Jednym ze specjalnych gości edycji rewelacyjnych imprez pod nazwą Warwick Bass Camp był Robert Trujillo, który od kilku lat jest chyba najbardziej znanym użytkownikiem basów tej firmy. Sceniczny zwierz, którego znamy z koncertów Metalliki, poza estradą pokazuje zupełnie inną twarz – to spokojny i rzeczowy rozmówca, który ma do powiedzenia sporo ciekawych rzeczy na temat swojej muzycznej drogi.
Jak wyszedł twój film o Jaco Pastoriusie?
Jest niesamowity, uwielbiam go! Prace nad nim trwały cztery lata. To była bardzo długa, ale wypełniona pasją podróż dla wszystkich zaangażowanych w niego osób oraz bardzo interesujący rozdział w moim życiu. Trudno opisać to słowami, ponieważ kiedy angażujesz się w kreatywny sposób w coś tak intensywnego, śledzisz bezpośrednio podróż czyjegoś życia, spotykasz się z jego rodziną, jest to bardzo mocne przeżycie, a jednocześnie wspaniałe.
To Jaco był twoją główną inspiracją do gry na basie, prawda?
Tak.
Kto poza nim cię jeszcze inspirował?
Miałem mnóstwo inspiracji. Właśnie spotkałem Chucka Rainey, który miał na mnie duży wpływ. Byłem szczęściarzem, bo dzięki moim rodzicom dorastałem w otoczeniu bardzo różnej muzyki, od hard rocka i heavy metalu do R&B i soulu. Największe wrażenie wywarł na mnie tak naprawdę album Marvina Gaye’a pod tytułem „What’s Going On”, który zawierał niezwykle ekspresyjne, dynamiczne linie basu. Oczywiście słuchałem też dużo Led Zeppelin i Larry’ego Grahama w Sly And The Family Stone. Później, w latach siedemdziesiątych, zacząłem w pewnym momencie interesować się jazz-rockiem. Byłem już wtedy w wieku, w którym mogłem swobodnie chodzić na koncerty; widziałem Return To Forever, dwa razy byłem na Weather Report, a później też dwukrotnie widziałem Jaco z zespołem Word Of Mouth. Także jako nastolatek mogłem doświadczać tej muzyki w okresie jej największej popularności, co było bardzo ekscytujące.
Widziałem Return To Forever, dwa razy byłem na Weather Report, a później też dwukrotnie widziałem Jaco z zespołem Word Of Mouth. Także jako nastolatek mogłem doświadczać tej muzyki w okresie jej największej popularności, co było bardzo ekscytujące
Ale w tym samym czasie mogłem też pójść na koncert Yes, Genesis, Ronniego Jamesa Dio czy Black Sabbath – to były świetne czasy dla muzyki na żywo. Nie było żadnych zasad. Wydaje mi się, że to, na jakie koncerty dziś chodzisz, jest obwarowane większymi ograniczeniami, niż było wtedy.

Jednym z twoich nauczycieli był Kevin „Brandino” Brandon…
Tak, zgadza się! Świetne było w nim to, że był tak zaangażowany w to, co robił, ale też potrafił być bardzo poważny, kiedy wymagała tego sytuacja. Uczyłem się u niego, a potem miałem innego nauczyciela imieniem Joel DiBartolo, który grał na basie w zespole Doca Severinsona. Ten zespół akompaniował i towarzyszył Johnny’emu Carsonowi w programach telewizyjnych z serii The Johnny Carson Show. Joel DiBartolo był szefem wydziału basu w Dick Grove School of Music, gdzie wykładał. Był tam też Max Bennett, który grał na albumach Joni Mitchell – to był zwariowany człowiek. W tamtym okresie miałem kilku interesujących nauczycieli, ale w zasadzie trwało to rok, bo tylko tyle się tam uczyłem.
W takim razie dlaczego wybrałeś heavy metal zamiast jazzu?
