Premiera płyty The 3RIO, najnowszego projektu Krzysztofa PUMY Piaseckiego, to świetna okazja aby zadać mu parę pytań na temat jego muzycznej kariery oraz planów na przyszłość…
Maciek Warda, TG: Witaj, niezmiernie miło mi z Tobą rozmawiać! Czytasz regularnie magazyn TopGuitar?
Krzysztof PUMA Piasecki: Oczywiście – TopGuitar jest przecież tytułem, którego muzyk, a zwłaszcza gitarzysta nie może pominąć! Jest również jednym z niewielu naprawdę profesjonalnych magazynów na polskim rynku muzycznym.
Czytałem, że talent muzyczny odziedziczyłeś w genach – męska część Twojej rodziny to muzycy, więc chyba nie było szans byś został księgowym?
Krzysztof PUMA Piasecki: Faktycznie, matematyka nigdy nie była moją najlepszą stroną, chociaż z ekonomią radzę sobie raczej nieźle! Niedawno zastanawiałem się co robiłbym, gdybym nie był muzykiem – i wiesz co? Może grałbym w piłkę… Muzyka obecna była w moim domu od kiedy pamiętam, co prawda dziadka, który podobno całkiem nieźle grał na skrzypcach, niestety nie znałem. Mój ojciec grał na harmonijce, a starszy brat skończył szkołę muzyczną w klasie akordeonu, grał też na klarnecie. Kiedy miałem 8 lat mój ojciec chciał zrobić ze mnie skrzypka. Niestety – a może na szczęście – w dzieciństwie rzadko kiedy poddawałem się temu, co mi narzucano… zresztą pozostało mi to do dziś. Potem, kiedy miałem 13 lat sam zapisałem się do szkoły muzycznej; niestety nie było tam wtedy klasy gitary, wybrałem więc kontrabas i tak się zaczęło…
Wokoło jest wielu znanych muzyków „intuicyjnych”, bez szkół muzycznych. Czy myśliż, że powinni oni uczyć się nut i gry na innych instrumentach?
Krzysztof PUMA Piasecki: Nie jestem zwolennikiem określenia „muzyk intuicyjny”. Myślę, że bardziej właściwym byłoby użyć słowa „samouk”. Intuicję powinien mieć każdy muzyk, jest ona przecież nieodłączną składową talentu i samego procesu tworzenia, ale i odtwarzania. Wiesz, myślę, że to jest tak: jeśli ludzie uprawiają sztukę – bez względu na to, czy jest to muzyka czy malarstwo na przykład – jeśli robią w życiu wyłącznie to i z tego żyją, muszą być różnorodni. Wszechstronność u muzyków to cenna cecha. Aby być naprawdę dobrym muzykiem-samoukiem, nie mając przygotowania w postaci wykształcenia muzycznego, trzeba być naprawdę genialnym, na przykład takim Wesem Montgomery’m, który potrafił odtworzyć ze słuchu i zagrać najbardziej nawet skomplikowane solówki Charliego Christiana po dwukrotnym ich wysłuchaniu, a nigdy nie nauczył się czytać i zapisywać nut. Tak, jestem przekonany, że aby być dobrym muzykiem, aby potrafić zagrać też z orkiestrą i aby swobodnie pracować w studio, należy uczyć się nut. Natomiast granie na wielu instrumentach – jak najbardziej. Uważam, że to bardzo pomaga. Jeśli tworzysz, komponujesz, aranżujesz, umiejętność gry na wielu instrumentach jest bardzo przydatna. Sam zaczynałem od perkusji, kontrabasu, w wojsku grałem nawet na puzonie, na tubie, grywam na pianinie – każdy instrument rozwija świadomość muzyczną.
Wracasz do kraju po wielu latach grania na obczyźnie. Wiem, że miało to związek z powodzią, która odebrała Ci bardzo wiele. Jak do tego doszło i co robiłeś przez ten czas?
