Z wieloletnim gitarzystą zespołu Stanisława Soyki, nazywanym przez niego „niebywałym kolorystą podziemia jazzowego Łodzi” i jednocześnie liderem zespołu Greger Garage – Przemkiem Gregerem, spotkaliśmy się podczas prac nad jego nowym albumem.
Od jak dawna grasz w zespole Soyki?
Od płyty „Soyka Nova”, czyli 16 lat. Moja dziewczyna z tamtych czasów powiedziała mi kiedyś: „Słuchaj, ktoś do mnie dzwonił, ale nie wiem, czy mi się to śniło – gdzieś o drugiej w nocy. Mówił, że szuka Przemka – i to był Soyka„. Graliśmy wtedy z Tam Tam Project i nie mógł mnie znaleźć. W końcu spotkaliśmy się w klubie w Warszawie. I zagraliśmy pierwszy koncert, od razu „na grubo”, w Berlinie. Bez żadnych przesłuchań, Staszek nie robi ich nigdy. Bierze muzyków z polecenia.
spotkaliśmy się w klubie w Warszawie. I zagraliśmy pierwszy koncert, od razu „na grubo”, w Berlinie. Bez żadnych przesłuchań, Staszek nie robi ich nigdy. Bierze muzyków z polecenia
Twoja współpraca z Soyką to jedyna możliwość, żeby usłyszeć jak grasz na 12-sto strunowej gitarze?
Przyznam, że gitara 12-sto strunowa to jest mój krzyż. Jak na niej gram, to ją trochę lubię, ale jej strojenie … Ja mam obsesję, żeby wszystko dobrze stroiło, a żeby nastroić 12-sto strunową gitarę, to musisz przed koncertem zrobić trzy podejścia, a w każdej chwili może się i tak rozstroić. A wtedy jest koniec, trzeba zejść na 2-3 struny. Ale faktycznie, to jest ciekawy instrument.
Edukację muzyczną zacząłeś w przedszkolu. A kiedy sięgnąłeś po pierwszą gitarę?
To była Jola 2, miałem 12 lat. Usłyszałem genialną płytę Sweet – „Fanny Adams”. Tam gra cudowny gitarzysta, Andy Scott. To był kawał dobrej sztuki, coś wyjątkowego. Cały skład był dobry i kiedy usłyszałem Sweet i te gitary, wiedziałem, że ja też chcę tak grać.

Sam się uczyłeś grać na gitarze…?
Tak. Z tym wiąże się to, że inaczej stroję gitarę. Wszystko kwartami, czyli dwie ostatnie struny to u mnie C i F. Nie wiedziałem, że w klasycznym stroju hiszpańskim dwie najwyższe struny muszą być H i E. Po kilku latach, w połowie liceum, przyszedł do mnie kolega mówiąc, że na tym się nie da grać. Ja na to: „Jak to, przecież Ci zagram, co chcesz”. On sprawdził: „Ty źle stroisz gitarę!”. Przez moment nawet chciałem powrócić do tego stroju, ale stwierdziłem, że już za dużo wiem.
A jak wygląda twoja kolekcja gitar?
Bardzo skromnie: 3 gitary elektryczne, Humbucker, Framus pół pudło, oczywiście – Strato, która jest moją ulubioną gitarą no i Telecaster. To wszystko, to już jest za dużo. Czasami nie wiem, z której skorzystać. Stratocaster to w ogóle najbardziej magiczny instrument, chociaż pierwszy raz, jak miałem okazję zagrać na Stracie, byłem zszokowany, myślałem, że to w ogóle nie brzmi. Okazuje się, że on się po prostu układa z Tobą i możesz zrobić na co masz ochotę. To jest coś niezwykłego.
Stratocaster to w ogóle najbardziej magiczny instrument, chociaż pierwszy raz, jak miałem okazję zagrać na Stracie, byłem zszokowany, myślałem, że to w ogóle nie brzmi. Okazuje się, że on się po prostu układa z Tobą i możesz zrobić na co masz ochotę. To jest coś niezwykłego
Masz też swój patent na ustawienie na scenie?
Ustawiam wzmacniacz wysoko i pochylam do siebie, żeby grać cicho. Muszę idealnie słyszeć, żeby grać niuansami.
A jakich efektów używasz?
