Druga połowa 2018 roku może być znacząca dla Frontside, jednego z najbardziej zasłużonych rodzimych zespołów metalowych. Po dwóch albumach – „Sprawa jest osobista” i „Prawie martwy” – na których banda z Sosnowca porzuciła metalcore dla hard rocka i heavy metalu, zapowiada się, że nowy album przyniesie powrót do tego, co Frontside potrafią grać najlepiej (i przyniósł, ale o tym więcej w listopadowym wydaniu TG – przyp. red). Ale zanim to nastąpi, mamy jeszcze „Broń masowego rażenia”…
„Broń masowego rażenia” to boks pierwszych sześciu albumów długogrających Frontside, który praktycznie wyczerpuje temat metalcore w wykonaniu zespołu Demona i spółki. Poza tymi albumami (oraz wspomnianymi dwoma krążkami nagranymi w zupełnie innej stylistyce) Frontside mają na koncie trzy nagrania demo, split z 1125 oraz kompilację „Korzenie”. Boks „Broń masowego rażenia” został wydany dosłownie przed chwilą przez Mystic i traktujemy go jako smakowitą zapowiedź tego, co Frontside zaproponują nam jeszcze w tym roku, ale także jako materiał badawczy. Przyjrzyjmy się zatem płytom, które złożyły się na „Broń masowego rażenia” i sprawdźmy, jak rozwijała się jedna z najważniejszych grup polskiego metalu XXI wieku.
„…nasze jest królestwo, potęga i chwała na wieki…” (2001)
Witamy w 2001 roku! Koniec świata znów nie nadszedł, a pluskwa milenijna okazała się nie taka straszna. Straszny okazał się Frontside, ale dla odmiany w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Po ośmiu latach grania ferajna z Sosnowca, która zaczynała od dość klasycznego hardcore, przeszła wyraźną ewolucję i w końcu wypuściła debiutancki długograj, który poprzedził jeszcze split z legendą hc w Polsce w postaci 1125. Muzycy w wywiadach opowiadali, że materiał na płycie to mieszanka hardcore, thrashu i death metalu (choć z tej bardziej melodyjnej strony) i trudno nie przyznać im racji. Płyta była faktycznie mocarna i przyniosła Frontside pierwsze koncertowe punkty obowiązkowe, jak choćby „Długą drogę z piekła” czy świetne „Więzy”, chociaż trzeba przyznać, że album nie jest jeszcze tak spójny stylistycznie i równy jak późniejsze dokonania zespołu. Z dzisiejszej perspektywy album nieco trąci myszką ze względu na realizację – gitary są głośne i przesterowane, ale jednocześnie nieco gumowe (cóż, przełom wieków…), produkcja albumu (łącznie z projektem graficznym) też nie trzyma poziomu. Co jeszcze przypomina o tym, że „…nasze jest królestwo…” powstało przed siedemnastoma laty? Niektóre nieco nu-metalowe numery, jak „Zagubione dusze” czy „Linia życia” (w której pojawił się jeden z elementów charakterystycznych dla Frontside – recytatyw) i fakt, że zespoły jeszcze oszukiwały się, że mają szansę błysnąć na zachodzie, więc wrzucały anglojęzyczną wersję albumu w bonusie. Od strony muzycznej otrzymaliśmy jednak od Frontside już prawie gotową, niemal ostateczną wizję zespołu, od samego początku spójną i trzymającą się wyznaczonych na starcie ram, co zaowocowało naprawdę ciekawymi i agresywnymi kompozycjami.
Skład: Sebastian „Astek” Flasza (wokal), Mariusz „Demon” Dzwonek (gitara), Szymon „Simon” Dzieciaszek (gitara, wokal), Wojciech „Novak” Nowak – (bas, wokal), Paweł „Destroy” Śmieciuch – perkusja
„…i odpuść nam nasze winy…” (2002)
Frontside postanowili kuć żelazo póki gorące i była to decyzja na wskroś dobra. Na wydanej w 2002 roku płycie „…i odpuść nam nasze winy…” powitaliśmy nowe logo zespołu, które stało się bazą dla logotypów, które znamy z późniejszych płyt i koncertów ekipy. Po odpaleniu płyty na komputerze najpierw czeka nas jednak wycieczka w przeszłość – włącza się pikselowa aplikacja, w której możemy pooglądać zdjęcia zespołu, teledysk do „Bóg stworzył szatana” (o ile wciąż używacie Flash), poczytać teksty. Na płycie znajdziecie też kolekcję… tapet na pulpit, maksymalnie w rozdzielczości 1024 × 768. I od razu wiadomo, że 2002 rok wcale nie był wczoraj, wszyscy czujemy się staro, dzięki Frontside i Mystic!
