„Gdy gram i odkrywam, idę dużo głębiej. Trochę jakbym szukał skarbów. Wiesz, że gdzieś tam ukryty jest skarb, więc proces szukania sprawia ci przyjemność.”
Mateusz Jaworski: Jak się masz, Michael?
Michael Schenker: Dobrze. Dużo podróżowania. Okrążyliśmy cały świat dwa razy. Paryż, Monachium, Kolonia, Hamburg, Berlin, Sztokholm, Helsinki, Warszawa, Londyn.
To akurat dobry wstęp do mojego pierwszego pytania: czy tak częste podróżowanie po świecie nie staje się nudne i męczące?
Na szczęście nie dla mnie.
Nadal sprawia ci to przyjemność?
Bardziej niż kiedykolwiek!
Dlaczego?
Powodem jest to, jak żyłem do tej pory. W pierwszej połowie mojego życia stworzyłem mój muzyczny wkład. Podświadomie. Nie miałem pojęcia, co robię. Po prostu dobrze się bawiłem, grając na gitarze, i nigdy nie chciałem być sławny, ale tak się stało. Bardzo się w tej kwestii różniłem od mojego brata Rudolfa, który ma obsesję na punkcie sławy. Jest siedem lat starszy ode mnie, ale stał się sławny dziesięć później niż ja. Trochę dziwnie się to potoczyło. Gdy zakończyłem moją współpracę z UFO i Scorpions, co otworzyło im drogę do Ameryki, doświadczyłem ogromnej sławy i mogłem zdecydować, czy chcę to kontynuować, czy chcę eksperymentować z muzyką. Uznałem, że pierwsza część mojej podróży się zakończyła i zdecydowałem, że chcę się skupić na czymś innym, nowym. Nie miałem ochoty podążać drogą, która mnie nie interesowała. Chciałem skupić się na muzyce i życiu, więc kolejne lata były dla mnie najbardziej satysfakcjonujące. Nagle w 2008 roku zachciałem być na scenie. Całe życie do tej pory miałem ogromną tremę, a wtedy poczułem, że naprawdę tego chcę. Wydaje mi się, że poprzednie lata mnie na to przygotowały. Wyrzuciłem z siebie wszystko, co chciałem: elektryczne utwory instrumentalne, akustyczne utwory instrumentalne, wszystko, na co miałem ochotę. I teraz jestem całkowicie wolny. Osiągnąłem wszystko, co chciałem i mogę iść dalej.
Czyli sława nie była dla ciebie satysfakcjonująca? Czy myślisz, że błędnie się powszechnie uważa, że sława jest czymś bardzo dobrym i słusznie pożądanym?
To zależy od osoby. Ja skupiam się na tym, że jestem artystą. Gram moim sercem i nigdy nie oczekiwałem, że stanę się sławny i bogaty i wtedy będę szczęśliwy. Po prostu chciałem grać muzykę. Ludzie mają tendencję, aby sięgać po rzeczy, które dają im natychmiastową satysfakcję, ale to jest złudne, daje radość na krótką chwilę i ciągle potrzeba więcej i więcej. Jeśli robisz coś z serca, jak np. muzykę, i nie oczekujesz niczego więcej, tylko odczuwasz radość z własnego rozwoju – to jest prawdziwe szczęście. Moim celem było opanowanie sztuki grania na gitarze, aby stała się ona moją czystą ekspresją. Dlatego unikam słuchania muzyki i kopiowania innych, odkąd skończyłem siedemnaście lat.
Unikasz słuchania innych gitarzystów?
