Trzydzieści pięć lat temu, kiedy wielu z was nie było jeszcze na świecie, Lady Pank wydali debiutancki longplay, który stał się ewenementem – każdy, dosłownie każdy z utworów zamieszczonych na płycie był singlem, a większość tych kawałków znana, lubiana i grana jest do dziś. Ale w 2018 Jan Borysewicz i jego zespół postanowili nagrać tę płytę jeszcze raz – tym razem obok Janusza Panasewicza pojawiło się na niej kilku innych wokalistów stanowiących o sile polskiego rocka. O potrzebie odświeżenia starego materiału, nowej energii w zespole i nauczaniu, rozmawiamy z ikoną polskiej rockowej gitary – Janem Borysewiczem.

Jakub Milszewski: Po co po trzydziestu pięciu latach nagraliście waszą debiutancką płytę „Lady Pank” jeszcze raz i wydaliście pod tytułem „LP1”? Przecież każdy zna te kawałki, wszystkie utwory z płyty były singlami, wiele zostało wręcz evergreenami i grane są do dziś przez wszystkie stacje radiowe.
Jan Borysewicz: Taki jest w tej chwili na świecie trend, takie rzeczy się robi – przypomina się płyty po trzydziestu pięciu latach istnienia zespołu, po czterdziestu, pięćdziesięciu… Uważam, że to świetny pomysł, tym bardziej, że można to zrobić z wybranymi gośćmi, których się szanuje za ich twórczość, a którzy też szanują Lady Pank. Wydaje mi się, że to jest potrzebne i ważne. Młodzież dzisiaj słucha zupełnie innych utworów i innej muzyki. Takie przypomnienie tej płyty z ludźmi, którzy na niej występują, a są o wiele młodsi od nas i są w głowach młodszych słuchaczy, może sprawić, że wielu młodych sięgnie po tę płytę i będzie miało obraz tego, co Lady Pank sobą reprezentuje. To też odświeżenie całego zespołu, bardzo zresztą dla nas miłe. Wejście do studia i nagranie tych samych numerów to niezwykła sytuacja. Nie podejrzewałem, że będę to tak odczuwał. Podobnie Kuba Jabłoński, Krzysztof Kieliszkiewicz, którzy z nami grają dwadzieścia pięć lat, dopiero teraz zobaczyli, jak te numery się grało! Oczy im się otworzyły na te utwory. Grają teraz zupełnie inaczej, z taką energią, z jaką ta płyta została nagrana. Bardzo mi zależało na tym, żeby tego liznęli, żeby zobaczyli, jaki ta płyta ma wpływ na polską muzykę. Przygotowuję ich też do tego, by następna płyta, którą będziemy nagrywali, była znów niepowtarzalna. Ponownie nawiązałem współpracę z Andrzejem Mogielnickim i kto wie, może nam się uda. Płyta będzie w przyszłym roku.
Podczas przygotowywania się do sesji „LP1” po trzydziestu pięciu latach odkryliście w tych numerach coś nowego? Co się w nich objawiło?
Przede wszystkim są to zupełnie inne tempa niż te, które gramy na koncertach. Na płycie wszystkie numery są szybsze. Są zagrane tak energetycznie! Pamiętam, że bardzo wymagałem tego, żeby każdy numer miał swoje konkretne tempo. „LP1” była zagrana z takim ogniem, z takim zaangażowaniem, że było to coś niepowtarzalnego. Super, że to jeszcze raz nagraliśmy, pod każdym względem. Dla nas to niesamowita uczta podczas słuchania, ale przede wszystkim jest to świetna nauka. Widziałem, że z chłopakami w studiu dzieje się coś niesamowitego. Grają razem dwadzieścia pięć lat, a tutaj wchodzą i mówią: „Wow, jak to jest zagrane! Jak trzeba się spiąć przy każdym dźwięku!”. To niesamowite!
Miałem podobną reakcję podczas słuchania tej nowej wersji. Dzięki lepszej jakości dźwięku po prostu lepiej słychać to, co się dzieje w warstwie instrumentalnej.
I o to chodzi! Okazało się, że te numery są tak pięknie poukładane, że gra się je bardzo dobrze nawet po trzydziestu pięciu latach. Wszyscy artyści, którzy brali udział w nagraniu tej płyty, mieli podobne wrażenie. Ten remake był więc bardzo potrzebny. Również dla nas, dla zespołu Lady Pank, jeśli chcemy dalej dobrze grać, a nie tylko odcinać kupony od tego, że trzydzieści pięć lat temu wydaliśmy fajną płytę. Chcę grać jak najdłużej, wydawać nową muzykę. Ale „LP1” może pozwolić nam na jakieś nowe spojrzenie na grę w tym zespole.