Krzysztof PUMA Piasecki: To prawda, nie było o mnie słychać w kraju przez kilka lat. Przez prawie 10 lat grałem właściwie na całym świecie: w Skandynawii, w Europie Zachodniej, w Stanach – głównie na statkach. Ale wbrew obiegowym opiniom, granie „na statkach” nie jest czymś w rodzaju grania „do kotleta”. Grywałem zarówno w bandach z naprawdę świetnymi muzykami, jak również w trio, kwartetach, ale robiłem też własne show. Miałem tam niewątpliwą przyjemność spotkać, poznać i zagrać ze znakomitymi zawodowcami. Prawdą jest również, że potrzeba grania za granicą spowodowana była koniecznością odbudowania się po stratach, które wyrządziła „wielka woda”. Straciłem praktycznie wszystko. Mam na myśli nie tylko rzeczy materialne, lecz także – może to zabrzmi patetycznie, ale w pewien sposób własną tożsamość. Z wodą popłynęły na przykład wszystkie moje zdjęcia z dzieciństwa i młodości; wszystkie pamiątki mówiące o tym jaki byłem, kim byłem zanim stanąłem w tym miejscu, w którym jestem obecnie. Powódź pozostawiła w mojej psychice rysę, która niewątpliwie daje o sobie znać poprzez to jak gram, co gram, ale daje też siłę – świadomość, że poradziłem sobie z tak trudną sytuacją pozwala wierzyć, że może być już tylko lepiej!
Uczestniczyłeś i uczestniczysz w wielu projektach, zarówno jako muzyk sesyjny, jak i lider własnych grup. Która z tych ról sprawia Ci większą satysfakcję? Jakie projekty uważasz za najbardziej udane w swojej karierze?
Krzysztof PUMA Piasecki: Praca sesyjna to doświadczenie, które bardzo sobie cenię. Dzięki niej mogę wejść w świat innych artystów, poznaję świetnych muzyków, ciekawych ludzi. Uczę się od nich jak można grać inaczej, ale czasem też jak nie grać. Realizowanie własnych projektów to po prostu realizowanie siebie – oddawanie, pokazywanie i przekazywanie tego, co mam w sobie, w sercu. Pracując jako muzyk sesyjny sprawdzasz się jako zawodowiec. We własnych projektach masz większą swobodę, sam decydujesz co zagrasz, jak zagrasz, sam dobierasz muzyków, po prostu grasz siebie. Każdy projekt traktuję jako kolejny etap w moim życiu. Dotąd za jeden z najbardziej udanych uważałem projekt zrealizowany ze wspaniałym muzykiem – Jarkiem Śmietaną. Dzisiaj wiem, że to jednak „We’ve got plans…” jest płytą, poprzez którą po raz pierwszy w życiu czuję się naprawdę spełniony. Dwadzieścia lat temu nie wyobrażałbym sobie nawet, że mógłbym nagrać taką płytę! Nagrywanie w trio to wielkie wyzwanie, do takiego projektu trzeba dojrzeć. Ale wciąż nie powiedziałem ostatniego słowa – już rodzą się kolejne dwa pomysły, jeszcze bardziej szalone, trudne… Mam nadzieję, że będziemy mogli o tym porozmawiać w przyszłym roku!
Jestem o tym przekonany! Powiedz jak poznałeś Stana Michalaka i Kenny’ego Martina oraz jak zrodziła się koncepcja nagrania płyty „We’ve got plans…”? Czy to pokłosie Twojej emigracji?
Krzysztof PUMA Piasecki: Stana poznałem kilka lat temu na festiwalu Jazz nad Odrą, w klubie Rura – poznał nas ze sobą Zbyszek Lewandowski, z którym od dłuższego czasu gramy w trio. Pamiętam, że pomiędzy nami od razu zrodziła się fajna myśl muzyczna. Kenny’ego natomiast poznałem w Koszalinie, podczas nagrywania płyty młodej wokalistki jazzowej, Natalii Pastewskiej. Stan i Kenny znali się od lat – razem grali między innymi w Berlinie. Koncepcja płyty nie stanowi „pokłosia emigracji”, którym jednak jest niewątpliwie poznanie wielu wspaniałych muzyków. Być może to otworzenie horyzontów spowodowało, że zrodził się pomysł nagrania takiego właśnie materiału.
Album brzmi surowo i bardzo na czasie, jeśli chodzi o jazzowe trio. Czy miałeś jakąś zachodnią inspirację aranżując materiał? Szczerze mówiąc, nie słyszałem jeszcze w Polsce takiej produkcji – gratuluję!