Tak, całkowicie. Mózg jest jak gąbka i automatycznie chłonie wszystko, co usłyszymy. Zostaje to potem w głowie i wychodzi na wierzch, gdy jej używamy. Dlatego staram się skupiać na tworzeniu, a nie konsumpcji. Słuchanie muzyki męczy, więc lepiej tego unikać, jeśli chce się pozostać świeżym. I w ten sposób granie muzyki to cały czas dobra zabawa. Zamiast odgrzewania staroci i kopiowania czegoś, co już zostało zrobione, lepiej jest skupić się na tym całym świecie wewnątrz twojej głowy. Wtedy można się otworzyć i wypuścić kolor, którego nikt jeszcze nie widział. Po jakimś czasie automatycznie wypracujesz sobie swój własny styl. Między innymi właśnie dlatego tylu gitarzystów się mną inspirowało: ponieważ byłem świeży i unikalny. Nie grałem czegoś, co grali inni przede mną, i całkowicie nieświadomie stałem się trendsetterem, nawet nie wiedząc, na jak wiele osób wpłynąłem. Kompletnie nie miałem pojęcia, że właśnie powstaje mój wkład w muzykę. Po prostu grałem na gitarze. Dopiero później zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje. Generalnie stworzyłem fundamenty, upiekłem tort, a mój wkład i wszystkie nagrody były wisienką. Dużo ludzi zaczyna od wisienki, ale brakuje im fundamentów.
Czy powiedziałbyś, że dlatego twój album brzmi dosyć wyjątkowo? Słuchając go, miałem wrażenie, że rozpoznaję różne inspiracje, ale okazuje się, że nie pochodziły one od innych muzyków i zespołów.
Słyszysz tam to, co inni ludzie wzięli ode mnie jako inspirację. Dużo ludzi czeka, aż stworzę coś nowego, żeby to wziąć i użyć jako coś swojego, ponieważ jest świeże. Zawsze wymyślam nowe kolory i świeże rzeczy, jak w kalejdoskopie. Dlatego nigdy nie usłyszysz w mojej muzyce wpływu innych ludzi. Usłyszysz innych ludzi, którzy czerpią inspirację ze mnie i osiągnęli sukces. Jest taki żart, że jestem na większej liczbie platynowych płyt niż ci wszyscy ludzie razem wzięci.
I bycie w trasie nadal sprawia ci przyjemność?
Zawsze uwielbiałem podróżować. Od dziecka. Bycie w trasie jest częścią mojego życia, ale mam swój sposób na podróżowanie. Niektóre rzeczy robię po swojemu i mam też wiele lat doświadczenia. Muszę mieć odpowiednie środowisko wokół siebie, żeby móc robić to, co robię jak najlepiej.
Czy jest w takim razie coś, czego szukasz w muzyce?
Nic. Po prostu tworzę z serca. Nieskończony strumień kreatywności, który każdy ma w sobie. Większość ludzi jednak idzie w stronę natychmiastowej satysfakcji. Młodzi ludzie zazwyczaj mają coś, co bardzo chcą osiągnąć, ale potem dorastają. Presja rówieśników czy potrzeba posiadania rzeczy materialnych, jak samochód i dom, sprawia, że głupio wyglądasz z tym swoim małym marzeniem. Te rzeczy to tylko wisienka na torcie bez tortu. I kończy się tak, że masz pracę, której nienawidzisz i zapominasz, co kiedyś sprawiało ci radość. To bardzo złe miejsce. Trochę jak z zaufaniem Bogu. Jak mogę to zrobić, jeśli Go nie widzę? Po prostu trzeba to zrobić. Nie da się tego wyjaśnić. Jeśli tylko masz nawet mglistą koncepcję tego, co chciałbyś robić, rób to i się tym ciesz. Niczego nie brakowało w moim życiu. Po prostu robiłem to, co sprawiało mi radość. Miałem frajdę z takich rzeczy, jak branie starych materaców ze szpitali, aby zbudować studio nagraniowe w domu. Miałem frajdę, jak jechałem do fabryki mojego ojca po drewno, żeby zbudować ściankę działową w studiu. Miałem frajdę z projektowania logo Scorpions, żeby namalować je na naszej ciężarówce. Mogłem godzinami siedzieć w tej ciężarówce i grać na gitarze piosenki Beatlesów. Byłem szczęśliwy, miałem wszystko. Nie obchodził mnie luksus. Robiłem to samo, co robię teraz, czyli proces, który nazywam „graj i odkrywaj”. Nie jest to do końca ćwiczenie techniki, czyli latanie w górę i w dół po skali, żeby utrzymać palce w formie. Gdy gram i odkrywam, idę dużo głębiej. Trochę jakbym szukał skarbów. Wiesz, że gdzieś tam ukryty jest skarb, więc proces szukania sprawia Ci przyjemność. Samo granie na gitarze jest świetne, ponieważ łączysz wszystkie elementy, które znalazłeś wcześniej, tworząc coś nowego i nagle znajdujesz kolejny element. To daje innego rodzaju satysfakcję: bardzo głęboką, której nikt nie może ci zabrać. Będzie ona z tobą już zawsze. Nie musisz zaglądać przez płot do sąsiada i patrzeć, co on tam ma. To niebezpieczne. Jeśli okaże się, że duży dom i samochód to właśnie to, czego natychmiast potrzebujesz, to będziesz musiał ponieść konsekwencje.
