Szwedzi już dawno przekroczyli granice getta heavy metalu. Są znani i rozpoznawalni niczym gwiazdy pop. Nadal śpiewają o wojnach, bitwach i kampaniach, ale chcą przez to inspirować do własnych poszukiwań historycznych. Wszyscy kiedyś bawiliśmy się żołnierzykami lub sklejaliśmy modele samolotów, czołgów, okrętów, więc batalistyczne historie przemawiają do wyobraźni. Można Sabaton lubić i można nie lubić, szanować też można, bo jak napisano na jednym z muzycznych forum: zrobili dla promocji historii Polski więcej niż jakikolwiek MSZ po 1989 r.
Dawid Brykalski: Cieszę się, że znów się widzimy. Niebawem ukaże się nowa płyta Sabaton „The Great War”. Jak wygląda w waszym przypadku praca nad albumem? Jak poszukujecie i wybieracie tematy dla utworów?
Joakim Brodén: Zazwyczaj zaczyna się tak, że mamy jakieś pomysły, dość swobodne, różne propozycje. Chodzi nam po głowie wiele inspiracji. Ale w przypadku nowej płyty “The Great War” mieliśmy tylko trzy, może cztery idee. I zawsze zaczynamy od pomysłu na historie, jakie chcemy opowiedzieć. Dopiero potem zabieramy się za stronę muzyczną. Zaczynamy więc pisać słowa, potem muzykę. Przyglądamy się, dokąd nas właśnie muzyka poprowadzi. Jeśli chodzi o najnowszy materiał muzyka zmierzała właśnie dokładnie w kierunku pierwszej wojny światowej. To nie jest tak, że zbieramy się i mówimy: “nagrajmy płytę, w porządku, poczytajmy trochę historycznych książek”. Zawsze czytamy takie książki, ale oglądamy też mnóstwo filmów dokumentalnych, szukamy różnych punktów widzenia. To, co nas poruszyło to fakt, że I w. św. to jeden z najmroczniejszych okresów w dziejach ludzkości. Pewnie dlatego wyszedł nam taki mroczny album. Muzyka więc musi jak najlepiej współgrać z tematem, jaki wybraliśmy. Musi być maksymalnie efektywna, by wyrazić to, co chcemy przekazać. „The Great War” jest pewnego rodzaju koncept albumem. Nie takim, jak „Carolus Rex”, gdzie opowiadaliśmy wszystko w kolejności, w jakiej się wydarzało. Tutaj, to raczej zbiór opowieści opartych na wspólnej inspiracji
Pär Sundström: W tym wypadku było trochę łatwiej niż przy naszych poprzednich albumach. Założyliśmy „Sabaton History Channel”. Współpracujemy z Indy Neidellem, który o I Wojnie Światowej wie absolutnie wszystko. Jest historykiem i ekspertem specjalizującym się właśnie w tym okresie. Więc cokolwiek potrzebowaliśmy wiedzieć, po prostu go pytaliśmy. I rzeczywiście znał odpowiedzi na wszystkie nasze pytania. Więc tym razem poszukiwanie motywów do utworów nie było aż tak pracochłonne, Indy za każdym razem naprowadzał na właściwy trop.
Pozwólcie, że na chwilę odłożymy temat nowej płyty. Naszych czytelników interesują również kwestie techniczne… Pär, zaczynałeś od gry na basie, prawda? Czy to, twoim zdaniem, łatwy instrument do opanowania?
Pär Sundström: Tak, to prawda. Próbowałem co prawda z gitarą, ale jakoś mi to nie pasowało. Nie czułem tego. Więc tak, tak na poważnie zacząłem od basu. Ale to było tak, że nie wiedziałem do końca co robić i jak to robić. Byliśmy po prostu czterema kumplami ze szkoły, wszyscy mieliśmy długie włosy i chcieliśmy założyć zespół. Nie umiałem na niczym grać, ale kolega gitarzysta, wtedy mój najlepszy przyjaciel. powiedział, żebym się nie martwił i trochę mnie pouczy. Tak to wyglądało na początku… Teraz wydaje mi się to wszystko takie zabawne. Mieliśmy tyle marzeń, ambicji, byliśmy naprawdę blisko ze sobą i naprawdę ostro imprezowaliśmy. Zaczęliśmy chyba jako czternastolatkowie. Jedyne, o czym myśleliśmy to by grać muzykę z naszych ulubionych płyt. Mieliśmy piwnicę, telewizję, czasem oglądaliśmy coś z VHS, czasem coś próbowaliśmy nagrywać. Mieliśmy tylko dwa wzmacniacze; jeden dla basu, drugi dla gitary. Piliśmy więc mnóstwo piwa, udawaliśmy że umiemy grać, oczywiście cały czas był handbanging. Patrzyliśmy też w lustro, starając się ruszać i zachowywać jak zawodowcy na scenie. Mimo wszystko nie miałem poczucia marnowania czasu. To był coś kreatywnego, coś odkrywczego, zmusiło, inspirowało nas, by się uczyć i doskonalić.

