„Żyć znaczy umrzeć. Historia życia legendarnego basisty Metalliki” (fragmenty książki Joela McIvera)
Cliff, grając na swoim rickenbackerze przez wzmacniacz lampowy z paczką 1×18, dla uzyskania podrasowanego, wzmocnionego brzmienia znanego wszystkich fanom Metalliki z jego późniejszych utworów używał efektu auto-wah Bass Balls oraz kostki Big Muff. Odnalazł swoje własne brzmienie po zaledwie kilku latach gry – i choć zniekształcanie dźwięków basu było w 1977 roku dość popularne (na tym polu eksperymentowali brytyjscy basiści Lemmy, Geezer Butler i do pewnego stopnia Jean-Jacques Burnel z The Stranglers), niewielu muzyków na amerykańskim Zachodnim Wybrzeżu obierało tę drogę. Pomimo stosowania tych specyficznych rozwiązań oraz zamiłowania do muzyki awangardowej Cliff pozostał bezpretensjonalnym, szanującym starszych facetem. Jim Martin wspomina:
Mieszkał z rodzicami, więc kiedy u niego byliśmy, musieliśmy się zachowywać naprawdę cicho. Cliff robił masę żarcia i zaczynaliśmy grać… no tak, naprawdę cicho
Nie było to zachowanie typowe dla muzyka wywodzącego się z wyluzowanej kalifornijskiej sceny muzycznej. Cliff posiadał niezłomne przekonania i potrzebę robienia tego, co uważał za słuszne. Nie chciał iść na kompromisy, tam gdzie uważał, że nie są potrzebne, twierdził też, że należy pozostawać w pełnej zgodzie z własnymi przekonaniami. Wiele osób zwróciło uwagę na ten aspekt jego charakteru. Jim Martin mówi: „Przekonał się, że jest w stanie dokonać wielu rzeczy, które sobie postanowił, i nauczył mnie myśleć w ten właśnie sposób”. Jan Burton wspomina: „Był tak szczery, że czasem myślałam sobie: »Oj, Cliff, wolałabym, żebyś nie był zawsze taki otwarty!«. Nie uznawał niewinnych kłamstewek i czasami było to przyczyną zażenowania. Rozmawialiśmy kiedyś o tym i powiedział: »Nie muszę nikogo okłamywać. Nie chcę kłamać«. Tak właśnie do tego podchodził. Boże, myślę, że najbardziej w życiu nienawidził kłamstwa. Uznawał, że najlepiej jest być sobą”.

Jedną z jego szkolnych koleżanek była Audrey Kimball, która później została jego dziewczyną i sama założyła własny zespół pod nazwą Elysium. Poznała Cliffa przez wspólnych znajomych w wieku piętnastu lat. „Robiliśmy razem wiele rzeczy – wspomina. – Należeliśmy do jednej paczki i wspólnie łaziliśmy na imprezy. Wtedy nie było większego wyboru, żadne z nas nie miało dużej kasy… Byliśmy nastolatkami. Nigdy nie spotkałam ani też nie spodziewałam się spotkać kogoś takiego jak on. Był człowiekiem niezwykle złożonym, bardzo rzeczowym i bardzo szlachetnym. Tak odmiennym od innych. Emanował spokojem i pewnością siebie, co było niezwykle rzadkie u ludzi w jego wieku. Zdawał się zawsze wiedzieć, czego chce i dlaczego. Miał poczucie humoru. Był bardzo szczery i uczciwy, szczery wręcz do bólu! Bardzo inteligentny i oddany. No i kochał muzykę. Ćwiczenia z instrumentem były dla niego niczym religia. Zawsze wiedziałam, że do czegoś dojdzie, z jakimś zespołem albo solo. Był niezwykle zawzięty”.
Cliff bardzo szybko odnalazł na muzycznej scenie bratnie dusze, szczególnie wśród tych, którzy mogli mu pomóc uzyskać brzmienie, jakiego poszukiwał. Pierwszą taką osobą, i na dodatek bezcennym w jego przypadku kontaktem, był Chuck Martin, miejscowy kierownik sklepu z gitarami. Chuck opowiada: „Poznaliśmy się, kiedy jeszcze chodził do ogólniaka. Przyniósł mi jakiś sprzęt do naprawy. Byłem kierownikiem niewielkiego sklepu muzycznego o nazwie Rick’s All Music, tuż po drugiej stronie wzgórza”.