Tak naprawdę to heavy metal wybrał mnie. Kiedy po raz pierwszy zacząłem grać z Suicidal Tendencies, musiałem nauczyć się od podstaw, jak wejść w ten styl muzyki. Zespół ten był bardzo znany w moim rejonie Los Angeles – dorastałem w części miasta nazywanej West Side, gdzie popularna była muzyka punkrockowa, deskorolka i surfing; ja również jeździłem na deskorolce i surfowałem, więc miałem styczność z tymi zespołami i stylem poprzez kulturę. Rocky George, gitarzysta z Suicidal Tendencies, chodził ze mną do liceum i to ja skierowałem jego uwagę na jazz-fusion i jazz-rocka, takich wykonawców jak Al DiMeola czy Weather Report. Kiedy się zaprzyjaźniliśmy, Roger słuchał Rolling Stonesów, a ja zacząłem zabierać go na koncerty Johna McLaughlina. W ten sposób nawiązała się nasza przyjaźń na płaszczyźnie muzycznej, chodziliśmy dużo razem na koncerty, więc kiedy okazało się, że szukają basisty do zespołu, powiedział, żebym przyszedł na przesłuchanie do Suicidal Tendencies. Tak to się wszystko zaczęło, bo wcześniej grałem w zespołach funkowch. Byłem pod dużym wpływem Level 42, zwłaszcza jeśli chodzi o granie na żywo, więc to był kierunek, w którym pierwotnie zmierzałem, jeśli chodzi o granie muzyki. Nagle w pewnym momencie przeobraziło się to w Suicidal Tendencies, następnie w Ozzy’ego Osbourne’a, a później w Metallikę.
Byłem pod dużym wpływem Level 42, zwłaszcza jeśli chodzi o granie na żywo, więc to był kierunek, w którym pierwotnie zmierzałem, jeśli chodzi o granie muzyki. Nagle w pewnym momencie przeobraziło się to w Suicidal Tendencies, następnie w Ozzy’ego Osbourne’a, a później w Metallikę
Musiałem więc uczyć się i przystosowywać do muzyki heavy metalowej, ale spodobało mi się to! Odkryłem, że pewne kapele, takie jak Slayer czy Metallica miały świetny groove, a basiści tacy jak Cliff Burton sprawiali, że linie basowe były często sporym wyzwaniem. Wcześniej słuchałem Rush i w wieku szesnastu lat grałem nawet w podwórkowym zespole, który wykonywał wiele coverów tej grupy. Jest to o tyle fajne, że później, grając z Suicidal Tencencies i Infectious Grooves, współpracowałem bezpośrednio z inżynierem dźwięku, który nagrywał partie Geddy’ego Lee na kultowych albumach Rush.
Odnalazłeś słynny „Bass Of Doom” należący do Jaco Parsotiusa – opowiedz nam o tym!
Właściwie ja go nie odnalazłem, ale było to tak: rodzina Jaco Pastoriusa procesowała się o ten bas z kolekcjonerem z Nowego Jorku, który utrzymywał, że dostał ten instrument. Kevin Kaufman przyjechał z Florydy, by potwierdzić jego autentyczność – Jaco kiedyś roztrzaskał go na jakieś pięćdziesiąt kawałków, a Kevin, który był jego technicznym, poskładał go do kupy i przykleił nową warstwę drewna z przodu i z tyłu korpusu. Później instrument został skradziony. Jaco nagrywał jeden utwór z Mikiem Sternem, a po sesji bas zniknął. Nikt nie wiedział, kto ani dlaczego mógł ukraść instrument, a o jego zniknięciu krążyło wiele różnych historii. Okazało się, że Kevin Kaufman rozpoznał ten bas i spytał kolekcjonera, czy odda go rodzinie Jaco. Ten odparł, że nie zamierza tego robić, bo dostał go czy też uczciwie kupił i instrument należy do niego. Rozpoczął się więc proces, który trwał przez kilka lat, a bas, który teraz był we władaniu prawników, stawał się coraz droższy wraz z rosnącymi rachunkami za ich usługi. W końcu ja wyłożyłem pieniądze potrzebne na wykupienie instrumentu. Obecnie bas ma Felix [Pastorius, syn Jaco – przyp. red.] w Nowym Jorku.

Masz kilka customowych basów Warwicka. Projektowałeś je sam, czy to ekipa z Niemiec podsuwała ci propozycje?
Trochę tego, trochę tego, w wielu przypadkach jest to efekt wspólnej pracy twórczej. Zach Harmon – człowiek, który opiekuje się gitarami w Metallice – ma mnóstwo kreatywnych pomysłów dotyczących wykończeń i malowania, więc próbujemy z nim różnych rzeczy – niektóre wychodzą całkiem nieźle, inne niezupełnie. Pomysł z chromowanym korpusem wydawał się naprawdę dobry i Warwick okazał się jedyną firmą, która potrafiła stanąć na wysokości zadania i wykonać coś takiego. Wiele osób próbowało, ale nie mogło tego zrobić, bo jest to rzecz bardzo trudna.
Wspaniałą cechą Warwicka jest to, że podejmuje się takich wyzwań z pełnym poświęceniem. Nie tylko kształt korpusu i szyjki, połączenie materiałów i wiele drobnych szczególików wykonania, ale nawet rodzaj i sposób nałożenia farby – Warwick przykłada uwagę również do tego… Przez wiele lat współpracowałem z Mikiem Tobiasem. To człowiek-legenda. Byłem prawdopodobnie pierwszym basistą, który – z lepszym lub gorszym skutkiem – wprowadził bas pięciostrunowy do ciężkiej muzyki; już wcześniej grałem na piątce w zespołach funkowych, a z powodu niskiej struny B znakomicie pasowała ona do heavy metalu. W każdym razie, wracając do Warwicka, jest to firma która naprawdę potrafi spełnić moje wymagania i dlatego wygrała w moich oczach, jeśli chodzi o instrumenty.