Nadal używasz basu ESP/LTD FM F-414 . Co jest wyjątkowego i wyjątkowego w tym basie? Dlaczego nadal lubisz na nim grać?
Pär Sundström: Mówiąc najkrócej, strasznie lubię kształt tego basu. Mam również zbliżony kształtem bas – S 2005. Bardzo lubię na nich grać, świetnie się z nimi czuję na scenie. Teraz moje instrumenty są dostosowane specjalnie dla moich potrzeb. Przestałem grać na basach czterostrunowych i teraz gram na pięciostrunowych, z niską struną G. Dzięki temu mogę grać „cięższe” dźwięki. Zmodyfikowaliśmy też elektronikę. Nigdy specjalnie nie przyglądam się innym basistom i ich instrumentom, więc po prostu gram na tym, z czym czuję się najlepiej. Teraz na nowej trasie będę miał kilka nowych instrumentów przygotowanych właśnie na ten tour.
Masz swój jeden ulubiony instrument, czy przeciwnie – w trasę zabierasz cały zestaw?
Pär Sundström: Przez długi czas miałem swój ulubiony – nazwałem go „Swedish War Machine”. Jest niebiesko żółty, ponieważ to są właśnie barwy Szwecji. Grałem na nim przez wiele, wiele lat. Lecz zdecydowaliśmy się, że wszystkie gitary na scenie będą miały podobny design. Więc teraz nasze instrumenty będą miały barwy wojskowego kamuflażu.
Grasz na scenie z profilerem Kemper, jak to działa z basem? Czy konfiguracja jest łatwa?
Pär Sundström: Zgadza się. Ale nie wiem czy jestem właściwą osobą, by się wypowiadać… Wcześniej po prostu braliśmy instrumenty i graliśmy. Teraz mamy naszych zaufanych inżynierów dźwięku. To oni dbają o wszystko. Słuchają uważnie płyty, a potem robią wszystko by na żywo, już na scenie, muzyka brzmiała maksymalnie podobnie do płyt czy płyty. Nie jestem egocentrykiem, doceniam ich pracę, ufam im. Staram się jak najmniej wtrącać w ich działkę, to naprawdę fachowcy. Jeśli okazuje się, że coś w brzmieniu mnie złości, ale cały zespół mówi – jest ok, albo publiczność reaguje wspaniale, nie upieram się. Nasi ludzie wiedzą co robią. To samo dotyczy gitar. W studio ciężko pracujemy, robimy nakładki, dokładamy dźwięki, to trudno potem uzyskać na żywo. Dlatego to właśnie oni, fachowcy od brzmienia, muszą dobrać tak brzmienie całego zespołu, by oddać charakter danego utworu. Wciąż muszą poszukiwać, jaka kombinacja brzmień będzie najlepsza dla tego, co akurat gramy.
Teraz mamy naszych zaufanych inżynierów dźwięku. To oni dbają o wszystko. Słuchają uważnie płyty, a potem robią wszystko by na żywo, już na scenie, muzyka brzmiała maksymalnie podobnie do płyt czy płyty. Nie jestem egocentrykiem, doceniam ich pracę, ufam im. Staram się jak najmniej wtrącać w ich działkę, to naprawdę fachowcy. Jeśli okazuje się, że coś w brzmieniu mnie złości, ale cały zespół mówi – jest ok, albo publiczność reaguje wspaniale, nie upieram się. Nasi ludzie wiedzą co robią
Świetna interakcja Sabaton z publicznością to wasza wizytówka. Czy dlatego nie lubisz słuchawek dousznych?
