To jedna z najbardziej osobliwych i naładowanych emocjami sytuacji w historii rocka. Legendarna formacja Black Sabbath miała zagrać jako support… ich byłego wokalisty, Ozzy’ego Osbourne’a. Ta decyzja wywołała burzę i sprawiła, że Rob Halford z Judas Priest został… wokalistą Black Sabbath. Jak do tego doszło?
Tło wydarzeń: „Dehumanizer” i powrót Dio
W 1992 roku Black Sabbath wydali album „Dehumanizer„, który był powrotem do cięższego, mroczniejszego brzmienia i zarazem powrotem Ronniego Jamesa Dio do zespołu. Dio, który po raz pierwszy dołączył do Black Sabbath w 1979 roku (po odejściu Ozzy’ego), powrócił po dekadzie przerwy i wniósł nową energię do składu. Album był zaskakująco chłodno przyjęty przez krytykę, ale fani docenili jego ciężar i głębię.
Zespół ruszył w trasę promującą „Dehumanizer”, ale to właśnie pod koniec tej trasy doszło do jednej z najbardziej napiętych sytuacji w historii zespołu.
Szokujący plan: Sabbath jako support Ozzy’ego
W listopadzie 1992 roku Ozzy Osbourne kończył swoją trasę „No More Tours”. W ramach finałowych koncertów w Costa Mesa w Kalifornii, zaplanowano specjalne wydarzenie. Organizatorzy zaproponowali, aby Black Sabbath wystąpili jako gość specjalny przed głównym setem Ozzy’ego. Na deser planowano niespodziankę: wspólne pojawienie się na scenie podczas finału oryginalnego składu Sabbath – z Ozzym, Tonym Iommim, Geezerem Butlerem i Billem Wardem.
Choć z marketingowego punktu widzenia pomysł miał sens (dwaj wielcy giganci na jednej scenie), nie wszyscy byli zachwyceni, a Ronnie James Dio poczuł się wręcz urażony tym pomysłem.
Ultimatum Dio i jego odejście
Dla Dio, który był wówczas oficjalnym wokalistą Black Sabbath, pomysł grania przed Ozzym – wokalistą, którego wcześniej zastąpił – był po prostu nie do przyjęcia. Dio uznał, że jest to umniejszanie jego pozycji w zespole i publiczne stawianie go w roli „tymczasowego zastępstwa”, mimo że to on był odpowiedzialny za aktualne brzmienie i energię zespołu.
Ronnie postawił sprawę jasno – odmówił występu i odszedł z zespołu tuż przed zaplanowanymi koncertami w Costa Mesa.
Rob Halford wkracza do gry
Black Sabbath znaleźli się w dramatycznej sytuacji – dwa koncerty w Kalifornii, tysiące sprzedanych biletów, a wokalisty brak. Na ratunek przybył Rob Halford, legendarny frontman Judas Priest, który zgodził się zaśpiewać z zespołem dosłownie na ostatnią chwilę.
Ostatecznie 14 i 15 listopada 1992 roku Halford pojawił się na scenie jako wokalista Black Sabbath. Mimo krótkiego czasu na przygotowania, występy wypadły bardzo dobrze, a jego potężny wokal świetnie sprawdził się w klasykach Sabbath takich jak „Mob Rules”, „Heaven and Hell” czy „Children of the Grave”.
Te koncerty przeszły do historii nie tylko ze względu na nietypowy skład, ale też jako symboliczne zetknięcie się trzech gigantów heavy metalu: Dio, Ozzy’ego i Halforda – każdy z nich na swój sposób zapisał się w historii Black Sabbath.
Podczas drugiego koncertu w Costa Mesa doszło do jeszcze jednego historycznego momentu. Na scenie pojawił się oryginalny skład Black Sabbath: Ozzy, Iommi, Butler i Ward – po raz pierwszy od wielu lat. Zagrali wspólnie kilka klasyków, takich jak „Black Sabbath”, „Fairies Wear Boots” i „Paranoid”. Publiczność oszalała, a to wydarzenie stało się symbolicznym początkiem kilku przyszłych „reunionów” w latach 90. i 2000.
Epilog
Wydarzenia z 1992 roku pokazują, jak złożone i emocjonalne mogą być relacje między legendami muzyki. W jednej chwili decyzje o ego, dumie i lojalności mogą zmienić bieg historii. Choć Ronnie James Dio odszedł wtedy z zespołu, to wrócił jeszcze w 2006 roku w ramach projektu Heaven & Hell, czyli wcielenia Black Sabbath z czasów jego „panowania”. Na szczęście dla metalu Rob Halford nigdy nie został pełnoprawnym członkiem Sabbath (dało to nam kilka wspaniałych płyt Judas Priest), ale jego udział w tamtych koncertach pozostaje ciekawostką i przykładem solidarności w metalowym świecie.