Jak się pracuje z chłopakami z Metalliki? Czy bierzesz udział również w procesie komponowania czy zajmują się tym wyłącznie James i Lars?
Moja rola pomiędzy Jamesem i Larsem to czasami coś w rodzaju mediatora, a czasami bezpośredniego współpracownika. Pomiędzy mną i Jamesem jest twórcza chemia, więc praca z nim do dla mnie prawdziwa frajda. Lars naprawdę lubi pisać z Jamesem, ze mną niekoniecznie… [śmiech]. Pewnie wolałby, żebym tego nie mówił, bo właściwie nie mogę jeszcze nic mówić – jesteśmy dopiero w początkowej fazie jamowania nad nowymi pomysłami. Wydaje mi się, że najtrudniejszą częścią procesu tworzenia jest przebrnięcie przez te wszystkie pomysły, a mówię tutaj o mniej więcej tysiącu pomysłów, z których te najgorsze mogłyby zostać najlepszymi riffami dla jakiejś innej kapeli, a my się ich pozbywamy! Czasami mam ochotę powiedzieć „czy na pewno chcecie wyrzucić ten riff? Ja go chętnie wezmę!” [śmiech]. Tak czy inaczej, praca z nimi to dobra zabawa.

Masz jakiś własny przepis na tworzenie linii basowych?
Tak, to moment, w którym zaczyna się robić interesująco, ponieważ ze względu na moje bardzo szerokie inspiracje zdarza mi się, że grając konkretny fragment utworu, zastanawiam się, co zrobiłby tutaj Jaco albo jak zagrałby Chris Squire z Yes? Zaczynasz to traktować jak fajną zabawę, a w efekcie wykształcasz swoje własne brzmienie. Ale od wpływów i inspiracji nie uciekniesz.
Grałeś z takimi tuzami jak Jerry Cantrell, Zakk Wylde, Glenn Tipton, Ozzy Osbourne, a teraz jesteś członkiem Metalliki. Czy jest jeszcze jakiś artysta lub zespół, z którym chciałbyś zagrać?
Przeważnie lubię stawiać sobie wyzwania. Czuję się uprzywilejowany, ponieważ większość z tych muzyków, z którymi miałem przyjemność współpracować, była moimi idolami lub przynajmniej osobami, które mnie inspirowały. Tak jest też w przypadku Armanda Sabal-Lecco, z którym bardzo się lubimy, mamy świetne muzyczne porozumienie i jamujemy ze sobą od roku 1993 – to dużo czasu. Tak naprawdę w momencie mojego dołączenia do Metalliki, pracowałem z Armandem w zespole Mass Mental, a także przy muzyce do filmów i projektów animowanych. Dla mnie praca z nim jest zawsze ciekawa, ponieważ jego korzenie wywodzą się z serca Afryki, Kamerunu, dlatego słuchanie, co też wymyśli i zaprezentuje w kontrze do moich pomysłów jest niezwykle inspirujące. Bardzo lubię pracować z Armandem, ale czuję się naprawdę szczęściarzem. Tak jak wspomniałeś: Jerry Cantrell – rewelacyjny kompozytor, James Hetfield i Lars Ulrich, Suicidal Tendencies…
Jaką radę możesz przekazać młodym basistom pragnącym grać muzykę metalową?
Nie mam rady wyłącznie dla basistów metalowych, bo to jest bardzo ograniczone pole. Ja słucham różnych rodzajów muzyki, a moje ulubione zagrywki basowe pochodzą tak naprawdę z R&B. Uwielbiam grę Anthony’ego Jacksona, z którym teraz jesteśmy dobrymi znajomymi. Powiedziałbym więc: słuchajcie wszystkich rodzajów muzyki, nie ograniczajcie się, bo w każdym stylu jest coś interesującego!
Słuchajcie wszystkich rodzajów muzyki, nie ograniczajcie się, bo w każdym stylu jest coś interesującego!
Wielu muzyków ogranicza się tylko do jednego stylu, a to naprawdę niedobrze. Może to dlatego, że w dzisiejszych czasach ludzie nie mają szansy obcowania z tym, z czym my obcowaliśmy w okresie dorastania – z płytami winylowymi i całą tą eklektyczną muzyką. Czerpcie ze wszystkiego!