Pär Sundström: Jest tak jak mówisz, ale czasem używamy monitorów dousznych. Wszystko zależy od okoliczności. Jeśli gramy duży koncert, publiczność jest oddalona, scena ogromna i nie słychać nawet perkusji, wtedy lepiej jednak mieć odsłuchy douszne. Słyszymy siebie nawzajem wtedy o wiele lepiej. Ale jeśli gramy w klubie na dwa tysiące osób, publika jest o wiele bliżej, wtedy takie monitory nie mają sensu. One odcinają nas od emocji, jakie płyną od fanów. A tego absolutnie nie chcę.
Jak wspomniałeś Sabaton ma już dwadzieścia lat. To więc młody mężczyzna, czas iść do wojska… Co widzisz, kiedy patrzysz na te lata, które już za wami?
Pär Sundström: Nie ukrywam, że jestem dumny z tego, co udało nam się do tej pory osiągnąć. I również z tego, że zrobiliśmy to sami, na swój sposób. Młode zespoły zaczynają, coś osiągają, mają menadżera, zmieniają menadżera, wydają kolejną płytę, zmieniają wytwórnię itd. Podczas gdy my nigdy nie mieliśmy menadżera, sami o wszystkim decydujemy. Myślę, że wśród światowych zespołów jesteśmy w czołówce, jeśli chodzi właśnie o „samozarządzanie”. To daje nam naprawdę poczucie dodatkowej dumy, nikt nam nic nie dał, sami zrobiliśmy wszystko dla zespołu i wokół niego. Patrząc wstecz, widzę siebie jako tego który ma wciąż jakieś pomysły, ale już wie, że nie wszystkie pomysły uda mu się wcielić w życie. Wiem też, że jeśli czegoś pragniesz i dążysz do tego, to się uda. A mnie interesuje duża skala pomysłów i wydarzeń. Zaczynaliśmy od grania w klubach, teraz jesteśmy headlinerami na największych festiwalach. Nasz festiwal Sabaton Open Air Festival – zaczynaliśmy od jednodniowej imprezy w hali, teraz mamy czterodniową imprezę, drugą co do wielkości festiwali w Szwecji, przyjeżdżają zagrać u nas największe gwiazdy. Ale cały czas pamiętamy, by wspierać młode zespoły. Wciąż im pomagamy, pięć nowych zespołów z naszego miasta Falun podpisało kontrakty z dużymi wytwórniami. Wszystkie one zaczynały właśnie na naszym festiwalu. Zawsze dajmy naszą rekomendację dobrym, rokującym zespołom. Rozpoczęliśmy działalność „Sabaton History Channel”. Wcześniej ludzie mówili co najwyżej: Sabaton pomaga uczyć historii. Nie zgadzam się z tym, my inspirujemy ludzi do tego, by zaczęli interesować się historią. Nie możesz się nauczyć historii z trzy minutowej heavy metalowej piosenki. Możesz poczuć ekscytację albo zainteresowanie, ale nie nauczyć się. Ale teraz mamy swój własny kanał historyczny, możemy próbować edukować. Cóż jeszcze osiągnęliśmy… Mamy Sabaton Cruise największy festiwal metalowy na Bałtyku… Dziewięć płyt… Wśród nich „Carolus Rex”. Wiele osób powiedziało – to nie może się udać, taka płyta nigdy się nie spodoba i nie sprzeda. Szczególnie w Szwecji. Nie możecie śpiewać po szwedzku w Szwecji – tak nam mówiono. Nie da rady nagrać ciekawej płyty o tak kontrowersyjnej historii, jaką była Wojna Trzydziestoletnia. A co się udało? Po ogłoszeniu albumu pokrył się złotem i platyną. Wciąż mamy doskonałą sprzedaż. Od premiery, czyli 2012 r. płyta jest nadal na Top 20 sprzedaży, Tyle tygodni, tyle lat… To wszystko mnie bardzo cieszy, co do tej pory zrobiliśmy. Jestem naprawdę dumny.
Nasz festiwal Sabaton Open Air Festival – zaczynaliśmy od jednodniowej imprezy w hali, teraz mamy czterodniową imprezę, drugą co do wielkości festiwali w Szwecji, przyjeżdżają zagrać u nas największe gwiazdy. Ale cały czas pamiętamy, by wspierać młode zespoły
Dwadzieścia lat minęło, co wydarzy się przez następne dwa dziesięciolecia w Sabaton?
