem najlepszy. Sam stawiam sobie poprzeczkę za każdym razem, kiedy przychodzi mi do głowy riff lub zagrywka, której nie umiem zagrać. W takim momencie rzeczywiście zaczynam dużo ćwiczyć i szlifuję to tak długo, aż poczuję, że jest dobrze. Od jakiegoś czasu zaciekawiły mnie niestandardowe strojenia gitar i to jest na przykład w chwili obecnej, dla mnie inspirujący oraz rozwijający temat.
Który moment w twoim życiu był najbardziej kluczowy jeśli chodzi o gitarę i muzykę?
Hmm… Prawdopodobnie było to zaraz po tym, kiedy dostałem się do Liceum Plastycznego do klasy Foto. W tym momencie znów pojawił się mój dziadek Hipolit, który kupił mi w nagrodę pierwszą dobrą gitarę elektryczną (czarna gitara Yamaha z mostkiem Floyd Rose) i powiedział: „Wnusiu, rób zawsze to, co kochasz… Nie będzie ci wcale łatwiej, ale przynajmniej będziesz trochę bardziej szczęśliwy w życiu. Zobaczysz, za jakiś czas na 100% będzie obok ciebie przejeżdżał pociąg z szansą. Nie zatrzyma się, lekko zwolni, a ty musisz do niego tylko wskoczyć”. Kilka lat później, w wieku siedemnastu lat, dostałem propozycję grania w Behemoth i oczywiście, nie do końca wiedząc, na co się porywam, poszedłem za tą radą i bez wahania, wsiadłem do tego pociągu.
Co dało ci kilka lat spędzonych w Behemoth, który już wtedy był dość cenionym zespołem?
Bardzo wiele, to była prawdopodobnie najważniejsza lekcja mojego życia. Przez to doświadczenie na pewno nauczyłem się lepiej grać na gitarze, ale co dla mnie ważniejsze, odnalazłem gdzieś w tym chaosie siebie i w efekcie, postanowiłem pójść własną drogą i nigdy nie żałowałem tej decyzji, czego wielu ludzi do dzisiaj nie jest w stanie pojąć.
Co się zadziało w szeregach Blindead tym razem? Jeszcze niedawno graliście trasę na wschodzie, a teraz z sekstetu zrobiło się trio.
Wydaję mi się, że dosyć obszernie opisaliśmy tę sytuację w naszym oświadczeniu. To dosyć trudne, ale życie oraz relacje z bliskimi tak się czasem układają. Uważam, że trzeba takie rzeczy brać na bary, starać się z nimi uporać, ale jeżeli mimo wszystko dobijamy do ściany, to nie pozostaje nic innego jak iść do przodu, zamiast duszenia się i rozpaczania nad czymś, na co nie mamy w pewnym momencie już zwyczajnie wpływu.
O ile – nazwijmy to – separację z Matteo można zrozumieć ze względu na odległość i jego zaangażowanie w studio oraz inne projekty, to odejście Marka Zielińskiego i Piotra Piezy było zaskakujące. Jak rozumiem, odejście Marka wynikało z jego osobistych powodów, ale odejście Piotra było powodowane rozbieżnościami w tym, jak widzicie Blindead i nową muzykę. Jakie to rozbieżności?
