Mark Tremonti to postać, której w świecie gitarowym przedstawiać nie trzeba. Szerszej publiczności znany jest szczególnie z występów w zespołach Creed oraz Alter Bridge, z którym właśnie zrealizował najnowszy album „Walk The Sky”. Zanim zespół ruszył w europejską trasę promującą tę płytę, porozmawialiśmy z Markiem Tremontim, który opowiedział m.in. o swoim procesie twórczym (w tym literackim), pracy nad ostatnim materiałem i odczuciami w związku z nadchodzącą trasą.
Mark, zanim porozmawiamy o najnowszym albumie Alter Bridge, pozwól, że spytam Ciebie o ostatnią płytę zrealizowaną w projekcie Tremonti z ubiegłego roku – „A Dying Machine”. Ponoć „Mroczna Wieża” Stephena Kinga posłużyła za inspirację do tego albumu?
Czytałem „Ziemie jałowe” [3. tom sagi „Mroczna Wieża” – przyp. MW] autorstwa Stephena Kinga, gdzie był opis robota, który mając ponad 2000 lat zaczyna rozpadać się na kawałki i umierać. Gdy zacząłem pisać tytułową piosenkę – „A Dying Machine”, podświadomie mówiłem: „spójrz teraz na siebie – jesteś umierającą maszyną”. Sądziłem, że to świetny koncept machiny, która dochodzi do końca życia, niczym w ludzkim świecie. Historia zaczęła się poniekąd od tego.
Gratulacje, ponieważ ten album spotkał się z uznaniem krytyków i słuchaczy. Czy osobiście jesteś fanem albumów koncepcyjnych?
Kiedy dorastałem, nie byłem zbytnio fanem koncept-albumów. Miałem kilka z nich ale nie dlatego, że tak lubiłem koncept, a po prostu lubiłem pojedyncze piosenki z tych płyt, więc nie kupowałem ich celowo.
Próbowałem pisać książkę lata temu ale nigdy jej nie skończyłem. Więc gdy zebrałem tę historię w całość, zdecydowałem, że podążę za tym marzeniem i będę ciężko pracował, aby przemienić tę fabułę w książkę. Zacząłem pisać i trwało to tak długo, aż pomyślałem, że potrzebuję pomocy – kogoś, kto pomoże mi to wszystko przyspieszyć. Więc zatrudniłem Johna Shirleya abym mógł to skończyć najszybciej, jak to możliwe, i jestem bardzo z tego dumny, to był bardzo ekscytujący moment.
Po tej płycie opublikowałeś książkę napisaną wspólnie z Johnem Shirleyem. Jak wspominasz tamto doświadczenie?
To było najbardziej satysfakcjonujące doświadczenie artystyczne, jakie kiedykolwiek miałem. Gdy napisałem pierwszą piosenkę, naprawdę pokochałem tę fabułę i potem, gdy zacząłem pracę nad kolejnym numerem, czułem smutek, że muszę opuścić tamten świat, więc uznałem: może spróbuję zrobić jeszcze 3-4 takie utwory, mini-koncept pośród całego albumu, i kiedy już wgryzłem się w te kilka piosenek, stwierdziłem, że idę na cały dystans. Kiedy płyta była skończona w jakichś 75%, pomyślałem jak świetnie byłoby wreszcie napisać książkę. Zawsze chciałem to zrobić, od jakichś piętnastu lat jednym z moich celów było opublikowanie jej i uznałem, że byłoby to gigantyczne osiągnięcie. Próbowałem pisać książkę lata temu ale nigdy jej nie skończyłem. Więc gdy zebrałem tę historię w całość, zdecydowałem, że podążę za tym marzeniem i będę ciężko pracował, aby przemienić tę fabułę w książkę. Zacząłem pisać i trwało to tak długo, aż pomyślałem, że potrzebuję pomocy – kogoś, kto pomoże mi to wszystko przyspieszyć. Więc zatrudniłem Johna Shirleya abym mógł to skończyć najszybciej, jak to możliwe, i jestem bardzo z tego dumny, to był bardzo ekscytujący moment.
Ten rok to z kolei kolejna płyta z Alter Bridge pt. „Walk the Sky”. O ile mi wiadomo, materiał na ten album pisałeś podczas intensywnego koncertowania w ramach projektu Tremonti i dosłownie wskoczyłeś do studia nagraniowego pomiędzy trasami. Czy możesz opowiedzieć o tym nieco więcej?