Chuck pamięta Cliffa jako chudego chłopaka z długimi, falującymi włosami. „Zaprzyjaźniliśmy się i w końcu zaczęliśmy spędzać ze sobą wolny czas. Poza tym, że łączyły nas sprawy muzyczne, byliśmy po prostu przyjaciółmi. Łatwo było go pokochać – okazał się niezwykle bezpośredni. Gdyby wciąż był wśród nas, bez względu na to, ile milionów miałby na koncie, wciąż zachowywałby się jak normalny facet. Pięknie się uśmiechał, a na scenie był niezwykle profesjonalny i skupiony”. Nawet w tych wczesnych latach Cliff wiedział, że dźwięk, jaki chce wydobyć ze swego rickenbackera, nie pojawi się bez pomocy zawodowca. Chuck wspomina: „Rzucał mi wyzwania, żebym konstruował dla niego nowe rzeczy. Postanawiał: »Chcę to mieć!« Na co ja mówiłem, że nie jestem pewien, czy potrafię coś takiego zmajstrować, ale on nalegał, żebym pogłówkował, i twierdził, że na pewno mi się uda. Byłem więc zmuszony wymyślać różne wynalazki do jego instrumentu”.
Najważniejsze wsparcie, jakie otrzymał Cliff na drodze do uzyskania swojego własnego, niespotykanego dźwięku, pochodziło właśnie do Chucka. Rickenbacker Burtona miał w sobie, jak to opisuje właściciel sklepu, „tajną broń”. „Była tam trzecia przystawka umieszczona pod mostkiem, w miejscu, gdzie normalnie powinien się znajdować tłumik. Jeśli się popatrzy na gitarę basową tego typu, widać miejsce na początku mostka, gdzie jest taki mały, gumowy tłumik, który można ustawić. Wyjęliśmy go i wstawiliśmy przystawkę Seymour Duncan od Stratocastera, co było niezwykłe. W ten sposób Cliff mógł uzyskać nieco bardziej gitarowe brzmienie, gdyż przystawka zbierała wszystkie wysokie tony.
Gitary basowe Rickenbackera nie mają zbyt mocnych przystawek – mają odpowiedni ton, ale nie zbierają za wiele wysokich na wyjściach, więc wpięliśmy tę dodatkową przystawkę do jego gitary – a reszta jest historią
Chuck wyjaśnia, w jaki sposób wykorzystali przystawkę Strata, na tyle małą, że można ją było wpasować w wycięciu z tyłu. „Podpięliśmy ją całkowicie niezależnie. Myślę, że włożyłem tam dającą się wyciągnąć zaślepkę, bo chciałem zachować estetykę tej gitary. Cliff bardzo nalegał, żeby ją ukryć – nie chciał, żeby ktoś od razu zobaczył, że coś tu było kombinowane, chciał mieć tajnego sojusznika. Żeby wszyscy zachodzili w głowę, o co chodzi”.

W rzeczywistości Chuck zaskoczył Cliffa efektem końcowym. Cliff wiedział, że będą wstawiać gitarową przystawkę do basu, ale Chuck nie pamięta, żeby długo dyskutowali nad tym, gdzie i w jaki sposób ją wstawią. Kiedy Cliff przyszedł do sklepu, by odebrać zmodyfikowanego rickenbackera,
Chuck musiał mu pokazać miejsce ukrycia „tajnej broni”. „Cliff po prostu odjechał! Rzucił mi wyzwanie i podał wymogi, a ja zawsze cenię ludzi, którzy mi rzucają wyzwania. To usprawnienie należy do moich najlepszych wynalazków. Uwielbiam pracować z muzykami, którzy nie zadowolą się byle czym i chcą, żeby było tak, jak sobie to wymyślili”. Cliff kupił też od Chucka basowy wzmacniacz Randalla. „Na raty, musiał zgromadzić odpowiednią sumę. Nie sądziłem, że akurat ten wzmacniacz będzie mu pasować, ale używał go przez dłuższy czas. Miał mnóstwo mocy i dużą przepustowość, do tego po prostu mu się podobał. Cliff nigdy nie szedł utartym szlakiem – to był wzmacniacz, który chciał mieć, i uparł się, by go dostać. Mógł przecież robić zakupy w dużych sklepach sieciowych, ale został z nami. To tylko pokazuje, jakiego pokroju był osobą. Miał też wspaniałą rodzinę. Pamiętam, że kilka razy przychodził do mnie pan Burton, by spłacić rachunki Cliffa”. Ponieważ zbliżał się pierwszy semestr Cliffa w Chabot College, rodzice zaproponowali mu pewien układ. Jan mówi: „Do tego czasu grał z małymi, miejscowymi zespołami. Powiedzieliśmy: »Dobrze, damy ci spokój przez cztery lata. Będziemy płacić czynsz i cię utrzymywać. Ale po tych czterech latach, jeśli nie zobaczymy przynajmniej nieznacznych postępów, mogą być niewielkie albo średnie, jeśli po prostu utkniesz w miejscu i będzie jasne, że nie jesteś w stanie się z grania utrzymać, wtedy znajdziesz sobie pracę i będziesz robił coś innego. W taki sposób możemy cię wesprzeć. Wtedy powinno już być widać, czy ci się uda, czy nie«. Odpowiedział: »W porządku«”.
Harald Oimoen, podobnie jak większość znajomych młodego Burtona, znał Raya i Jan. „Cliff miał wielkie szczęście, że jego rodzice tak wspierali jego karierę muzyczną. Mówili: »Będziemy cię utrzymywać, wspierać, karmić, damy ci wikt i opierunek i jeśli do tego czasu nie zaczniesz się utrzymywać z muzyki, będziesz robił coś innego«. A potem nastała Metallica i wszystko potoczyło się już z zawrotną prędkością”.