Czyli odświeżenie Lady Pank.
Trochę tak. Sekcja rytmiczna tak poszła do przodu dzięki tej płycie, że zupełnie inaczej grają w tej chwili na koncertach.
Jak wspominasz pierwotną sesję nagraniową lata temu? Jak to wszystko powstawało?
Mieliśmy napisany cały materiał, więc wjechaliśmy tylko do studia nagrywać. Dużo czasu poświęciliśmy na próby, przygotowania, niuanse, które potem wyszły podczas nagrań. Sama sesja – nagrywaliśmy na Wawrzyszewie w Teatrze Stu – była bardzo przyjemna. Pracowaliśmy z fajnymi ludźmi, panowała atmosfera „Wow”. Bardzo chcieliśmy to zrobić dobrze i wszyscy czuli, że to będzie coś wyjątkowego. Umówmy się – na tej płycie jest taka ilość dobrego, wartościowego materiału, że nie było pośród naszych współpracowników osoby, która nie wierzyła, że to będzie ogromny sukces. Nagrywało się to więc w wielkiej koncentracji i z wiarą, że będzie to coś wyjątkowego.
Na czym wtedy pracowaliście?
Ja używałem Marshalla, kostki kompresora Bossa i chorusa. Wojtek Olszak, z którym nagrywaliśmy ten dzisiejszy remake, bardzo mnie w tym temacie zaskoczył. Przed moim przyjazdem, nie mówiąc mi o tym, zakupił ten kompresor Bossa i chorus. Ja już nawet zapomniałem o tym, pamiętałem, że była jakaś kostka, ale nie wiedziałem jaka. Wojtek postawił mi to wszystko w studiu, podłączył, kiedy przyjechałem, po prostu włączył mi kabel do gitary. Uderzyłem pierwszy akord i okazało się, że to jest ten sam dźwięk! Do tego stopnia, że pierwsze dwa utwory, które nagrałem na gitarach, jeszcze bez wokali, wysłałem do Maćka Durczaka, naszego menedżera. A Maciek na to: „Nie żartuj sobie, to są oryginały. Wyślij mi to, co nagraliście!”. Wojtek bardzo pilnował tego, żeby wszystko było jak w oryginale. Miał w studiu płytę analogową i puszczał sobie co jakiś czas. Starał się zrobić bardzo podobne brzmienie. Ja nawet dwa razy się z nim pokłóciłem, ochrzaniłem go, nie chciałem, mówiłem: „Odejdźmy troszkę od tego, nie róbmy takiej kopii”. Nie chciałem oczywiście bardzo zmieniać brzmienia, ale momentami Wojtuś drażnił mnie tym, że chciał zrobić jeden do jednego [śmiech]. Ale mimo wszystko są zmiany w aranżacjach. We „Wciąż bardziej obcy” nie zrobiłem tej końcówki, która jest na płycie, tylko taką, jaką gramy na koncertach. Tamtą z pierwszej płyty udało nam się zagrać zaledwie kilka razy, więc doszedłem do wniosku, że nagrywanie tej starej jest bez sensu. W „Minus dziesięć w Rio” już podczas nagrywania chodziło mi do głowy, żeby poprosić Tomasza Stańkę, żeby zagrał na trąbce. Zawsze widziała mi się tam taka Davisowska trąbka… I teraz też mi się udało, włożyliśmy tam taki klawisz, jakiego używał Miles Davis, trąbkę, na której w efekcie zagrał Patrycjusz Gruszecki. Jestem zachwycony tym numerem, słucham go na okrągło. Na dodatek to wykonanie Kasi Nosowskiej! W „Du du” jest solówka nie na gitarze, tylko na saksofonie. To takie małe roszadki, które nie wpływają na pogorszenie tego materiału, a powodują jego odświeżenie.

Takich detali zazwyczaj fani wypatrują.
