I co, pasują? Masz teraz przecież trzech deathmetalowych muzyków w zespole.
Piotr „Anioł” Wącisz: Ja myślę, że teraz to dopiero będzie stoner metal. Albo metal stoner. Może nawet przemycimy jakiś blast dla zabawy.
Czyli nie będzie trzeba czekać pięciu lat na nowy album?
Piotr „Anioł” Wącisz: Nie, nie będzie trzeba. Zabieramy się do roboty zaraz po wakacjach albo nawet jeszcze w ich trakcie. James będzie zajęty Vaderem i koncertami festiwalowymi, a my pewnie będziemy się spotykać i coś tworzyć. Chcemy nagrywać na początku przyszłego roku. Nie ukrywam, że chcemy wypuścić ten album jak najszybciej.
Macie ciągle aktualny kontrakt z Metal Mind?
Piotr „Anioł” Wącisz: Nie, to był kontrakt na jedną płytę z ewentualną możliwością przedłużenia na kolejną. Bardzo bym chciał, żebyśmy złapali jakiś kontakt i umowę na Zachodzie, choćby z małą wytwórnią, ale nie wiem, czy to się uda. Z drugiej strony, skoro w zespole są teraz takie persony znane w świecie, jak James Stewart i Jacek Hiro, to może się uda? Nie ukrywam, że to jest cel naszego zespołu.
O to właśnie chciałem zapytać. W przyszłym roku Corruption stuknie dwadzieścia pięć lat. To nie jest dobry moment, żeby się rzucić na zachodni rynek? Stonerowe brzmienia wydają się teraz popularne.
Piotr „Anioł” Wącisz: Też zauważyłem, że znów jest moda na stoner. Może bardziej na doom i sludge, ale to wciąż okolice tego brzmienia. Dlatego myślę, że już najwyższy czas, żeby to zrobić.
Gdy spojrzysz sobie na te dwadzieścia pięć lat z Corruption, to widzisz jakieś momenty, w których czegoś nie dopilnowaliście, coś nie wyszło tak, jak powinno?
Piotr „Anioł” Wącisz: Szczerze powiedziawszy, nie zastanawiałem się nad tym. Cały czas robimy swoje na tyle, ile czas nam pozwala. Co prawda, można było po „Bourbon River Bank” uderzyć gdzieś do zachodniej wytwórni, ale kontrakt z Mystic dotyczył całego świata, więc sprawa była zamknięta. Potrzebne jest duże wsparcie wytwórni, dobry agent, który zająłby się tymi sprawami. Potrzebna jest kupa kasy na promocję. I tu się zaczynają schody. Robię, co mogę, ale jestem w stanie ogarnąć tylko to, co się dzieje na rynku polskim. Zachodu nie staram się na razie spiąć, bo nie mam tak dobrych kontaktów. Wolałbym, żeby zajął się tym jakiś profesjonalista.

Piotr „Anioł” Wącisz, Corruption, fot. Jakub Milszewski
Obecnie całym managementem Corruption zajmujesz się ty, prawda?
Piotr „Anioł” Wącisz: Zgadza się. Łącznie z byciem tour menadżerem. Te wszystkie trzydzieści trzy koncerty, które odbyły się w ramach promocji „Devil’s Share”, zorganizowałem sam.
Współczuję i podziwiam jednocześnie.
Piotr „Anioł” Wącisz: Dziękuję, ale bez przesady z tym współczuciem [śmiech]. W tym momencie jest to moje jedyne zajęcie, bo niestety, straciłem dodatkową pracę dziennikarza, jaką miałem. Wszystko przechodzi do Internetu i papierowa prasa przechodzi powoli do lamusa, sam wiesz. Dlatego teraz mam dużo czasu dla zespołu. Kocham to robić, to moja pasja. Angażuję się w to i cieszę się bardzo, że te koncerty zrobiłem. Okazało się, że takich pasjonatów muzycznych, którzy prowadzą swoje kluby, jest w Polsce coraz więcej. To jest fajne, bo oni wiedzą, jakie są oczekiwania zespołu, co jest muzykom potrzebne, żeby koncert odbył się w normalnych warunkach, jak odpowiednia scena, dobry sprzęt nagłośnieniowy, światła itp. itd. To ludzie bardzo otwarci, pomocni, przygotują ci posiłek, traktują cię normalnie, życzliwie. Nie jak piąte koło u wozu, zbędny element. A kiedyś takie czasy były, że lepiej było nie robić, niż robić. Takim pozytywnym przykładem jest miejsce, w którym rozmawiamy, czyli Wydział Remontowy w Gdańsku. Jak tu wszedłem, to oszalałem z wrażenia. Tutaj się wszystko zgadza. Sala jest pięknie koncertowo wytłumiona. Właśnie zrobiliśmy próbę i dźwięk jest świetny. Zamierzamy nagrać cały dzisiejszy koncert, bo jest taka możliwość. Jak usłyszeliśmy nagrania z próby to nas ścięło z nóg. Jest bardzo dobry realizator dźwięku. Jest Marcin Jarecki, który prowadzi bar, który nas przyjął, zrobił nam obiad. To niesamowite.
Za moment grasz nieopodal, bo w B90, wraz z Virgin Snatch przed Testament.
Piotr „Anioł” Wącisz: Chyba pierwszy raz od dawna będę miał tremę, bo tam będzie mój mistrz świata gry na gitarze basowej, czyli Steve DiGiorgio. Chyba poćwiczę więcej przed koncertem [śmiech].
Skoro już przy tym jesteśmy – czym się różni ćwiczenie na basie od ćwiczenia na gitarze?
Piotr „Anioł” Wącisz: Nie wiem, bo nigdy nie grałem na gitarze. Jestem samoukiem. Nut znam tyle, co z podstawówki. Praktycznie nie chodziłem na żadne lekcje. Tak naprawdę sam powiedziałem sobie, że będę grał na basie i zacząłem ćwiczyć. A polegało to na tym, że wymyślałem riffy. Nie ćwiczyłem jakichś pentatonik i tak dalej. Nie lubię gitarowych masturbacji i perfekcjonizmu. Jestem rockandrollowcem. Zacząłem grać, bo chciałem jeździć na koncerty, dobrze się bawić. Tę drogę kontynuuję. Oczywiście ćwiczę z metronomem, a zacząłem ćwiczyć jeszcze więcej, odkąd zacząłem grać w Virgin Snatch, bo tam są zupełnie inne partie gitary basowej. One skłaniają mnie do tego, żeby więcej pograć w domu. Bez bodźca zewnętrznego czasem ciężko się zebrać.
Powiedzmy, że mam piętnaście lat, przychodzę do ciebie jako do zajebistego basisty metalowego i mówię: „chciałbym grać na basie, naucz mnie”. Co mi powiesz?
Piotr „Anioł” Wącisz: Najpierw powiem, żebyś umył ręce, zanim w ogóle dotkniesz instrument. Nie wyobrażam sobie, żeby grać z brudnymi rękoma. Potem musisz założyć struny. Następnie sprawdzę, czy masz słuch, kojarzysz rytmy, czy potrafisz je wystukać. No i graj. Ja nauczyłem się grać, podpatrując innych, bo chciałem grać tak jak ówczesne zespoły – Bolt Thrower, Pungent Stench, Cathedral, Winter, Necroschizma.