Muzyka to inna sprawa – startujemy od „Intro”, w którym – a jakże inaczej! – recytatyw, mający się pewnie kojarzyć z jakimś rodzajem piekielnego kazania. A potem solidne ciosy jeden za drugim, począwszy od „Nie podnoś ręki na stwórcę”, który zaczyna się tak brutalnie, że wiele deathmetalowych kapel czerwieniło się z zazdrości, po czym przeskakuje w hardcore’ową młóckę. Jest też rozpędzony na początku „Oskarżony”, dla mnie protoplasta „Zapalnika” z „Teorii konspiracji” oraz ultrabrutalny „Krwawy deszcz oczyszczenia”. Witamy w świecie Frontside!
„…i odpuść nam nasze winy…” pojawił się na rynku zaledwie rok po debiucie, ale przyniósł nam nie tyle kontynuację, co ewolucję zespołu. Album jest gęstszy, równiejszy, spójniejszy i w zasadzie wyznacza już nie tyle kierunek, co jakościowy poziom, którego od teraz trzymać się będą Demon i spółka. No i znów nie brakuje hiciorów – album promuje wspomniany „Bóg stworzył szatana”, ale po piętach depczą mu torpeda w postaci numeru „Wyklęty” czy „Nie podnoś ręki na stwórcę”. Całość brzmi lepiej – choć wciąż słychać, że to płyta nagrana kilkanaście lat temu bez udziału milionów dolarów, to gitary do dziś brzmią soczyście i brutalnie.
Warto odnotować, że album ukazał się również na zachodzie dzięki Regain Records, choć bez większego sukcesu.
Skład: Sebastian „Astek” Flasza (wokal), Mariusz „Demon” Dzwonek (gitara), Szymon „Simon” Dzieciaszek (gitara, wokal), Wojciech „Novak” Nowak – (bas, wokal), Paweł „Destroy” Śmieciuch – perkusja
„Zmierzch bogów. Pierwszy krok do mentalnej rewolucji” (2004)
„Zmierzch bogów” to dla wielu opus magnum Frontside, a jednocześnie pierwsza płyta po poważnych zmianach w składzie – funkcję wokalisty po Astku przejął Auman, nieco bardziej uniwersalny wokalista, zaś Simona na gitarze zmienił Dariusz „Daron” Kupis. Warto także odnotować, że Demon, gitarzysta, przejął funkcję tekściarza. Czy zmiany w składzie przyniosły zmiany stylistyczne? Nieszczególnie. Choć Auman na początku wita nas hip-hopowym „Dwa tysiące cztery rok, Frontside, wracamy”, to zespół tnie niezmordowanie. „Zmierzch bogów” to kolejny, być może ostatni dotychczas krok w metalcore’owym rozwoju Frontside (oczywiście świadomie pomijam tu albumy „Sprawa jest osobista” i „Prawie martwy”, w którym Frontside porzucili metalcore na rzecz ogólnie pojętego heavy metalu czy hard rocka): w nowych kawałkach Frontside pojawia się już nieco więcej melodii i to nie tylko w riffach, gdzie były obecne już wcześniej. Fragmenty mniej lub bardziej czystego śpiewu Aumana znajdujemy w niektórych numerach i choć słychać, że facet lepiej radzi sobie i lepiej się czuje w growlach, screamach i zwyczajowym darciu japy, to i zmysł melodyjny nie jest mu obcy. Ach, byłbym zapomniał. „Zmierzch bogów” to jeszcze jeden nowy u Frontside element, dość niespodziewany. Może to wiek, może doświadczenia życiowe, a może po prostu potrzeba, ale album przynosi po raz pierwszy teksty, które można uznać za melancholijne lub wręcz… romantyczne. Najlepszym przykładem jest tu „Naszym przeznaczeniem jest płonąć”, który znakomicie reprezentował album również w formie klipu, ale „Przyjmij tę przysięgę”, „Czas rozgrzeszenia” czy świetny „Moje ostatnie tchnienie” nie zostają pod tym względem w tyle. Od strony kompozytorskiej Frontside jeszcze bardziej mieszają ze sobą kontrasty – łagodne melodie zestawiają z brutalnymi deathmetalowymi fragmentami, co na mnie osobiście działa jak należy.