Pär Sundström: Mamy wiele pomysłów, wiele projektów, które chcemy wcielić w życie. Jestem chyba trochę dziwną osobą, jeździmy po świecie, oglądamy różne rzeczy, a ja wciąż siebie i kolegów pytam: co możemy z tym zrobić? A z tym? Jak możemy coś ulepszyć? A jak z tymi ludźmi współpracować? Co oni mogą zrobić dla nas, a co my dla nich? Nie potrafię tego zatrzymać. Czasem to wygląda tak. Oglądam film, podoba mi się i pod koniec filmu wysyłam sam do siebie z dwadzieścia mejli, bo coś mi się cholernie spodobało i nie chcę o tym zapomnieć. Jakiś pomysł, jakieś odkrycie…
Przepraszam, że ci przerwę, ale będziesz się śmiał… Również wysyłam do siebie mejle, by coś mi nie umknęło, tylko nikomu o tym nie mówiłem…
Pär Sundström: Ha ha ha! I bardzo dobrze. To najszybsza metoda, by coś nie uciekło z pamięci. Muszę dużo pracować, więc skrzynka email Sabaton to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie mam. Więc wszystkie pomysły wysyłam, a potem możemy się nad nimi zastanowić, przemyśleć, przedyskutować i jeśli wszystko jest ok, zacząć nad nimi pracować. Czasem już mam wrażenie, że samo przeglądanie mejli zajmuje mi zbyt wiele czasu… Do Sabaton pisze naprawdę wiele, wiele osób… Tam też jest moja lista zadań na przyszłość. Jakie projekty będziemy rozwijać? Co wcielimy nowego? Może radio? Może kanał tv? Mam tego naprawdę, naprawdę bardzo dużo. Każdego dnia staram się tam zaglądać i szukać nowych dróg rozwoju dla Sabaton. Jak pracujemy dla Sabaton, sam widzisz. Teraz jesteśmy z Joakimem przez miesiąc na tour press. Moja działka to udzielić czterysta wywiadów. To wydaje się ciężką pracą, ale ciężko to było z wytwórnią, kiedy w jeden dzień zaprosiła wszystkich dziennikarzy i to była według nich promocja. Nie rozumiałem tego, nie godziłem się na to. Dlatego na potrzeby promocji płyty „The Last Stand” udzieliłem trzysta pięćdziesiąt wywiadów w samej Europie. To jest pewnie jeden z powodów, dla którego inne zespołu mają mniejsze szanse się przebić. Zawsze mnie zastanawia, jak postępują inni muzycy, inne artyści? I sądzę, że gdybyś spytał co jest najgorsze w czasie trasy – nieważne czy koncertowej, czy prasowej – odpowiedzieliby zapewne: czekanie.
Mam to pytanie w swoich notatek, ale myślałem, że zabraknie na nie czasu…
Pär Sundström: A widzisz, czas. Tak właśnie myśli większość osób pracujących w tym przemyśle. Teraz jedziemy na lotnisko, tam będziemy czekać, nic nie robiąc… Zawsze wtedy mówię: stop, przewiń, posłuchaj raz jeszcze co mówisz. Siedzieć i nic nie robić? Mamy rok 2019, ludzkość jeszcze nigdy nie żyła w takim pośpiechu, w takim stresie. Większość ludzi nigdy nie będzie grała w żadnym rockowym zespole. Wszyscy moi krewni, znajomi mają zwykłą, normalną, regularną pracę. Większość z nich nie ma nawet minuty, by nic nie robić. Cały czas są zajęci, wciąż coś zaprząta ich uwagę. Wstają rano, idą do pracy, zajmują się dziećmi, rodziną, wracają do domu i mimo że są zmęczeni, nadal mają mnóstwo obowiązków, wreszcie idą spać i rano zaczynają od nowa… Kompletnie nie mają czasu na nic nie robienie! Kto ma czas, by nic nie robić?! Muzycy. Więc nie mają prawa narzekać! Gramy koncert, potem mamy wolne, możemy marzyć, słuchać muzyki, skomponować coś, spotkać się z fanami – robić cokolwiek, ludzie chcieliby tak żyć. Moim zdaniem to jest wręcz największe błogosławieństwo grania w zespole. To jest przecież wspaniałe – mieć czas na nic nie robienie.