Tak, płyta jeszcze się nie ukazała, a ja już czytam, jak się fani zastanawiają, czy na albumie będzie wersja koncertowa piosenki, czy płytowa. Zagranie tej samej starej części, którą nagrałem trzydzieści pięć lat temu, a której nie gram na koncertach, mnie nie interesowało. Ten fragment bardzo źle wychodził koncertowo, dlatego zagrałem naszą wersję live. To lepsze wyjście. Poza tym numer się przez to odświeża. Oczywiście odświeża się też przez wokalistów, których zaprosiłem na tę płytę. W „Obcym” śpiewa Rojek. Chciałem go bardzo, bo jest bardzo klimatyczny, wyciszony, ma w głosie coś tak fajnego, że w tym numerze widziałem tylko jego. Są numery, w których chciałem konkretnych ludzi, których szanuję i kocham. W „Pokręciło mi się w głowie” chciałem bardzo Lecha Janerkę. Wiedziałem, że to jest numer, który będzie mu idealnie pasował i tak moim zdaniem jest. Te wybory były trafione. Bardzo zaskoczył mnie Maleńczuk, który zaśpiewał „Tańcz, głupia tańcz”. Uważam, że ten numer może dostać nowe życie, bo Maleńczuk swoim charakterystycznym wokalem wniósł do tego numeru tak dużo, że jestem cały czas zachwycony i mordka mi się śmieje jak tego słucham. Każdy z artystów zrobił coś fajnego. Organek „Kryzysową narzeczoną” zaśpiewał tak, jakby to był jego numer. Rogucki w „Vademecum skauta”, Zalewski w „Fabryce małp”, Nosowska… Każdy z nich zaśpiewał tak, jakby to były jego numery od zawsze. Weź pod uwagę, że to nie jest po prostu płyta sprzed trzydziestu pięciu lat, do której ktoś sobie zaprosił wokalistów, żeby sobie zaśpiewali. Ci wokaliści słuchali tych numerów, część z nich się na nich wychowała. To jest niewiarygodne. Zaprosiłem ludzi, którzy coś już dokonali, a jednocześnie wiedziałem, że będą mieli szacunek do Lady Pank, do tej płyty zwłaszcza. Ci moi młodsi koledzy wychowywali się na tej płycie. To tak samo, jak kiedy zaprosiłem Kubę Jabłońskiego do zespołu – powiedział mi wtedy, że jako dziecko w garażu ojca grał „Zamki na piasku” na pudłach. Takich ludzi spotykam bardzo wielu. Kilka dni temu rozmawiałem z Krzyśkiem Zalewskim. Zadzwonił do mnie i mówi: „Jan, słuchaj, robimy to Męskie Granie teraz i zrobiliśmy »Minus dziesięć w Rio«. Uwielbiam ten kawałek, będziesz zachwycony”. To jest bardzo miłe. To, że się zgodzili, to pierwsza rzecz. Ale to, że weszli w tę płytę z takim zaangażowaniem, to jest piękne. Każdy z tych wykonawców śpiewał tyle razy, ja mówiłem, że już wystarczy, a oni, że jeszcze tutaj poprawię, jeszcze chcę to poprawić i tak dalej. Krzysiek Zalewski zaśpiewał, wrócił do siebie, po jakimś czasie zadzwonił, że nie jest z siebie zadowolony i chciałby coś jeszcze poprawić. To jest fajne, że byli zaangażowani. W płytę zostało włożone dużo pracy – z naszej strony, ale i ze strony gości. Wielki szacun dla nich.
To jest profesjonalizm.
Tak, ale to jest też szacunek do siebie i drugiego artysty, którego utwory się wykonywało.
Jakich gitar używałeś teraz, w 2018, a jakich te trzydzieści pięć lat temu?
Teraz był oczywiście mój czerwony stratocaster i wzmacniacz Fendera. Miałem dwa wzmacniacze – Fendera i Voxa, ale korzystaliśmy raczej z tego pierwszego. W jednym numerze użyłem też innej gitary – Gretscha, na którym zagrałem w „Fabryce małp” w breaku. Słychać nawet, że to zupełnie inna gitara, ale bardzo pasowała mi brzmieniowo. Nic więcej nie zmieniałem. Wjechałem z jedną gitarą, tak jak trzydzieści pięć lat temu. Nie kombinowałem. Zespół musi mieć sound Jana ze stratem. To podstawa dla Lady Pank. Tego się trzymam. Mam trzydzieści sześć gitar, są codziennie dotykane, ale na koncerty biorę pięć lub sześć, a używam może dwóch, maksymalnie trzech, czterech wyjątkowo. Przyspawałem się do tego strata.

Nie używałeś nowego combo marki Laboga, specjalnie zrobionego dla ciebie?
Nie, ale faktycznie taki sprzęt jest. Przecież ja jestem z Wrocławia i znamy się z Adasiem Labogą od młodych lat. Ale jakoś nie mógł trafić w mój gust. Od wielu lat wysyła mi te piece, ale ja cały czas narzekałem: „Nie no, Adaś, za twarde, za jakieś”. W końcu po tylu latach zrobił taki piec, że go w końcu używam. Adaś wie, że lubię Fendera. Czasami używałem Fendera i Voxa, czasami Fendera i Marshalla. Teraz gram na Fenderze, na Marshallu i na Labodze. Ten piec jest świetny. Mogę to powiedzieć z pełną świadomością i odpowiedzialnością, że to naprawdę świetny sprzęt. Wiem, że już kilku fajnych gitarzystów wzięło ten sygnowany moim nazwiskiem wzmacniacz i mówią, że jest super.
Jest dostępny w sprzedaży?