Czy to „graj i odkrywaj” to twój proces twórczy?
Dokładnie. Gdy coś odkryję, nagrywam próbkę. Potem gdy przychodzi czas na nowy album przeglądam moje notatki i wybieram te, które mi się podobają.
Czyli masz całą bazę pomysłów, tak?
Tak, ale nawet nie wybieram tych najlepszych. Po prostu idę od początku i gdy mam dwanaście piosenek – zrobione! Album skończony.
Czy twój najnowszy album powstał w taki sposób?
To był po prostu kolejny krok w mojej podróży. Niektóre zespoły skupiają się na jednym kierunku przez wiele lat. Ja miałem wiele projektów z różnymi składami i przy tym albumie po prostu zadzwoniłem do tych ludzi i zapytałem, czy mają ochotę to ze mną zrobić. Zgodzili się i tak powstała ta płyta. Połączenie przeszłości i teraźniejszości.
I taki album powstaje bez inspirowania się innymi gitarzystami. A czy słuchasz muzyki w ogóle?
Sporadycznie. Na przykład jak byłem w butiku we Francji, kupując nowe ubrania ktoś puścił Metallikę. Przesłuchałem wtedy cały album i odkryłem „Unforgiven” – piękny utwór. Takie rzeczy się zdarzają, ale to nie jest do końca konsumpcja muzyki. Nie możesz wyłączyć muzyki w lobby czy w windzie. Większość ludzi słucha radia w domu czy w samochodzie. Ja z kolei potrafię jechać samochodem sześć godzin bez radia i w milczeniu. Uwielbiam skupiać się na drodze i odpływać w moje myśli, marzenia, wyobraźnię.
W takim razie pewnie też nie śledzisz za bardzo przemysłu muzycznego, tak?
Nie korzystam z Internetu ani z mediów społecznościowych. Nawet z mojej strony na Facebooku – mój syn ją prowadzi. Niespecjalnie wiem, co się dzieje w dzisiejszej muzyce, ale na pewno jest mnóstwo świetnych muzyków. Rzeczy, które ja tworzę, dzieją się naturalnie – i tak samo było z tym albumem. Okoliczności były sprzyjające i wyszło fantastycznie.
I jedna rzecz pozostaje niezmienna, twoja gitara Flying V. Co cię tak przyciągnęło do tego kształtu gitary?
Tak naprawdę nigdy nie wybrałem V. Nie znalazłem V w sklepie muzycznym. To V mnie znalazło. Jak ze wszystkim w moim życiu – okoliczności. Grałem na les paulu i pękła mi struna, więc złapałem za kolejną gitarę i tak się złożyło, że była to Flying V. Wpiąłem ją do mojego wzmacniacza i okazało się, że jest to rewelacyjna kombinacja. Dodatkowo odkryłem, że ten kształt pozwala mi oprzeć gitarę na nodze, unieruchamiając ją, co z kolei daje mi dużą kontrolę nad wibrato. Na zwyczajnie wiszącej gitarze nie byłem w stanie z łatwością zagrać takiego wyraźnego wibrato. Kształt ten jest także bardzo wygodny do grania na siedząco. Ludzie myślą, że to taka moja poza sceniczna, ale ta pozycja po prostu daje mi większą kontrolę na strunami. Wszystko, co robię ma jakiś powód.
