Heavy metal – czy jazz, gitara – czy kariera naukowa, Polska – czy Nowy Jork… co tu dużo myśleć: jesteś Rafałem Sarneckim – bierzesz, po prostu, wszystko! Posłuchajmy o tym, jak – po osiągnięciu kariery na nowojorskiej scenie jazzowej, gitarzysta powrócił do kraju, by – ciut na przekór amerykańskiej powściągliwości w tradycyjnym podejściu do muzyki improwizowanej – rzucić się w wir… efektów gitarowych!
To prawda, że zaczynałeś od heavy metalu i właśnie z tą muzyką planowałeś związać swoją przyszłość?
Tak, wielu muzyków jazzowych mojego pokolenia przeszło okres fascynacji heavy metalem. Wielu kolegów, z którymi gram jazz, dobrze zna płyty i członków takich zespołów jak Slayer, Megadeth, czy Metallica. W moim przypadku okres fascynacji metalem trwał przynajmniej sześć lat. Wciąż lubię ciężką muzykę, lecz nie słucham jej na co dzień. Zdarza mi się pójść na koncert metalowy. Ciekawe, że moja relacja z jazzem jest zupełnie inna niż z metalem. Można by powiedzieć, że fascynacja metalem była dużo bardziej intensywna i przypomniała formę kultu. Będąc fanem zespołu metalowego wiedziałem wszystko o jego członkach: ich daty urodzenia, miasta pochodzenia, drugie imiona, hobby, stan cywilny, od kiedy grają z zespołem itp. Byłem autentycznym fanatykiem. W przypadku muzyki jazzowej ta relacja z ulubionymi artystami jest nieco bardziej “na luzie”. Cenię artystów jazzowych za ich muzykę natomiast mniej interesują mnie szczegóły ich życia osobistego.
Moja relacja z jazzem jest zupełnie inna niż z metalem. Można by powiedzieć, że fascynacja metalem była dużo bardziej intensywna i przypomniała formę kultu. Będąc fanem zespołu metalowego wiedziałem wszystko o jego członkach: ich daty urodzenia, miasta pochodzenia, drugie imiona, hobby, stan cywilny, od kiedy grają z zespołem itp. Byłem autentycznym fanatykiem. W przypadku muzyki jazzowej ta relacja z ulubionymi artystami jest nieco bardziej “na luzie”. Cenię artystów jazzowych za ich muzykę natomiast mniej interesują mnie szczegóły ich życia osobistego
Twoja przygoda z gitarą zaczęła się dość wcześnie – jak to się stało, że 12-sto letni Rafał postanowił sięgnąć po instrument?
Heavy metal to styl muzyczny, w którym gitara pełni dominującą rolę. Bardzo chciałem zagrać riffy, których na co dzień słuchałem. Perspektywa zagrania partii gitarowych, które wykonywali Kirk Hammett, czy Marty Friedman była dla mnie niezwykle kusząca. Ojciec gra hobbystycznie na gitarze, więc instrument był obecny w domu. W pewnym momencie naturalnie chwyciłem za gitarę akustyczną a później elektryczną.
Szybko u Ciebie posypały się różne nagrody i wyróżnienia na scenie międzynarodowej… ale, równolegle do osiągnięć na scenie muzycznej, realizowałeś również z olbrzymim sukcesem swoją drugą pasję, jaką jest fizyka…?
To prawda, jako nastolatek zajmowałem się głównie fizyką, matematyką i muzyką. Wszyscy spodziewali się, że zostanę naukowcem. Do dziś wiele osób nie może uwierzyć, że porzuciłem fizykę dla muzyki. Dla wielu osób status społeczny naukowców jest wyższy niż muzyków, za wyjątkiem artystów, którzy odnieśli ogromny sukces komercyjny. W tym sensie decyzja o tym, żeby zostać muzykiem, była dla wielu niejako krokiem wstecz w drabinie społecznej. Nie żałuję swojej decyzji o wyborze muzyki. Im jestem starszy tym bardziej doceniam swój wybór.
Dla wielu osób status społeczny naukowców jest wyższy niż muzyków, za wyjątkiem artystów, którzy odnieśli ogromny sukces komercyjny. W tym sensie decyzja o tym, żeby zostać muzykiem, była dla wielu niejako krokiem wstecz w drabinie społecznej. Nie żałuję swojej decyzji o wyborze muzyki. Im jestem starszy tym bardziej doceniam swój wybór
Wielu muzyków obdarzonych umysłem ścisłym pakuje się, mniej lub bardziej świadomie, w przeintelektualizowane formy muzyki, które dla wrażliwego odbiory – stają się paskudnym wybrykiem natury w postaci przerostu formą nad treści. W jaki sposób udaje Ci się uniknąć „nadmiernego myślenia”, by – przez równania matematyczne nie zatracić naturalności, wolności, szaleństwa i głębi?