Ciągle piszę, więc zawsze jestem przygotowany. Podczas trasy jako Tremonti sięgam po rzeczy dla Alter Bridge, więc mogę nad nimi popracować i po prostu uporządkować to co napisałem, aby być gotowym gdy wejdziemy do studia. Więc, kiedykolwiek przychodzi mi to na myśl, jest to bardziej czas na porządki, niekoniecznie tworzenie. Zazwyczaj to kompletowanie pomysłów, czegoś, co jest w nieustannym pędzie.
Przy tej płycie mieliście nieco inne podejście niż podczas poprzednich nagrań. Ponoć zbierałeś pomysły, fragmenty muzyki i następnie po spotkaniu z Mylesem [Kennedym, wokalistą Alter Bridge – przyp. MW] zdecydowaliście to wszystko połączyć i ruszyć do studia.
Tak, mieliśmy tylko pięć tygodni aby nagrać ten album, więc musieliśmy mieć przygotowane bardzo porządnie nasze wersje demo, zanim zaczęliśmy już jako cały zespół. Dlatego, zamiast mnie i Mylesa komponujących razem, każdy z nas osobno napisał pełne utwory i w efekcie ten album jest połączeniem tych naszych wersji demo.
Wspominałeś też, że poniekąd zbierałeś lub tworzyłeś sample/pętle z charakterystycznym, oldschoolowym brzmieniem przypominającym synthwave. Czy możesz rozwinąć tę myśl?
Jest to coś, w co zaangażowałem się zarówno ja, jak i Myles – zrobiliśmy jak najlepiej mogliśmy, aby nasze brzmienie było świeże i jednocześnie przypominało „brudne” Alter Bridge. Zawsze szukamy nowego brzmienia w tym co robimy i na tym albumie jest ono słyszalne.
Na albumie rzeczywiście są momenty, które – jak opisują materiały prasowe – brzmią w klimacie filmów Johna Carpentera. Powiedziałeś, że osobiście Twoim ulubionym numerem z płyty jest „Godspeed”. Jakie inne utwory planujecie włączyć do setlisty podczas tej europejskiej trasy?
Aktualnie opublikowaliśmy 4 utwory, które oczywiście gramy na żywo: „Wouldn’t You Rather”, „Pay No Mind”, „Take The Crown”, „In The Deep”. Powinniśmy wypuścić jeszcze piąty singiel przed premierą albumu, bez względu którykolwiek to będzie, od razu zaczniemy go grać na żywo. Po premierze płyty, podczas trasy po Europie powinniśmy grać większość numerów z tej płyty.
Na płycie jest utwór pt. „Forever Falling”, który poniekąd zaznacza Twój powrót także w roli wokalisty. Co o tym sądzisz i czy ten numer też jest przewidziany w trakcie koncertów?
Tak, uwielbiam śpiewać i ta piosenka była jedną z moich ulubionych na etapie wersji roboczych. Niejednokrotnie warto mieć te piosenki do śpiewania w przypadku, gdyby Myles kiedykolwiek potrzebował chwili przerwy. Wtedy mogę zaśpiewać z dwa numery i dać mu czas na odpoczynek jego strun głosowych, aby mógł pozostać w formie.
Osobiście polubiłem z tej płyty m.in. „Indoctrination” i „Pay No Mind”, w którym szczególnie słychać elektroniczne niuanse. Jakie było Wasze podejście pod tym kątem – czy te „smaczki” były zaplanowane przed wejściem do studia, czy było to coś, co pojawiło się spontanicznie w trakcie sesji nagraniowych?
Wszystkie z nich były zaplanowane, ale nie były „wprawione w ruch” dopóki tego nie nagraliśmy. Elvis i Jef, nasz inżynier i producent, pomogli nam z programowaniem tych elektronicznych rzeczy, więc poniekąd wskazywałem im kierunek, jakiego rodzaju pętlę chciałbym wykorzystać, a oni sprawiali, żeby wszystko było „wypolerowane”, miłe dla ucha i spójne.
Na płycie nie brakuje chwytliwych riffów, ale są też partie znacznie cięższe. Czy praca nad „A Dying Machine” wpłynęła na Twoje podejście do sposobu tworzenia „Walk The Sky”?
Myślę, że bez względu na to, co robisz, wszystko to ma wpływ na to, co będziesz robił w przyszłości. Zawsze zdobywasz jakieś nowe umiejętności, które kształtują twój dźwięk w miarę jak się rozwijasz.
