W związku z promocją wystawianego na Broadwayu musicalu „Tommy” Pete Townshend jest ostatnio częstym gościem mediów i… nieoczekiwaną kopalnią cytatów. Podczas wizyty w programie The Tonight Show Starring Jimmy Fallon, gitarzysta opowiedział z czego wzięło się słynne rozwalanie gitar podczas występów z The Who.
W przeszłości sugerowano, że jest to chwyt niemalże marketingowy, mający sprawić, że będzie się więcej mówiło o zespole (Keith Moon równie ochoczo rozwalał swoje zestawy perkusyjne na zakończenie koncertów…) ale idea kierująca Townshendem – niszczycielem dotycząca tego destrukcyjnego i szokującego wówczas zwyczaju, była zupełnie inna: „Małe dzieci, które dostają swoją pierwszą naprawdę dobrą gitarę, zakochują się w niej – ja nigdy czegoś takiego nie przeżyłem.”
Gdy Jimmy Fallon zapytał Townshenda co ten by zrobił, gdyby The Who organizowało kolejne występy z niszczeniem gitar, gitarzysta odparł: „Naprawiałbym je klejem. Kiedy po raz pierwszy przyjechaliśmy do Nowego Jorku, zagraliśmy w miejscu, które nazywało się Murray The K Show i trzeba było grać cztery koncerty dziennie.” – zaczął wspomnienia
Miałem tylko jedną gitarę, więc musiałem ją niszczyć i naprawić cztery razy dziennie. Ostatecznie było w niej więcej kleju i strun niż samej gitary
Townshend nie żałuje tego wszystkiego: „Wiesz, że za to nie przepraszam. Powinienem to zrobić, ale tego nie zrobię. Myślę, że wiele osób ma trudności z zakupem swoich pierwszych instrumentów, budują z nimi relację, ale ja nigdy czegoś takiego nie miałem. Nie do końca wiem, dlaczego tak jest. W tamtych czasach każdy dzieciak chciał być Elvisem Presleyem i wszyscy chcieli tych tanich gitar.
I szczerze mówiąc, w większości były to faktycznie tandetne instrumenty – gitary, które babcia kupowała ci na Boże Narodzenie… One były nie do grania
Pete kontynuował: „Mój tata był zawodowym muzykiem – klarnecistą i saksofonistą – i powiedziałem mu: 'Proszę, tato, kup mi moją pierwszą gitarę’, a on odpowiedział: 'Nie, twoja babcia chce ci kupić pierwszą gitarę’. I kupiła mi gitarę z greckiej restauracji na Ealing, gdzie mieszkaliśmy – tę która wisiała tam na ścianie…
Nikt mi nie wmówi, że ten kawałek drewna z przeciągniętymi przez niego strunami jest święty. Nie dla mnie