Michała Muncha już można go zaliczyć do polskiej gitarowej pierwszej ligi. Nie jest co prawda rozpoznawalny w skali kraju, ale w Trójmieście wszyscy zainteresowani wiedzą o jego gitarowych umiejętnościach. Piętnaście lat temu postawił wszystko na gitarę, zrezygnował z kariery piłkarza, a słuchając, jak gra, można chyba powiedzieć, że postąpił właściwie.
Maciej Warda: Zacznijmy przekornie: czy gdybyś mógł jeszcze raz wybierać swoją drogę, chwyciłbyś też za gitarę? Czy według ciebie to łatwy kawałek chleba?
Michał Munch: Szczerze mówiąc… nie wiem. Na pewno nie jest łatwo zacząć utrzymywać się tylko z grania. Ja przede wszystkim uczę gry na gitarze i grywam na różnego rodzaju wydarzeniach, a dodatkowo nagrywam dla różnych ludzi czy robię testy sprzętu. Można powiedzieć, że już prawie od dziesięciu lat mam drugą zmianę, bo od piętnastej do dwudziestej pierwszej uczę, a w weekendy mam grania. Więc trzeba się przyzwyczaić do takiego trybu. Kiedyś bardzo dobrze grałem w piłkę nożną, ale nie wiem, czy zrobiłbym karierę w stylu Lewandowskiego. Miałem iść do klasy piłkarskiej w szkole średniej, ale już wtedy wybór padł na gitarę i ostatecznie zrezygnowałem z piłki. W sumie nie mam powodów do narzekania, więc gdybym miał jeszcze raz wybrać swoją drogę, to też wybrałbym gitarę. Żeby nie było tak pięknie, to dodam, że rola zawodowego muzyka w naszym kraju z tak małym i niezbyt wyrafinowanym rynkiem nie jest łatwa. To naprawdę ciężki kawałek chleba.
Ścigałeś się kiedyś w jakichś konkursach gitarowych? Dla słuchaczy to często duża frajda, ale sami gitarzyści już różnie mówią o takich zawodach. Jakie jest twoje zdanie na ten temat?
Tak, było parę epizodów. Wyróżnienie w Solo Życia, ale to już było chyba dziesięć lat temu. Nagroda dla najlepszego gitarzysty na jakimś przeglądzie zespołów rockowych. Chyba też minęło dziesięć lat. W sumie w niczym więcej nie brałem udziału. Z dużymi sukcesami wysyłam moich uczniów na Bałtycki Festiwal Gitary Elektrycznej – Moje Solo. Uważam, że zawsze warto spróbować udziału w różnych konkursach, ale wyników nie brałbym sobie do serca. Czasami warto spróbować powalczyć dla samych nagród. Fajnie dostać gitarę czy jakiś efekt za pracę, którą się wykonało i zostało to docenione.

Jesteś cenionym gitarzystą, a najczęściej można cię posłuchać w roli sidemana. Powiedz, z jakich nagrań jesteś najbardziej zadowolony i jakie utwory ze swoim udziałem polecasz do posłuchania?
Hmm… Myślę, że utwory, w których będę mógł pokazać 100% siebie, dopiero ujrzą światło dzienne za jakiś czas, ale o tym później. Póki co jestem bardzo zadowolony z moich gitarowych partii, które nagrałem dla Anny Hodowaniec na EP-kę „Beginning”. Jest tam parę fajnych solówek, np. w utworze „You Left Me” czy moim ulubionym „Killing You”. Polecam też zapoznać się z drugą EP-ką Ani, czyli „No More Lies”, numery „Snake” lub „Like The Wolves”. Ciekawy materiał jest też na płycie Williama Malcolma – „Takes One To Know Me”. Utwory „Nightgount’s Dance” lub „The Silence of Space”. Wszystkie te numery są dostępne na takich portalach ja YouTube, Spotify, iTunes czy Deezer. Ostatni ciekawy projekt to jeden numer zrobiony z Łukaszem Michalskim. Nazywa się „Crossfire” i jest na YouTubie.
Nagrałem jeszcze parę innych ciekawych rzeczy, ale nie wszystkie doczekały się premiery. Niestety, różnie to bywa. Od czasu do czasu lubię nagrać covery któregoś z moich gitarowych mentorów, są na YouTubie.