Nie jestem pewien czy udaje mi się… Czasem słyszę od muzyków, że nie rozumieją moich utworów, szczególnie warstwy harmonicznej. Jest to dla mnie zaskakujące. Moje kompozycje nie wydają mi się aż tak bardzo złożone harmonicznie w porównaniu do kompozytorów XX i XXI wieku. Rozumiem, że melomani, którzy nie wykonują profesjonalnie muzyki mogą nie rozumieć pewnych struktur akordowych. Natomiast kiedy słyszę od muzyków, że nie rozumieją moich kompozycji to uświadamiam sobie, że chyba moje utwory są bardziej złożone niż mi się wydaje (śmiech)
Haha! No to, teraz, tak: Jaki jest Twój przepis na kompozycję idealną? Jak u Ciebie wygląda proces tworzenia?
Staram się nie zaczynać procesu komponowania przy instrumencie. Uważam, że lepiej jest próbować wyobrazić muzykę i usłyszeć ją “w głowie“ tak precyzyjnie jak tylko się da. Oczywiście przy złożonych harmoniach często trudno jest usłyszeć wszystkie głosy w akordach i ich ruch. Niełatwo też wyobrazić sobie na przykład skomplikowany kontrapunkt rytmiczny pomiędzy trzema niezależnymi partiami instrumentalnymi. Natomiast warto starać się wyobrazić to, co jesteśmy w stanie – jeśli nie dokładne dźwięki to przynajmniej kształty melodyczne, artykulację, brzmienie, ilość dysonansu. Potem przy instrumencie lub w programie komputerowym dopracowuję szczegóły.
Jako początkujący, w zasadzie – choć bardzo ceniony już w Polsce – muzyk pojechałeś podbijać nowojorskie sceny jazzowe, otrzymując stypendium na prestiżowym wydziale Jazz and Contemporary Music Uniwersytetu The New School w Nowym Jorku, pod okiem największych muzyków. Jak wspominasz ten okres?
Bardzo miło wspominam ten okres, można by powiedzieć “sielankowo”. Cały dzień spędzałem w gmachu uczelni ćwicząc i grając z kolegami. Uczelnia była znakomicie wyposażona, oferowała wiele ciekawych zajęć zespołowych i teoretycznych. Wybór przedmiotów był ogromny. Ponadto New School znajduje się w Greenwich Village – tam, gdzie wszystkie kultowe kluby: Village Vanguard, Smalls, czy 55 Bar. Codziennie wieczorem mogłem chodzić na koncerty największych gwiazd jazzu. Było to bardzo komfortowe życie studenckie.
Cały dzień spędzałem w gmachu uczelni ćwicząc i grając z kolegami. Uczelnia była znakomicie wyposażona, oferowała wiele ciekawych zajęć zespołowych i teoretycznych. Wybór przedmiotów był ogromny. Ponadto New School znajduje się w Greenwich Village – tam, gdzie wszystkie kultowe kluby: Village Vanguard, Smalls, czy 55 Bar. Codziennie wieczorem mogłem chodzić na koncerty największych gwiazd jazzu. Było to bardzo komfortowe życie studenckie
Niestety to “sielankowe” życie studenckie ma niewiele wspólnego z prawdziwym życiem muzyka w Nowym Jorku. Utrzymanie się jako muzyk po studiach jest w Wielkim Jabłku bardzo trudne. Bardzo wielu kolegów ze studiów zrezygnowało z tego powodu z kariery muzycznej. Co więcej przekonałem się, że nawet najlepiej wyposażone i najbardziej prestiżowe uczelnie na świecie nie są w stanie zagwarantować tego, żeby każdy absolwent po ukończeniu był w stanie grać na przyzwoitym poziomie. Wśród kolegów, którzy kończyli New School byli zarówno tacy, którzy grali na światowym poziomie jak też dość słabi muzycy.
A jak wyglądała Twoja aklimatyzacja w NYC? Co zszokowało Cię najbardziej w nowojorskiej codzienności, w odniesieniu do Polskich realiów?