Krzysztof PUMA Piasecki: Dziękuję! Od dawna marzyłem o tym, żeby nagrać płytę w trio. Bardzo nęcił mnie pomysł, aby wykorzystać standardy rockowe i nagrać je w jazzowym brzmieniu, ale jak mówiłem wcześniej – do tego trzeba dojrzeć. Mam nadzieję, że się udało, ale nie mnie to oceniać. Masz rację, album brzmi surowo i o to mi właśnie chodziło. To jest żywa muzyka, bez efektów, można w niej usłyszeć kilka „brudnych dźwięków”, ale to właśnie potwierdza fakt, że gram siebie – tak chcę grać!
Spróbuj proszę ocenić, jaka jest kondycja polskiego jazzu i gitary jako instrument w nim wiodącego. Chyba nie jest najlepiej..?
Krzysztof PUMA Piasecki: Ja jednak uważam, że kondycja polskiego jazzu jest bardzo dobra. Mamy wielu znakomitych muzyków na europejskim – a właściwie dlaczego nie powiedzieć – na światowym poziomie! Żeby wymienić chociaż kilku: Piotruś Wojtasik, Ben Maseli, Jurek Główczewski, bracia Niedzielowie, Grzesiu Nagórski, Boguś Hołownia, Krzysiu Herdzin, Jarek Śmietana, Marek Napiórkowski, Rysiu Sygitowicz, Darek Kozakiewicz – nie chciałbym nikogo pominąć – jak widzisz, jest tak wielu wspaniałych! Nie mogę też nie wspomnieć o nieobecnym już wśród nas, niedocenionym gigancie polskiej gitary, Marku Blizińskim. Więc jak widzisz, kondycja polskiego jazzu, jeśli chodzi o potencjał muzyczny, utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Problem natomiast leży w mediach, w promocji oraz w odbiorze. Jazz jest nadal w Polsce gatunkiem niedocenionym, niepopularnym, nadal nasi wielcy znani są znacznie lepiej poza granicami niż we własnym kraju.
Zgadzam się z Twoimi słowami, że słuchanie „złej” muzyki jest szkodliwe, zarówno dla nas, muzyków, jak i dla zwykłych słuchaczy. Tylko jak zdefiniować tę „złą muzykę”? Gdzie kończy się wolność naszych gustów, a zaczyna się brnięcie w muzyczną miałkość i hochsztaplerkę?
Krzysztof PUMA Piasecki: Nie mam nic przeciwko muzyce popularnej. Nie każdy musi słuchać jazzu czy bluesa, do tego trzeba dojrzeć. Zawsze jednak zwracam uwagę na jedną rzecz: jakikolwiek gatunek muzyki grasz, zagraj to dobrze. „Zła” muzyka w moim przekonaniu to źle wykonywane dźwięki, a nie gatunek inny niż jazz na przykład. „Zła” muzyka to nienastrojony instrument, melodia zaśpiewana „pod dźwiękiem” – źle zaśpiewana, sfałszowana – niezależnie od tego czy jest to „Ave Maria” czy „Mydełko Fa”. Wolność gustów się nie kończy, o gustach się nie dyskutuje. Po prostu jeśli coś robisz, to rób to dobrze albo wcale!
Od czasów inżyniera Mamonia wiemy, że ludzie lubią słuchać muzyki takiej, którą, jak im się wydaje, już słyszeli. Czy uważasz zatem, że jazz i fusion jako gatunki w dużej mierze improwizowane nie mają szans na szeroką publiczność?
Krzysztof PUMA Piasecki: Jazz i fusion nie są gatunkami „w dużej mierze improwizowanymi” – improwizacja jest po prostu ich istotą, jest istotą sztuki, jej wyznacznikiem. Ktoś, kto się tego podejmie i jest w stanie tego dokonać, zainteresować odbiorców, niewątpliwie posiada to, co nazywamy darem od Boga, czyli talentem. Pytasz, czy jazz ma szanse na dużą publiczność? Wiesz, sztuka improwizowana nigdy nie była „kiełbaskową” – jak żartobliwie określam disco polo. Raczej nie ma szans, aby granie jazzu mogło zgromadzić taką publiczność, jak granie gatunków pop. Ale czy właśnie o ilość chodzi, jeśli mamy do czynienia ze sztuką? Chyba nie.