Separacja z Matteo nie jest związana z odległością, ponieważ Matteo mieszka w Gdyni od jakichś sześciu lat. Jest to związane z jego zaangażowaniem w inne projekty oraz pracą studyjną. Muszę tutaj zaznaczyć, że Piotr nie odszedł z zespołu sam. Przyznaję bez owijania w bawełnę, że decyzja o zakończeniu współpracy z Piotrem leży po naszej stronie. Podjęliśmy ją wspólnie z Bartoszem i Konradem, w trakcie rozmów o przyszłości zespołu. Jest to związane z naszą ogólną wizją artystyczną, która ewidentnie nie leżała w naturze Piotra. A wiadomo, że zmuszanie kogoś do czegokolwiek nigdy nie kończy się dobrze. Wiem, że wygląda to dosyć drastycznie, ale te wszystkie sprawy wisiały nad nami od dłuższego czasu. Marek odszedł z zespołu już na początku tego roku, ale nie chciał tego nagłaśniać, więc wstrzymywaliśmy się. Doszliśmy w końcu do momentu, w którym mieliśmy do wyboru taplanie się w smole lub wyczyszczenie tej ciężkiej atmosfery, która powodowała przestój w pracy twórczej. Przyszłość zespołu wisiała na włosku. Mniej więcej w tym czasie, po dłuższej chorobie, wrócił do nas Bartosz Hervy. Spotkaliśmy się, wyrzuciliśmy wszystko na stół i w efekcie zdecydowaliśmy się, że jeżeli mamy dalej działać pod tym szyldem, to zrobimy to w trójkę, z pomocą zaprzyjaźnionych muzyków.
Odejście ostatniego wokalisty zespołu pobudziło też plotki o możliwej współpracy z Patrykiem Zwolińskim, oryginalnym wokalistą grupy. Czy to w ogóle wchodzi w grę?
Szczerze mówiąc, to nie wiem. Wydaję mi się, że nie jest to możliwe w tej chwili, ale mój stosunek do tego jest raczej otwarty. Jeżeli kiedyś obie strony będą miały na to ochotę i czas, to nie widzę przeszkód.

W jaki sposób Blindead będzie sobie radzić jako trio? W oświadczeniu była mowa o muzykach sesyjnych, czy są już znane jakieś nazwiska?
Jest jeszcze dużo za wcześnie, żeby rozmawiać o tym, kto to będzie. Na dzień dzisiejszy pracujemy nad nową muzyką w trójkę. Jak dojdziemy do momentu, w którym poczujemy potrzebę, żeby wprowadzić do tego kogoś z zewnątrz, to zrobimy to, i na pewno nie będą to przypadkowe osoby.
Nie boisz się, że zaproszenie różnych muzyków do nagrania albumu sprawi, że będzie on niespójny? Szczególnie, jeśli na płycie pojawią się różni wokaliści.
Tak jak już mówiłem, materiał tworzymy w trójkę i raczej niczego się nie obawiamy. Mamy zamiar nagrać odważną płytę i jesteśmy w pełni świadomi, w jakim miejscu jesteśmy. Wcale nie jest powiedziane, że na nowym albumie znajdą się różni wokaliści. Chcemy to dalej robić, w jakiś sposób inspiruje nas to wszystko, jest dobra energia i motywacja, powstaje nowa muzyka i to jest najważniejsze. Jaki kształt będzie miała ta płyta i kto się na niej pojawi, wyjaśni się, jak zakończymy nad nią pracę. Bez obaw, na pewno ugryziemy to tak, żeby było spójnie, no i żebyśmy mogli grać ten materiał później na żywo.
Czy funkcjonowanie z muzykami sesyjnymi nie utrudni logistyki związanej z koncertami?
Myślę, że jak już, to ją ułatwi.
Tworzenie we trójkę jest dla ciebie nowym doświadczeniem? Jak zmieni brzmienie Blindead?
Na podstawie tego co już powstaję, mogę powiedzieć że zmieni się dosyć mocno, ale charakter zespołu wciąż tam jest. Reszta jest na razie niewiadomą, również dla mnie.
Co chcesz osiągnąć tą nową płytą? Jakie twoje inspiracje znajdą na niej ujście?
Zawsze jest to wypadkowa naszych wspólnych inspiracji. W tym momencie naprawdę trudno jest ocenić jaki kształt będzie miała całość, ponieważ mamy dopiero szkice paru utworów i bardzo wczesne pomysły na resztę. Przy każdej płycie staram się wyciągnąć z siebie jak najwięcej emocji, poza tym nie stoją za tym jakieś konkretne oczekiwania.
Blindead w pewnym momencie coraz śmielej poczynało sobie na zagranicznych scenach i miało szansę być kolejnym polskim zespołem, który stanie się naprawdę duży za granicą. W pewnym momencie jednak zespół zwolnił. Czy teraz wciąż macie szansę na wybicie się za granicą?