W tym okresie Cliff już był w związku z Audrey Kimball. Uczył ją grać na basie. „Chodzili ze sobą z pięć lat i byli nierozłączni – mówi Harald. – Kiedy ona grała, trzymała dłoń dokładnie tak samo jak Cliff, co było bardzo dziwne. W dzieciństwie Cliff zerwał sobie ścięgno, kiedy haczyk do wędkowania zaczepił mu się o dłoń, i z tego powodu podczas gry nie mógł używać jednego z palców. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem, że ona gra tak samo, pomyślałem, że to dziwaczne. Myślę, że to był palec środkowy albo serdeczny. Wyglądało to tak, jakby dłoń układała się jej w rogi diabła. Po prostu przejęła to od niego. Nie wiedziała, że nie jest to właściwy sposób gry”. Sprawdźcie na zdjęciu albo na filmie, jak Cliff grał na wszystkich etapach swojej kariery, a zobaczycie, o czym mówił Harald. Mały palec w jego prawej dłoni zawsze był wyprostowany i skierowany w dół, a za struny szarpał pierwszymi dwoma, trzema palcami. Nie miało to jednak wpływu na jego postępy.
Już w 1981 roku zaczynał robić poważne przymiarki do zbratania się ze sceną muzyczną w Bay Area – być może za sprawą limitu czasowego wyznaczonego przez rodziców. Wciąż też grywał z kumplami na imprezach. Harald wspomina: „Kolejnym przyjacielem Cliffa był gitarzysta, Bill Webber. Cliff przez cały czas zjawiał się na piwnych imprezach Billa i razem grali przez pół godziny czy trzy kwadranse, bez przerwy. Ten zespół sesyjny był niemal jak drugie Grateful Dead. Grał z nimi pewien mój przyjaciel, perkusista. Raz po jakichś dziesięciu minutach przestał bębnić i zwrócił Cliffowi uwagę: »Grasz ten sam riff od dziesięciu minut«. Cliff popatrzył na niego i odparł: »Stary, masz grać do końca kawałka«”.

Pomimo luźnej atmosfery panującej na tych jam sessions Cliff był zdecydowany znaleźć poważny zespół. Na odpowiednich ludzi trafił pod koniec 1982 roku – mowa o kapeli z San Francisco o nazwie Trauma. Zespół ten, początkowo ciągnięty przez wokalistę Donny’ego Hilliera i gitarzystę Mike’a Overtona, był stałym bywalcem miejscowych klubów. Muzyka grana przez chłopaków była połączeniem klasycznego brzmienia Judas Priest z komercyjnym glamem w stylu Los Angeles. Choć pozostawała bardzo odległa od brzmień, które do tej pory inspirowały Cliffa – rocka stadionowego, country rocka, hardcore’owego punka, fusion i Bacha – dołączył do zespołu, być może zafascynowany panującą w nim etyką pracy. „Widziałem występ Traumy – Cliff wzruszył ramionami – i pomyślałem: cóż, mogę sobie z nimi pograć. Nie miałem nic lepszego do roboty”.