Kogo młodego i zdolnego widzisz teraz na polskiej scenie gitarowej? Mam na myśli muzykę – nazwijmy to – rozrywkową, a nie klasyczną. Czy Twoje wyczulone ucho wyłapało jakiś talent, który mógłbyś zareklamować?
Krzysztof PUMA Piasecki: A dlaczego nie możemy mówić o muzyce klasycznej? Jest wielu utalentowanych młodych ludzi w naszym kraju. Doświadczam tego niemal codziennie, pracując z młodzieżą na różnego rodzaju warsztatach, w szkole muzycznej, udzielając lekcji. Ale kiedy mnie o to zapytałeś, w mojej głowie jakby automatycznie pojawiło jedno nazwisko – Krzysiu Pełech! Miałeś zapewne na myśli kogoś, kto dopiero stawia swoje pierwsze kroki, a Krzysiu jest przecież już dojrzałym, utytułowanym artystą – ale to naprawdę muzyk wielkiego formatu, to prawdziwa gitarowa perła!
Opisz proszę Twój gitarowy ekwipunek. Wiosła, backline, efekty itd. Na pewno trochę tego przerobiłeś w życiu…
Krzysztof PUMA Piasecki: No dobrze, pochwalę się więc swoim najnowszym nabytkiem, którym wciąż jestem bardzo podekscytowany, dlatego zatrzymam się przy nim nieco dłużej – to najnowszy okręt flagowy Höfnera – Chancellor, który zachwyca nie tylko solidnym wykonaniem i klasycznym designem, lecz przede wszystkim charakterystycznym dla Höfnera, wspaniałym dopasowaniem manualnym. Tak jak wszystkie gitary tej firmy, na których dotąd miałem przyjemność grać, Chancellor jest instrumentem, który idealnie stapia się z sylwetką, daje prawdziwy komfort gry i doskonale stroi. Chociaż powszechnie wiadomo, że żaden instrument nie gra sam, a dobre brzmienie wypływa z palców, Chancellor dzięki swoim niewątpliwym zaletom powoduje, że grając na takim instrumencie, znacznie łatwiej jest poruszyć struny emocji. Instrument ten wykorzystałem na płycie The 3RIO.
Pozostałe gitary to: akustyk Höfner model Jumbo, Gibson ES-335 model Tennessee, na którym nagrałem większość materiału do „We’ve got plans…”, Gibson elektroakustyk model Chet Atkins, Fender Stratocaster z 71 roku, Ibanez model George Benson GB-10, stary akustyk Guild. Czasem bawię się w syntezator gitarowy, używając gitary Godin. Wzmacniacze to głowa Fender Supersonic, combo Zinky. Mam kilka analogowych kostek, ale staram się używać ich jak najmniej.
Lepiej czujesz się z cleanem i hollow body, czy raczej lead i solid body? Jak Ci w duszy gra?
To zależy od tego co wykonuję, ale najlepiej czuję się z hollow body; używam hollow realizując swoje projekty. Jako muzyk związany z wrocławskim Teatrem Muzycznym Capitol, grając w musicalach używam mojego ulubionego Stratocastera i gitar akustycznych.
Gdzie i z kim w najbliższym czasie będzie można Cię usłyszeć? Jednym słowem: plany na przyszłość.
Krzysztof PUMA Piasecki: Jak wspomniałem powyżej, jestem związany z Teatrem Capitol – gram w „Hair”, „Dziejach grzechu” oraz w najnowszej rewii sensacyjnej „Ścigając zło – Bond”. Oczywiście ruszyła promocja płyty i związane z tym koncerty, jak również udział w festiwalach, a wszystko to nie tylko w kraju, ale również na terenie Skandynawii i Europy Zachodniej. W planach z The 3RIO mamy również Stany Zjednoczone i Kanadę. W głowie i w sercu rodzi się nowy projekt, o którym póki co nic więcej nie powiem. Wspólnie z innymi muzykami planuję też realizację projektu dla i z niepełnosprawnymi dzieciakami, z którymi pracujemy muzycznie ze stowarzyszeniem Ósmy Kolor Tęczy. Jak widzisz, nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa!
Nigdy tak nie uważałem. Dziękuję pięknie za rozmowę!
Krzysztof PUMA Piasecki:Dziękuję również!