Zespół zwolnił, ponieważ pojawiły się problemy z dyspozycyjnością. I w żadnym wypadku nie jest to zarzut, do nikogo. Taki lajf po prostu, nie były to zarobkowe trasy, a z czegoś trzeba żyć i utrzymywać rodziny. Szansę mamy zawsze, musimy tylko zbudować skład, który będzie w stanie jeździć w regularne trasy koncertowe. Stąd też rozwiązanie z muzykami sesyjnymi ma dla nas największy sens.
Jaki sprzęt preferujesz podczas pracy z Blindead? Gitary, wzmaki, paki, pedalboard?
Gram obecnie na czterech zupełnie różnych gitarach. Są to dwa schectery (modele Dan Donegan Custom oraz PT Fastback II B, czyli ich wersja Tele), Mayones Setius 7 niezmiennie od dwunastu lat i Gibson SG 12-string. Od zawsze byłem fanem marshallowego brzmienia i przez długie lata grałem na JCM900, ale po sesji nagraniowej płyty „Absence” w studiu Custom 34 zachorowałem na piec Splawn Nitro i miałem tyle szczęścia, że udało mi się go od nich odkupić. To taki marshall na sterydach, jak to mówią. Doskonały piec, w którym dopracowano kilka szczegółów, które mi osobiście przeszkadzały w JCM900, a mianowicie chociażby nieznośna góra czy niewystarczający zapas dołu etc. Splawn jest ze mną już od czterech lat i sprawuje się doskonale na koncertach i w studiu. Od wielu lat gram na paczkach Orange 4X12 na V30 – to idealna paka do okołomarshallowych brzmień i nie tylko. W pedalboardzie posiadam w tej chwili dosłownie kilka podstawowych rzeczy. W pętli efektów mam zapięty delay Boss DD-20 oraz Eventide Space. Reszta to stroik Poly Tune, pedał głośności Dunlop, Vanilla Sky (Mark-L), Goofuzz (ekstremalny octafuzz skonstruowany lata temu przez kolegę Goofiego z Ogotay), no i footswitch od Splawna.

Dlaczego Schecter, a nie cokolwiek innego?
Sprawa wygląda tak, że jestem w tej chwili związany tzw. artist dealem z Schecterem. Ta firma kojarzyła mi się jeszcze do niedawna z gitarami stworzonymi stricte do metalu. Dwa lata temu pojawił się na jednym z naszych koncertów przedstawiciel Schectera na Polskę, zmienił trochę moją optykę, zachęcił do sprawdzenia ich katalogu i wizyty w siedzibie Mega Music, która mieści się bardzo blisko, bo w Sopocie. Zainteresowałem się więc i moim pierwszym wyborem był model Dan Donegan. Ta gitara brzmi przepotężnie, ma niesamowity sustain, bardzo piękne czyste i jednocześnie tłuste brzmienie. Początkowo używałem jej do numerów w strojeniu standard E, ale teraz postanowiłem sprawdzić jak się sprawuje w niższych rejestrach i muszę przyznać, że grzmienie tej gitary niszczy obiekty. W ten sposób pozbawiłem się wiosła do standard E, więc niedawno wróciłem do nich po następną gitarę, a że zawsze marzyłem o Tele, to padło na PT Fastback II B, czyli ich wersję tego modelu z mostkiem Bigsby. Jestem mega zadowolony z obu gitar i wygląda na to, że Schecterów będzie w moim życiu jeszcze na pewno kilka. Oprócz tych nowości, wciąż gram na Setiusie 7, z którego jestem mega zadowolony od dwunastu lat. Jest to bez wahania najlepsza siódemka, na jakiej grałem. No i ten wyjątkowy Gibson SG 12, którego udało mi się kupić od Matteo. On znalazł go i przywiózł z Włoch, chwilę po tym, jak się tu przeprowadził i zaczął z nami grać. Zakochałem się w tym wiośle i skomponowałem na nim większości swoich partii na albumie „Absence”.