Chyba najbardziej szokowały mnie różnice kulturowe. Amerykanie zupełnie inaczej komunikują się niż Polacy. Amerykański small talk wydawał mi się na początku najbardziej absurdalną rzeczą jaką mogłem sobie wyobrazić. Na przykład: “Hey man, how’ve you been?”, “I’ve been great, really good!”, “Oh, that’s fantastic!”, “How about you? How’ve you been?”, “I’ve been really good!”, “Awesome man, that great!”… Po kilku miesiącach przyzwyczaiłem się i sam stosowałem ten sposób komunikacji. Generalnie prawie każdą myśl inaczej konstruuje się w USA niż w Polsce. Dosłowne przetłumaczenie zdania z polskiego na angielski jest zazwyczaj zrozumiałe, lecz często nie oddaje oryginalnej intencji wypowiedzi. Oprócz tego intonacja języka oraz intensywność głosu jest inna w kulturze amerykańskiej niż w Polsce. Stąd wiele nieporozumień kulturowych między Polakami a Amerykanami.
To teraz rzućmy trochę liczbami: Przez trzynaście lat pobytu w NY, wydałeś cztery albumy jako lider, z autorskimi kompozycjami i …. aż dwadzieścia jako sideman! Został jeszcze w ogóle w NY jakikolwiek muzyk, z którym marzyłoby się Tobie zagrać, a jeszcze – nie miałeś okazji?
W Nowym Jorku jest około 100 000 muzyków, a ja nagrałem jedynie nieco ponad 20 płyt. Z tych liczb wynika, że oczywiście jest wielu muzyków, których cenię, z którymi jeszcze nie nagrywałem. Natomiast dla mnie zawsze cenniejsze było posiadanie własnego stałego zespołu niż zapraszanie gwiazd do współpracy. To moje podejście – niezapraszanie gwiazd – niestety nie jest dobre z punktu widzenia biznesu i kariery. Uważam jednak, że przy trudnej technicznie i złożonej formalnie muzyce lepiej mieć stały zespół niż zapraszać gwiazdy i zmuszać je do ćwiczenia skomplikowanych utworów.
Dla mnie zawsze cenniejsze było posiadanie własnego stałego zespołu niż zapraszanie gwiazd do współpracy. To moje podejście – niezapraszanie gwiazd – niestety nie jest dobre z punktu widzenia biznesu i kariery. Uważam jednak, że przy trudnej technicznie i złożonej formalnie muzyce lepiej mieć stały zespół niż zapraszać gwiazdy i zmuszać je do ćwiczenia skomplikowanych utworów
A z nowojorskich klubów – gdzie jeszcze nie mieli okazji usłyszeć Sarneckiego, bo lista tych odwiedzonych jest, jak widzę, spora i imponująca…?
Zawsze chciałem zagrać w Village Vanguard. Bardzo cenię to miejsce.
Tradycyjny, amerykański jazz z ich ostrożnym podejściem do nowych środków wyrazu, wywołał chyba w Tobie jakiś rodzaj „buntu”, kiedy wróciłeś do kraju? Z tego co wiem, w ostatnim czasie sporo rozrosła się Twoja kolekcja efektów gitarowych? Co masz w swoim zestawie i z czego korzystasz najchętniej?
To prawda. Odnoszę wrażenie, że projekty muzyczne, w których uczestniczę w Polsce wymagają większego zestawu efektów gitarowych. Generalnie w Europie mniej jest zespołów grających mainstreamowy akustyczny jazz, a więcej grup tworzących szeroko pojętą muzykę eksperymentalną lub improwizowaną.
Odnoszę wrażenie, że projekty muzyczne, w których uczestniczę w Polsce wymagają większego zestawu efektów gitarowych. Generalnie w Europie mniej jest zespołów grających mainstreamowy akustyczny jazz, a więcej grup tworzących szeroko pojętą muzykę eksperymentalną lub improwizowaną
To zainspirowało mnie do poszerzenia palety brzmień jakimi dysponuję. Ostatnio korzystam na przykład z licznych efektów firmy Earthquaker: Data Corrupter, Hummingbird, Arpanoid, Rainbow Machine, Avalanche Run, Grand Orbiter.
A co z gitarami? Pochwal się swoją kolekcją!
Po sześciu latach przerwy wróciłem do Gibsona ES 335 jako swojego “głównego” instrumentu. Czasem korzystam z Gibsona ES 125 z 1965 roku. Niestety ten instrument gorzej sprawdza się z efektami, gdyż jego pudło rezonansowe jest zupełnie puste w środku. Posiadam również gitarę Fender Stratocaster, akustyczną Martin oraz dosłownie tydzień temu kupiłem lutniczą gitarę klasyczną Kirschner.