Jak dochodziłeś do swoich gitarowych umiejętności? Zadałeś sobie wieloletni reżim ćwiczeń czy może wszystko odbywało się bardziej naturalnie i bez wielkich wyrzeczeń?
Niestety, by wejść na dosyć dobry poziom, trzeba wypracować samodyscyplinę i wymaga to pewnych wyrzeczeń. Głównie chodzi tu o trzy rzeczy: dyscyplinę, ciężką pracę z instrumentem i cierpliwość! Cierpliwość jest dość istotna, bo często jest tak, że pewne umiejętności nie przychodzą od razu, nawet jeśli ćwiczymy już coś od dłuższego czasu. By te umiejętności zostały w naszych dłoniach i stały się wręcz naturalne, to potrzeba często znacznie więcej czasu, niż nam się wydaje. Czasami jest tak, że w swoim pokoju przed komputerem gramy cuda, a wychodząc na scenę przed ludzi, nie jesteśmy w stanie ugrać połowy tych rzeczy.
Na pewno nie miałem wieloletniego, reżimowego planu ćwiczeń. Bardziej nazwałbym to obozami dwu- lub trzytygodniowymi, gdzie starałem się ćwiczyć wedle planu po parę godzin dziennie. Potem tydzień lub dwa przerwy i znowu tydzień pracy. Ale, jak to w życiu bywa, nie zawsze jest czas. Przyznam się, że nie zawsze są też chęci do ćwiczeń. Często traktuję to jak rzemiosło. Muszę usiąść i zrobić swoje.

Powiedz o szkole gitarowej M.M. Guitar School. Czy jest coś, co wyróżnia ją spośród innych? Jak wygląda twoje podejście do nauczania gry na gitarze?
Myślę, że moją szkółkę wyróżnia wiele elementów. W większości przypadków prowadzę lekcję indywidualnie lub maksymalnie w grupie dwuosobowej, a nie w grupach trzy- czy pięcioosobowych, gdzie dochodzi spore zróżnicowanie poziomu. Tak się nie da. Jeśli grupa, to maksymalnie dwie osoby w podobnym wieku i o podobnych umiejętnościach. Materiały i tok nauczania są dobierane indywidualnie dla każdego. Nie ma książki, którą muszą przejść wszyscy. Oczywiście są pewne podstawy, które każdy musi poznać. Potem idziemy wedle upodobań i możliwości ucznia. Staram się też przedstawić różne style muzyczne. Uczeń na pewnym poziomie musi przejść przez podstawy bluesa, jazzu, funky, pop, metal. Tak, żeby spróbował wielu rzeczy.
Uczysz tylko technik i teorii gry czy także aranżacji, rytmu, podstaw realizacji nagrań, pracy z komputerem etc.?
Uczę wszystkiego, o czym wspomniałeś. To jednak jest zależne od potrzeb ucznia. Osoba, która gra na gitarze już pięć czy dziesięć lat i przychodzi na lekcje, ma zupełnie inne pytania niż osoba początkująca. Technika i metronom to zasadnicza sprawa! [śmiech] Teoria a teoria w praktyce to też zupełnie inna sprawa. Często nowy uczeń na pierwszej lekcji mówi, że już umie pentatonikę czy skale, ale po pięciu minutach okazuje się, że tylko pobieżnie zna schematy. Mówi, że umie budowę akordów, ale trzymając prosty C-dur, nie umie nazwać składników akordu pod palcami. Nie wspominając akordów takich jak np. D7b9 czy C13.
Uczniowie, którzy zaczynają przygodę z tworzeniem i nagrywaniem swojej muzyki, mają często pytania odnośnie sprzętu studyjnego czy programów, które używam. Ostatecznie trzeba też pamiętać, że nie każdy uczeń chce być mistrzem gitary. Niektórzy po prostu chcą umieć fajnie grać. Docierają na pewien poziom i nie aspirują wyżej, bo dla ich potrzeb – czy to grania w domu dla przyjemności, czy w zespole – jest to w zupełności wystarczające.

Jakie gitary elektryczne polecasz swoim uczniom? Na co należy zwrócić uwagę przy wyborze pierwszej gitary?