Czy za „Walk The Sky” stał jakiś koncept odnośnie stworzenia jakiegoś konkretnego klimatu tej płyty?
Jedyny koncept, który jest widoczny w więcej niż jednym utworze, to: uważność [Mark użył tu określenia ‘mindfulness’ – przyp. MW], zen, pokój. Coś w stylu: „spróbuj odnaleźć swój wewnętrzny spokój”, niemalże jak w stanie medytacji. To stale wybija się na tej płycie.
Od warstwy tekstowej, czy mam rację, jeśli opiszę ją jako coś „dającego nadzieję”, jak wspomniałeś – zen, katharsis? Czy można tak sklasyfikować całościowy temat tej płyty?
To zdecydowanie najbardziej „pełen nadziei” album z tych, które nagraliśmy. Myślę, że jest tak dlatego, że słyszysz tyle tych pozytywnych wersów o pokoju, rozwadze, które w efekcie czynią tę płytę „pełną nadziei”.
Przy czym, pozytywnym tekstom towarzyszą niekiedy „mroczne” melodie. Jak odbierasz ten album jako całość?
Jestem z niego naprawdę dumny. Zdecydowanie nie jest całkiem pozytywny, ani całkiem mroczny, to swego rodzaju mikstura. Bardzo dynamiczny album opowiadający historię, podnoszący na duchu, wprawiający w różne nastroje i tak, sądzę, że zrobiliśmy wszystko, aby uchwycić każdy możliwy nastrój.
Znana jest kwestia różnorodnych strojów gitar, które używasz. Jak wpływa to na proces komponowania, nagrywania i oczywiście występów na żywo? O ile mi wiadomo, zazwyczaj zabierasz ze sobą dziewięć gitar.
Za każdym razem, gdy wprowadzasz nowy strój musisz się upewnić, że masz dwie gitary: jedną do tego stroju i drugą na zapas. Ten album był dość prosty jeśli chodzi o stroje. „In The Deep” jest obniżone do G# standard, co jest sporym pójściem w dół względem podstawy, „Indoctrination” jest może o stopień wyżej, „Dying Light” jest bodajże w otwartym G. Ale wszystko inne jest dość standardowe, są utwory obniżone o cały lub pół tonu w Drop D, ale nie ma nic szalonego na tej płycie.
Osobiście w którym z nich najbardziej się odnajdujesz, granie w którym sprawia Ci największą frajdę?
To zależy od sytuacji, ale otwarte D5 jest jednym z moich ulubionych strojów od zawsze, więc powiedziałbym, że po prostu Drop D jest tym, które stosuję najczęściej.
Jestem fanatykiem pieców, więc skolekcjonowałem niemal każdy wzmacniacz, jakiego pożądałem. Lubię charakterystykę każdego z nich, lubię je łączyć. Na tej płycie do większości brzmień używałem mojego sygnowanego modelu PRS MT15 łącząc go z Cornfordem RK100 na potrzeby kilku utworów bardziej rytmicznych. Następnie użyłem Fendera Twin i Victory V40 do czystego brzmienia, a na gitarę prowadzącą wróciłem do mojego MT15.
Jeśli chodzi o wzmacniacze, z tego co wiem, nie jesteś fanem digitalizacji i w większości używasz wzmacniaczy lampowych. Możesz opowiedzieć o tym nieco więcej?
Wiesz, jestem fanatykiem pieców, więc skolekcjonowałem niemal każdy wzmacniacz, jakiego pożądałem. Lubię charakterystykę każdego z nich, lubię je łączyć. Na tej płycie do większości brzmień używałem mojego sygnowanego modelu PRS MT15 łącząc go z Cornfordem RK100 na potrzeby kilku utworów bardziej rytmicznych. Następnie użyłem Fendera Twin i Victory V40 do czystego brzmienia, a na gitarę prowadzącą wróciłem do mojego MT15.
Jeśli chodzi o zestaw na trasę, co zabierasz ze sobą do Europy?
Wezmę moje Mesa Boogie Dual Rectifier Revision F, z tej kategorii to mój ulubiony. Aktualnie mam także zarówno Bogner Uberschall, jak i PRS Archon.
Co z efektami gitarowymi?
Na żywo używam mojego Morley Signature Wah, do tego Hand-Wired Tube Screamer [od Ibaneza – przyp. MW], T-Rex Octavius i Dunlop Univibe.
Nie używasz odsłuchów dousznych, dlatego z reguły podkręcasz swój odsłuch wolnostojący. Jak to się sprawdza, szczególnie na koncertach w dużych salach?