Skład: Marcin „Auman” Rdest (wokal), Mariusz „Demon” Dzwonek (gitara), Dariusz „Daron” Kupis (gitara), Wojciech „Novak” Nowak (bas), Paweł „Destroy” Śmieciuch (perkusja)
„Absolutus” (2006)
Trzy świetne oryginalne albumy Frontside i potężne koncerty pozwoliły zespołowi osiągnąć status objawienia na polskiej scenie metalowej, a kolejny, czwarty krążek, miał ugruntować ich pozycję. I tak się stało. „Absolutus” to kolejny klasyk polskiego metalu, a jednocześnie kolejna płyta Frontside, którą wielu uznaje za szczytowe dokonanie zespołu. Od strony muzycznej jest to znów rozwinięcie patentów, które pojawiły się poprzednio. Skoro na „Zmierzchu bogów” były momenty brutalne, to tutaj też są. Skoro tam pojawiły się melodie, to tutaj jest ich więcej. Skoro poprzednio było sporo hardcore’owych groove’ów, to tutaj też nie mogło ich zabraknąć. „Absolutus” to też album, na którym pojawił się nowy perkusista – Tomasz „Toma” Ochab (którego działalność w dziedzinie organizatora koncertów zapewne pomogła Frontside pokazać się tu i tam), a tym samym zamknął się skład, który znamy i z Frontside A.D. 2018. „Absolutus” to album pełen hitów z melodyjnymi refrenami, ulokowanych gdzieś pomiędzy brutalnymi pierwszymi płytami, a radiowymi ciągotami zespołu z Sosnowca – „Martwe serca”, „Nie ma chwały bez cierpienia”, „Mały sekret”, „Wybraniec” (pierwsza ballada w historii Frontside, choć jak przystało na zespół metalowy bardziej pasować do niej będzie określenie „power ballada”), romantyczne „Wspomnienia jak relikwie” zaczynające się od uroczo fałszowanej przez Aumana wokalizy, „Nieodwracalny” (tym razem już ballada pełną gębą, na dodatek akustyczna) – to wszystko numery, które przemawiały zarówno do starych fanów ekipy, jak i pozyskiwały nowych, z zupełnie nowej publiki. „Absolutus” to jednak nie tylko zbiór melodyjnych metalowych piosenek, bo reszta numerów to wyraźne mrugnięcia okiem do tych, którzy znają poprzednie dokonania ekipy Demona. Stare Frontside podaje sobie tu rękę z nowym. A jeśli zaintrygowała was romantyczna twarz zespołu, to tutaj znajdziecie ją w najwyraźniejszej postaci: refren „Wspomnień” („Kwiat miłości rozkwita w świetle uczuć i w nim też usycha/Gdy nadejdzie czas by odbyć ostatnią podróż będę myślał o tobie”) jest odważny i wręcz rozczulający. Brzmienie? Mocne, choć nieco wygładzone, ze specyficznie wysoko brzmiącą stopą perkusyjną.
Skład: Marcin „Auman” Rdest (wokal), Mariusz „Demon” Dzwonek (gitara), Dariusz „Daron” Kupis (gitara), Wojciech „Novak” Nowak (bas), Tomasz „Toma” Ochab (perkusja)
„Teoria konspiracji” (2008)
Ta płyta nie tylko wychodziła, na tę płytę się czekało. Frontside przystępowali do prac nad nią już nie jako nadzieja, ciekawostka, zespół obiecujący, a jako jeden z ciekawszych i bardziej angażujących bandów w kraju. „Teoria” przyniosła przede wszystkim świeże brzmienie, ciężkie, wyraźne, świetne realizacyjnie, zdecydowanie czytelniejsze. W porównaniu do „Absolutus” jest to krążek intensywniejszy, mniej komercyjny, aczkolwiek zespół nie miał zamiaru do końca wyzbyć się chwytliwych melodii. O tym małym zwrocie świadczy już utwór promujący krążek – „Zapalnik” to najszybszy i być może najbardziej bezpośredni numer na płycie, prawdziwa młócka. Na „Teorii konspiracji” finalnie sformułowana została postawa religijna Frontside. Zespół od samego początku czerpał całymi garściami z tekstów i estetyki religijnej (vide tytuły płyt) i raczej nikomu nie przyszło do głowy twierdzić, że jest to zespół chrześcijański, ale w 2008 roku po raz pierwszy teksty Demona związały to z nawoływaniem do niezależnej postawy społecznej, co zostało jeszcze uwypuklone na kolejnym krążku „Zniszczyć wszystko”. Na albumie nie zabrakło rzecz jasna bardziej przystępnych momentów, ale i takich, które znów odnoszą się do początków zespołu – Frontside ani nie na chwilę nie odpuścili podstawowych elementów swojego, wyklarowanego już, stylu: death metalu i hardcore splątanych w jedno z dużą dozą melodii. Jako jedna z najlepszych koncertowych ekip dostarczyli sobie także świetnego materiału do grania na żywo: potężnie mielą choćby „Spłoniesz w piekle” (z gościnnym udziałem niejakiego Adama Nergala Darskiego) czy „Uciec przeznaczeniu”. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że choć „Teoria konspiracji” jest płytą ze wszech miar solidną, zabrakło na niej większej ilości momentów, które wyróżniałyby ją w dyskografii zespołu. Poza zaledwie kilkoma charakterystycznymi fragmentami (jak choćby cały wspomniany „Zapalnik”, death metalowy „Spłoniesz w piekle”, czy pełny groove otwierający album „Herezja doskonała”) utwory są dość bezpieczne.