Będzie. Szczerze mówiąc to dopiero dwa tygodnie temu zamknęliśmy sprawę tego, że to jest dokładnie taki model, o jaki mi chodziło. Będzie sygnowany moim nazwiskiem, będzie na nim tabliczka „Jan Borysewicz”. Ten model będzie również w sprzedaży.
Podczas ponownego nagrywania „LP1” mieliście okazję przyjrzeć się temu, jak graliście wcześniej. Jak określiłbyś z tej perspektywy kierunek, w jakim ewoluował twój styl? A może coś jeszcze chciałbyś poprawić? Masz takie refleksje o swojej grze czasem?
Cały czas widzę postępy, idę nieustannie do przodu. Nie lubię stać w miejscu i trzymać się tego, co już zrobiłem. Moje brzmienie cały czas będzie, ale od wielu lat staram się eksperymentować, szukać różnych dźwięków, różnych ścieżek, takich, jakie pozwolą mi na rozwój. Kiedyś myślałem, że nie jestem jeszcze w stanie kogokolwiek nauczać, bo wiele razy mnie o to proszono, to jakieś dwa lata temu doszedłem do wniosku, że będę to robił. Zakładam fundację, która będzie się nazywała Akademia Jana Borysewicza. Będę brał wspaniałych muzyków i będziemy jeździć po Polsce, żeby uczyć ludzi grania, a przede wszystkim słuchania. Wielu ludzi nie słucha muzyki tak, jak powinno się jej słuchać. W samej muzyce jest tyle pięknych spraw, a wielu słyszy tylko linię wokalu i nic więcej. Nie mają pojęcia, co się dzieje z perkusją, basem, skąd takie podziały a nie inne… Bardzo chciałbym dawać ludziom swoje doświadczenie, bo cały czas je zyskuję. Moje granie się tak zmieniło, że dużo więcej potrafię, ale z roku na rok coraz lepiej też o instrumencie czy muzyce myślę. Wciąż poznaję instrument. Coś, co wydawało mi się bardzo trudne, w tej chwili jest łatwe. Kiedy patrzę na gryf, już widzę możliwości. To niewiarygodne. Kiedyś – i nie mówię tu o samych początkach – nie ćwiczyłem dużo. Raczej wymyślałem gitarowe melodie, miałem je w głowie, dopiero po jakimś czasie brałem instrument do ręki i wszystko to wyrzucałem. W tej chwili ćwiczę dużo, z różnymi gitarzystami, podglądam ich w internecie i wybieram z ich stylu rzeczy, które mi się podobają i mogą się przydać w moim stylu. To tak, jak ze słuchaniem muzyki. Jako młody człowiek słuchałem Coltrane’a, Davisa, Hendrixa, Led Zeppelin. To była podstawa Jana Borysewicza. Powybierałem sobie z tego najlepsze muzyczne fragmenty, wrzuciłem do jednego kotła i w jakiejś mojej wizji, charakterystyce gry, która pasowała tylko mi, wrzuciłem je do głowy i wymieliłem razem. Nigdy nie zamykam się na żadną muzykę, ale z drugiej strony nie wszystko chciałbym grać. Tak samo było, kiedy mówiono, że Lady Pank gra jak The Police. Okej. Przecież mogło powstać wiele zespołów, które tak grają, ale nie powstały. Dlaczego? Nie wiem, może ktoś nie chciał. Ja kochałem The Police. Uważałem, że przynieśli światowej muzyce tak niesamowite zmiany, że trzeba po prostu wyjąć coś z tego dla siebie. Zapożyczenia z dobrych wzorców są wskazane i trzeba z tego korzystać. Nie wstydzę się tego, że ludzie, których uwielbiałem, są w moim sercu, w mojej głowie, i te dźwięki zdarza mi się łączyć. Dlatego muzyka, którą tworzę czy z Lady Pank, czy jako Jan Bo, jest pełna dźwięków. Można je wielokrotnie wykorzystywać w różnych konfiguracjach.

Co z tą Akademią Jana Borysewicza? Jest już jakiś konkretny plan, jak ma ona funkcjonować?
W przyszłym tygodniu rejestrujemy fundację. Zacznie się od tego, że zrobimy duży projekt z Yamahą, z którym będziemy jeździli po Polsce. Więcej na razie nie mogę powiedzieć.
Czyli będzie to się odbywało na zasadzie klinik?
Będziemy robili warsztaty, będziemy jeździli po szkołach, ośrodkach kultury, będziemy wydawali książki z nutami i tak dalej. Wszystko będzie kręciło się wokół mojej osoby, będzie gitara, fortepian, perkusja, saksofon, wszystko, co jest potrzebne. Mam do tego wspaniałych muzyków i będziemy wszędzie, w całej Polsce.