Kiedyś mi mówiłeś, że jako techniczny, pracujący z największymi tuzami światowego metalu, musisz być dokładny i dbać o detale, ale jednocześnie jako muzyk nie przykładasz większej wagi do tych samych spraw. Skąd to się wzięło?
Chodziło mi zapewne o porządek w pedalboardzie itd. Bierze się to chyba stąd, że kiedy jesteś muzykiem bez technicznego, to brakuje ci trochę czasu albo siły na dokładne podejście do składania i rozkładania swoich gratów. A w moim przypadku dochodzi jeszcze fakt roztrzepania artystycznego [śmiech]. Inaczej ma się sprawa, kiedy jadę pracować jako techniczny. Wtedy moim zadaniem jest dbanie o sprzęt, z którym pracuję, a ja podchodzę do pracy dosyć poważnie i jakoś tak wychodzi, że automatycznie robię rzeczy, których moje graty nigdy nie uświadczą! [śmiech]
Lubisz robotę technicznego? Da się z tego żyć? Gdyby zapukała do twoich drzwi brutalna codzienność i kazała zdecydować – granie albo zarabianie na życie jako roadie, co byś wybrał?
Bardzo lubię swoją pracę, ponieważ jest to bardziej opłacalna praca niż jakakolwiek inna w moim zasięgu, zabiera mnie w podróże po całym świecie, spędzam czas zazwyczaj w bardzo dobrym towarzystwie, zajmuję się gitarami, oglądam setki koncertów rocznie, często artystów, których nigdy w życiu nie miałem okazji zobaczyć. Mogło być na pewno gorzej. Codzienność pukała już do moich drzwi wiele razy, ale nie bardzo rozumiem pytanie „granie albo zarabianie na życie jako roadie?”. Ale tak, oczywiście rzuciłbym pracę jako roadie, jeżeli byłbym w stanie utrzymać się z samego grania.
Czy podczas tras, w które jeździsz jako techniczny z gigantami metalu, zdarzają ci się jakieś dziwne przygody? Często trzeba ratować sprzęt albo spinać coś trytytką?
Haha, tak oczywiście! Bez trytki i gaferka trasy koncertowe by upadały. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz pracowałem dla Doro, gdzieś w 2010 roku, jej basista Nick, który jest bardzo ekspresyjny na scenie, już w pierwszym numerze zerwał pasek w basie, przy którym miał na stałe przymocowany bezprzewód, no i nie miał akurat wtedy oczywiście backupu. Musiałem więc w trakcie koncertu mu to naprawić właśnie trytkami i gaferkiem. Całe szczęście, takie sytuacje nie zdarzają się często.
Wracając do Blindead – w tym roku wypada okrągła, dziesiąta rocznica waszego przełomowego albumu „Autoscopia/Murder in Phazes”. Wiem, że jest planowana koncertowa celebracja. Czy możesz już ujawnić coś więcej na ten temat? Czy jakieś inne plany świętowania dekady tej płyty też się klarują?
To prawda, przygotowaliśmy z tej okazji reedycję płyty na dwóch czarnych krążkach oraz na CD. Zagramy też dwa wyjątkowe koncerty w oryginalnym składzie z tej płyty. Pierwszy odbędzie się 2 listopada w Warszawie, w klubie Progresja, a drugi 3 listopada w Gdańsku, w klubie B90. Reedycje oraz merch przygotowany specjalnie na tą okazję będą dostępne na koncertach. Bardzo się cieszymy, że udało nam się coś takiego zorganizować i czujemy, że to będą mega wyjątkowe eventy.
Czy teraz, w okrągłą rocznicę „Autoscopii”, a jednocześnie po kolejnych zmianach w zespole i w trakcie pracy nad nowym albumem masz już pewność, że Blindead wraca na właściwe tory?
Możliwe, chociaż nie jestem pewien, czy w ogóle istnieje coś takiego jak „właściwe tory”. Jedyną stałą w życiu są zmiany. Ja się staram je akceptować i zawsze iść do przodu.
https://www.youtube.com/watch?v=0dNLbCHFwP8