Skład: Marcin „Auman” Rdest (wokal), Mariusz „Demon” Dzwonek (gitara), Dariusz „Daron” Kupis (gitara), Wojciech „Novak” Nowak (bas), Tomasz „Toma” Ochab (perkusja)
„Zniszczyć wszystko” (2010)
Udaną dla Frontside dekadę, zarówno pod względem wydawnictw fonograficznych, jak i koncertowym, zamyka album-postulat: „Zniszczyć wszystko”. Jest to zarazem ostatni metalcore’owy krążek w dotychczasowej dyskografii zespołu. Od pierwszego rzutu oka na wykonaną przez Mentalporn okładkę płyty domyślamy się, że tytuł nie jest tylko czczą zapowiedzią. Frontside znów brzmią potężnie, znów mrugają porozumiewawczo do starej publiki, przywykłej do brutalniejszego oblicza zespołu. Romantyzm wyparował, pojawił się gniew, co słychać zarówno w muzyce, jak i tekstach (album promują m.in. koszulki z tytułem jednego z utworów: „Nie ma we mnie boga”). Lżejszych, bardziej przystępniejszych fragmentów jest stosunkowo niewiele. Mamy „Martwą propagandę” z lekkim, łagodnie wyśpiewanym refrenem, nieco bardziej radiowy „Dopóki moje serce bije” i „Nie jesteś sam”, który brzmi, jakby był wyciągnięty z „Absolutus”. Poza tym Frontside napinają muskuły. Potrafią już zarówno pędzić przed siebie bez opamiętania, jak i sadzić sążniste breakdowny. Nie ma na tym albumie utworu, który sprawia wrażenie zapychacza, nie ma też momentu kulminacyjnego, bo napięcie ani na moment nie spada, a takie numery jak „Pociągasz za spust”, „Granice rozsądku”, „Zdrajca”, kolosalny, powolny i niebywale ciężki „Promienie umierającego słońca” czy w końcu zamykający album, bardzo znaczący „Nie ma we mnie boga” sprawiają, że poziom adrenaliny systematycznie rośnie. Zespół cały czas korzysta z tego, co wypracował wcześniej, ale delikatnie kombinuje – świetną robotę robią Toma i Auman, mocno urozmaicając swoje partie, ale reszta zespołu także nie odpuszcza. Aranżacje są atrakcyjne, zespół świadomie używa nowych dla siebie elementów choćby w końcówce „Nie ma we mnie boga” czy w „Promieniach umierającego słońca”. Brzmienie? Potężne i klarowne. Frontside po raz pierwszy zrealizowali cały krążek w jednym miejscu – w Zed Studio pod okiem Tomka Zalewskiego, co zdecydowanie zaprocentowało. „Zniszczyć wszystko” to jedna z najintensywniejszych muzycznie i intelektualnie wycieczek, w jakie można zabrać się z Frontside.
Skład: Marcin „Auman” Rdest (wokal), Mariusz „Demon” Dzwonek (gitara), Dariusz „Daron” Kupis (gitara), Wojciech „Novak” Nowak (bas), Tomasz „Toma” Ochab (perkusja)