Phil Demmel opowiedział ostatnio, które koncerty okazały się dla niego największym wyzwaniem technicznym i psychicznym. Jak przyznał, występy ze Slayerem wymagały od niego wyjątkowego skupienia w obliczu widowiskowej oprawy i nietypowych riffów.
Phil Demmel ma na koncie współpracę z wieloma czołowymi formacjami metalu – od Vio-lence i Machine Head po projekt Kerry’ego Kinga. W ostatnich latach niejednokrotnie pełnił też rolę gitarzysty zastępczego w tak znanych zespołach, jak Slayer, Testament, Overkill, Lamb of God czy Nonpoint.
W rozmowie z Garza Podcast muzyk został zapytany, która z tych grup była najtrudniejsza do opanowania na scenie. Jak wyznał, Slayer okazał się największym wyzwaniem – nie tylko pod względem techniki, ale i scenicznej presji (spisane przez Ultimate Guitar).
Slayer był trudny, bo… spójrz, ile tam się dzieje za moimi plecami! Są płomienie, opadające kurtyny, a ja mam w głowie tylko: 'Nie spierdol tego. Tutaj jest siódemka, a tutaj na trzecim progu’
Jak tłumaczył, trudność wynikała też z charakterystycznego stylu komponowania Slayera:
Powiedziałbym, że Slayer był najtrudniejszy, bo to nie są konwencjonalne tonacje czy progresje akordów. To wszystko jest rozrzucone. Półtonowe szaleństwo. To jest jak język mandaryński, stary. Czaisz? Wow! Ale jednocześnie ma to sens. Kiedy słuchasz tego od strony brzmienia i muzyki, wszystko składa się w całość
Zapytany o pojedynczy numer, który sprawił mu najwięcej problemów, Demmel wskazał klasyk z wczesnego okresu działalności grupy:
’Chemical Warfare’ jest trudny, bo to właśnie półtonowe szaleństwo, człowieku. Riff za riffem, za kolejnym riffem
W dalszej części rozmowy muzyk odniósł się też do swoich doświadczeń z innymi zespołami, podkreślając, że niemal zawsze starał się jak najlepiej wpasować w skład i klimat grupy:
Niektóre kawałki Lamb of God były po prostu popieprzone pod względem riffów. Z Testament złapałem dobry kontakt. Powiem z pełnym przekonaniem, że w Testament, Overkill, Slayer i Lamb of God wszedłem na próbę i czułem, że nikt nie myśli, że to jakaś wielka degradacja
Jak zaznaczył, w takich sytuacjach zawsze istnieje element „osobowości grania”, którego nie da się w pełni odtworzyć, ale kluczowe jest zachowanie odpowiedniego poziomu wykonawczego:
Oczywiście chodzi o osobowość grania i zastępowanie członka zespołu. To nie było zejście o poziom niżej, że nagle czegoś naprawdę brakowało czy coś w tym stylu