Nadal współpracujesz z Dean, tak?
Tak, już trzynaście lat. Nie za bardzo obchodzi mnie endorsement, czy to jak zarabiam, bo nie potrzebuję luksusu.
A wzmacniacz? Nadal ten sam Marshall?
Mój oryginalny, na którym grałem w UFO, zepsuł się, więc zabrałem go do naprawy, ale okazało się, że już nie da się go uratować. Potem chciałem kupić 2205 i ktoś w Nowym Jorku zapytał mnie „Wiesz co to za wzmacniacz?”. „Co masz na myśli?” – odpowiedziałem. „To twój projekt!” Byłem u nich w fabryce w 1980 roku i zacząłem z nimi pracować nad wzmacniaczem, ale nigdy nie skończyliśmy. Pewnie się tam walał, aż ktoś go znalazł i postanowił dokończyć. Nic dziwnego, że tak mi się spodobał!
Tak, to znana historia. Wpłynąłeś więc nawet na producentów wzmacniaczy. A czy nadal grasz na częściowo otwartym wah?
Kiedyś tak grałem. Odkryłem idealny punkt tego efektu. Jestem bardzo wrażliwy na wysokie częstotliwości i chciałem się ich pozbyć z mojego brzmienia. Zmodyfikowałem moje pedały wah, aby zatrzymywały się dokładnie w tym punkcie, dając mi ciepły, melodyjny kolor. Dużo tego użyłem na „Lights Out”, ale potem okazało się, że zaprojektowany przeze mnie wzmacniać miał już te same częstotliwości co wah. Dodatkowo, stare kaczki miały bardzo tanie komponenty i łatwo się psuły, a z nowym wzmacniaczem gitara zaczęła bardzo cienko brzmieć, więc zrezygnowałem z używania tego efektu. Wzmacniacz miał już takie brzmienie, jakiego szukałem, a dodanie rozpadającej się kaczki tylko psuło efekt. To był dla mnie początek nowej ery, ale nadal trzymam wah w moim pedalboardzie. Słyszę, że nawet jak jest wyłączony, to coś dodaje. Coś mi nie gra, gdy wpinam się bezpośrednio we wzmacniacz.
Z tego co mówisz, jesteś osobą, która żyje chwilą. Czy masz jakieś plany co dalej?
Mamy już zaplanowane koncerty do 2019 roku, z kilkoma przerwami. Przychodzą fale nowych informacji i pomysłów teraz gdy podróżuję promując album. Jest to dużo większe przedsięwzięcie niż cokolwiek, co zrobiłem wcześniej. Potrzebni są topowi promotorzy, topowa wytwórnia i topowi muzycy. Zawsze powtarzam, że gramy tam, gdzie ludzi na nas stać, więc topowi promotorzy są w stanie to tak zorganizować, że nie wychodzi drogo. Ale kto wie, co dalej? Może zrobimy Ultimate Michael Schenker Fest, gdzie Phil Mogg zaśpiewa kilka numerów UFO, albo Klaus Meine zaśpiewa pierwszą piosenkę, jaką napisałem: „In Search of Peace of Mind”? Kto wie, co się wydarzy. Teraz w 2018 roku będzie czterdziesta rocznica płyty „Strangers in the Night”, a w 2019 minie pięćdziesiąt lat od pierwszego razu, gdy ja i Klaus nagrywaliśmy.
Generalnie możesz więc zrobić, co chcesz. To musi być świetne uczucie.
Och tak, zdecydowanie!
Dziękuję bardzo za twój czas i powodzenia w trasie!
Wielkie dzięki!
Rozmawiał: Mateusz Jaworski