Najważniejszym dla mnie jest delay, którego używam jak pedału fortepianowego. Mam Rolanda – Boss GT8, Electro Harmonix Ring Thing – do efektów specjalnych i do robienia takiej „warszawskiej jesieni”. Na nim buduję wszystkie rzeczy dla teatru. Mam jeszcze przester – Carl Matin Overdrive. Duńczycy robią genialne rzeczy, są audiofilami. To najlepszy efekt przesteru, jaki spotkałem w życiu. Ma piękne brzmienie, szerokie i ciepłe. Idealna zabawka dla gitarzystów.
Właśnie. Tworzysz także muzykę ilustracyjną, współpracujesz z teatrem, a przede wszystkim – masz własny zespół…
Zawsze miałem. Pierwszym był Kodeks Karny przy Domu Kultury Pocztowca. Potem zrobiliśmy świetny zespół z Wojtkiem Lemańskim, Kwarcowy Ogórek. Kiedy poznałem Jacka Bieleńskiego, „Bielasa”, powstał Plastic Bag. Od tego się zaczęło moje wejście na inny poziom w sztuce, bardziej publiczny i aktywny. Wreszcie: Hot Asterix. Zaprosiłem „Ziuta” Gralaka na trąbkę, miałem fajnego perkusistę, mojego przyjaciela, geniusza – Norberta Brychta; i „Maria” Matyska na bas.
Z czasem Hot Asterix ewoluował, zmieniła się nazwa, skład…?
„Ziut” mnie namówił: „Musisz swoje nazwisko umieścić w tej nazwie, zapracowałeś na to”. Siadłem z kartką i zacząłem to swoje nazwisko łączyć. W końcu wpadłem na Greger Garage. Poznałem cudownego trębacza, Rafała Gęborka. Pracowaliśmy przez rok, poznał moje tematy, harmonie. Jakiś czas grał jeszcze „Ziut” na basie, ale stwierdziliśmy, że jego koncepcja muzyki bazuje bardziej na latach 60-tych, a moja na 70-tych, a to dwie różne historie. Znalazłem świetnego muzyka, Pawła Janaszka, który fajnie gra na basie, w takim oldschoolowym stylu, a jednocześnie bardzo nowocześnie. Korzysta z wielu efektów, robi piękne brzmienia, a bardzo dbamy o to, żeby sprawy koloru były istotne. Rafał też sporo korzysta z efektów. Oczywiście, nie stosujemy ich jakoś absurdalnie, wszystko ma taką lekkość, ale potrafimy w jednej chwili przenieść się w stronę „warszawskiej jesieni”. Na perkusji jest Kuba Sojka, jest przeuroczym człowiekiem i bardzo fajnie gra.
Powstają miksy do waszego albumu. czego możemy się na nim spodziewać?
Myślę, że różnorodności, bo tam są i ładne melodie, takie do serca, ale jest też trochę mocniejszego grania, hardrockowego, gregeriańsko – jazzowego; trochę free momentami, ale nie ma tego za dużo.
Nagrywaliście w studio Załuski u Maćka Pruchniewicza. na jakim sprzęcie grałeś?
Ja jestem Marshallowcem, gram na takim Marshallu, który jest kompletnie niepopularny i nikt go nie lubi, JTM, taka wersja z końca lat 80-tych. Rockmani go nie lubią, bo jest za mało czadowy, a dla jazzowców jest za bardzo marshallowy.
gram na takim Marshallu, który jest kompletnie niepopularny i nikt go nie lubi, JTM, taka wersja z końca lat 80-tych. Rockmani go nie lubią, bo jest za mało czadowy, a dla jazzowców jest za bardzo marshallowy
Ukaże się także płyta analogowa?
Uważam, że analogowa jest najważniejsza. W obecnej dobie wszystko jest na Spotify, a analogowa płyta jest eleganckim grającym przedmiotem, z klasą. Sam wróciłem do płyt winylowych i dobrze się z tym czuję. Mając kompakty, zaczęło mi czegoś brakować, właśnie dobrego wydawnictwa. I tej celebracji i szacunku do muzyki. Bo jak puszczam płytę, to siłą rzeczy jakaś magia się wytwarza, czego niestety kompaktem nie można uzyskać.
Z niecierpliwością oczekując premiery, dziękuję tobie bardzo za rozmowę.
Dziękuję!
Rozmawiała: Marta Ratajczak
Zdjęcia: Magdalena Wdowicz – Wierzbowska