W przypadku pierwszej gitary elektrycznej odpuściłbym modele z mostkiem Floyd Rose. Są zupełnie zbędne przy nauce, a przy wymianie strun często sprawiają wiele kłopotów. Mostki tremolo mogą być – w pierwszej gitarze najlepiej jednostronne. Wybór marek, kształtów i kolorów jest naprawdę ogromny. W tym przypadku warto zadać sobie pytanie, jaki rodzaj muzyki docelowo chciałbym grać i jacy gitarzyści mi się podobają. I wybrać coś podobnego. Trzeba sprawdzić też, czy gitara stroi. Najpierw stroimy porządnie gitarę i sprawdzamy parę akordów w różnych miejscach gryfu. Dotyczy to każdego rodzaju gitary.
Ty wybrałeś gitary Music Man i Ufnal – nie powiesz mi, że chodzi tylko o brzmienie!
Oczywiście, że nie tylko o brzmienie. Obie marki tworzą instrumenty najwyższej klasy. Music Man od młodości towarzyszył mi w gitarowej drodze. Moi idole – jak John Petrucci, Steve Morse, Steve Lukather, Johnny Hiland czy Jacek Królik – grają na tej marce. W tej chwili mam siedmiostrunową JP13 i Axisa Super Sport – zawodowe gitary. Przez moje dłonie przeszły prawie wszystkie modele Music Mana. Jeśli chodzi o ufnale, to mam dwa modele robione od początku na moje zamówienie. ATM24 i Modern Telecaster. To marka, która może spokojnie konkurować z najlepszymi markami gitarowymi na świecie. Polska manufaktura z Malborka. W przypadku Ufnala i Music Mana mam kontakt z naprawdę miłymi ludźmi. Mam też dostęp do wielu świetnych gitar dzięki mojemu przyjacielowi Wieśkowi Bzdekowi, który jest kolekcjonerem gitar i pasjonatem gitarowej muzyki. Jeździmy razem na wszystkie możliwe koncerty czy gitarowe wydarzenia. Przyznam się też, że zbieram autografy gitarzystów. Mam dwie wielkie antyramy ze zdjęciami i autografami.

Kolejną „twoją” marką jest MLC, masz sterownik efektów, piec i paczkę tej marki. Dlaczego aż tak ci odpowiada?
Odpowiada mi, bo jest bardzo dobre jakościowo i pod względem funkcjonalności i jest kolejną światową marką sprzętu gitarowego z Polski, co mnie niezmiernie cieszy. Jest blisko, bo w Gdańsku. I markę tę tworzy Marek Laskowski, który jest człowiekiem z pasją. Nazwałbym go nawet wizjonerem, ma wiele ciekawych pomysłów. Cały czas udoskonala swoje produkty. Znamy się już chyba dziesięć lat. Wszystkie moje nagrania w studiu pochodzą z pieca i paczki MLC. Używam też Fractala AX-8 podłączonego do interfejsu lub końcówki Matrixa i paczki MLC, a czasami nawet prosto w konsole.
Co w najbliższej przyszłości? A może założysz w końcu własny zespół z własnym materiałem?
Szczerze mówiąc, poczyniłem już kroki w tę stronę. Zbieram swoje pomysły z przestrzeni paru lat. Nagrywam nowe. Cały czas brakuje mi na to czasu i zmagam się sam ze sobą, czy jestem już wystarczająco dobry, by nagrać to, co chcę i tak jak chcę. Mam nadzieję, że może w przyszłym roku uda mi się wydać całą płytę, a może chociaż EP-kę z pięcioma numerami. Na razie wszystko nagrywam u siebie w pracowni. Gitary i basy nagrywam sam za pomocą Guitar Rig5. Perkusję robię w programie ezdrummer. Resztę dokładam z różnych wtyczek. Są to szkice robocze. Fragmentów można posłuchać na mojej stronie michalmunch.pl. Docelowo postaram się nagrać to z żywym składem w studiu. Raczej będzie bardzo różnorodnie stylistycznie. Nie jestem w stanie się zdecydować na to, jakim gitarzystą chce być. Mój odwieczny problem [śmiech].
Dziękuję za rozmowę!
Dzięki, pozdrowienia dla Czytelników TopGuitar!