Nigdy ich nie używałem, przywykłem do tego, tak gram już od 25-ciu lat. Aktualnie mam dwie kolumny za sobą, nie lubię mieć jakichkolwiek głośników w uszach czy na wysokości głowy, więc po prostu używam dwóch kolumn na ziemi i wzmacniacza.
Podczas europejskiej trasy występujecie z Shinedown, a w trakcie jej brytyjskiej części również z Sevendust. Czy zaproszenie wyszło bezpośrednio od Was, czy było to rozwiązywane na poziomie managementu? Jakie są Twoje odczucia w związku z ruszeniem w trasę z tymi gośćmi?
Trasa zawsze wychodzi od managementu i naszego agenta mówiącego: „mam te i te zespoły dostępne, w jakim kierunku chcielibyście pójść?”. Tutaj, w Stanach, Shinedown jest zespołem wyprzedającym płyty, którego piosenki grają w wielu radiostacjach i jest to zespół z dużym sukcesem, świetnymi piosenkami i albumami. Rosną coraz bardziej, znacznie bardziej w Europie, to duży przywilej mieć ich jako support. Sevendust są z kolei jednymi z naszych najlepszych przyjaciół, praktycznie od czasu, od kiedy zajmuję się zawodowo graniem. Zagraliśmy więcej koncertów z Sevendust niż z jakimkolwiek innym zespołem, więc są jak nasi bracia. John Conolly [gitarzysta Sevendust – przyp. MW] jest jednym z moich bliższych przyjaciół, nasze żony także są przyjaciółkami, więc jest z nimi jak z rodziną. Podsumowując, przez lata powtarzaliśmy im: „Musicie ruszyć z nami do Europy”, więc super mieć ich ze sobą.
Czego fani mogą spodziewać się na tej trasie?
Składamy w całość naszą produkcję, staramy się zrobić to wszystko większe i lepsze – większe przedstawienie, największe do tej pory.
W ubiegłym roku zrealizowaliście DVD z występu w Royal Albert Hall. Jak wspominasz tamten koncert?
To był dla nas wspaniały czas, najlepszy moment, jaki kiedykolwiek mieliśmy na scenie, cieszę się, że udało się go uchwycić. Myślę, że fani również ucieszyli się, że dostali od zespołu coś w roku, w którym nie robiliśmy zbyt wiele. To była fajna odskocznia przed nowym albumem, z której jestem bardzo dumny.
Jakie gitary bierzesz w tę trasę?
Używam głównie swój sygnowany PRS, zarówno standardowy, jak i barytonowy.
Jak czujesz się przed nadchodzącą trasą i przystankiem w Polsce?
Bardzo się cieszę, pamiętam gdy graliśmy u Was pierwszy raz podczas festiwalu, gdzie mieliśmy świetne przyjęcie od publiczności, po którym powiedzieliśmy naszym managerom, że musimy tu wracać możliwie jak najczęściej. Pamiętam dwa wyprzedane koncerty w Krakowie, opening-act przed Iron Maiden także był niesamowity i raczej nigdy go nie zapomnę. Lubię przyjeżdżać do Krakowa, poszedłem tam do Muzeum Pinballa, to jedno z moich ulubionych miejsc. Za każdym razem, gdy jesteśmy w Polsce, fani są wspaniali. Kocham to, to świetni ludzie, więc super było ich widzieć tyle razy w ciągu ostatnich lat.
Wiem, że po premierze płyty wkroczycie w dość gorączkowy czas koncertowania i promocji „Walk The Sky”, pod znakiem których upłynie Wam przyszły rok. Jakie są dokładne plany po zakończeniu tej europejskiej trasy?
Wracamy do Stanów, myślę, że około lutego-marca, by potem wrócić do Europy na duże letnie festiwale w czerwcu i lipcu. Mamy też nadzieję zagościć na innych rynkach: w Australii, Ameryce Południowej i Japonii, ale nie mamy jeszcze tego zaplanowanego tak w przód, póki co trzymamy się planów do połowy przyszłego roku.
Fani nie mogą się doczekać Waszego występu, co miałbyś im do przekazania?
Jesteśmy podekscytowani na myśl o powrocie do Polski. Jako Alter Bridge uwielbiamy naszych polskich fanów i ich zamiłowanie do muzyki. Nie mogę się doczekać, aby podzielić się z Wami naszą muzyką!
Rozmawiał: Michał Wawrzyniewicz