Nie gniewaj się, ale chyba jesteś trochę pracoholikiem.
Pär Sundström: Być może tak, ale chyba też jestem trochę inny. Większość artystów wciąż otrzymuje wskazówki co ma robić. Ktoś mówi, kiedy masz konferencję prasową, a potem ktoś inny wskazuje ci scenę, potem jeszcze kto inny zabiera cię do hotelu. Nie musisz w ogóle wiedzieć co się dzieje wokół. Masz menadżerów od wszystkiego, musisz im ufać, a oni muszą wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi i wykonywać swoje zadania. To mnie nie dotyczy, nigdy nie siedzę bezczynnie na lotnisku, jestem wciąż zajęty, wciąż mam coś do sprawdzenia, ustalenia.
Więc możemy być spokojni o następne dwadzieścia lat Sabatonu. Przyjrzyjmy się więc nowej płycie…
Joakim Brodén: Już pierwszy utwór – „The Future of the Warfare”, to jak wstęp do bitwy nowych czasów. Muzycznie to ma być jak wprowadzenie czołgów na pole walki. Chcieliśmy, by ten kawałek brzmiał industrialnie, wręcz mechanicznie. Tu nie ma miejsce na emocje. To jest po prostu brutalny atak… „Seven Pillars of Wisdom”, fantastyczna historia, jak legenda! W sumie to autobiograficzna powieść autora, który zasługuje na to, by być bardziej znany – T. E. Lawrence, „Siedem filarów mądrości”. To jest naprawdę fascynująca książka, w zasadzie pokazuje jak mało znaczy człowiek w skali świata. I również wobec wojny. Czasem jest tak, że lepiej nie uczyć historii poprzez ogólną perspektywę. Ciekawszy efekt można uzyskać sięgając po interesującą opowieść jednego człowieka. Kiedy przyjrzeć się jakiemuś konfliktowi, historia miesza się z polityką, ale kiedy mamy jednego człowieka, stajemy się bardziej zaangażowani. To może być zarówno opowieść Lawrence’a, albo Czerwonego Barona… Czytając powieść „Siedem filarów mądrości” zaczyna się zadawać pytania: co ten Anglik robił w Arabii? Czemu chciał ich przekonać do wojny z Turkami? Kiedy to wszystko się działo? Jak się skończyło? Czasem myślę, że sposób uczenia o historii nie zawsze jest najlepszy, ponieważ właśnie ukazuje problemy z tej ogólnej perspektywy. Dlatego ludzie potem nie rozumieją wielu rzeczy. Do diabła, najpierw powinniście nauczać o Pileckim! Potem dopiero poszerzać i poszerzać kontekst. Jeśli tak by było, nauczyciele zdobyliby uwagę dzieci. A te uczyłyby się o wiele chętniej. Takie jest moje zdanie.
Jak wspomniał Pär to jedna z motywacji, dla którego Sabaton zaczął realizować własny kanał historyczny… Tak to właśnie odebrałem, to nie tylko promocja zespołu, ale również świetne lekcje historii. Powróćmy jednak do płyty. O czym jest „82nd All The Way” i potem według mnie najlepsza na płycie „The Attack Of The Dead Men”?
Joakim Brodén: Dzięki za dobre słowo. Te utwory to oczywiście kontynuacja naszej mozaiki o I w. św. Ta pierwsza w naszym zamiarze miała być łatwiej wpadająca w ucho. Stąd tak gra tam perkusja i daliśmy taki łatwo wpadający w ucho refren. Sama opowieść jest o tym, że siedmiu towarzyszy broni zaatakowało stanowisko karabinów maszynowych, a wróciło z wieloma, wieloma niemieckimi jeńcami. Ich dowódca na to: „nie wysyłałem was, byście schwytali całą cholerną niemiecką armię!” I wtedy padła odpowiedź: „tak jest! Przyprowadziliśmy tylko 142 jeńców!”. Jeśli chodzi „The Attack Of The Dead Men”, to też bardzo lubię ten utwór. To moja ulubiona partia wokalna (Joakim zaczyna intonować refren – przypis DB). Historia jest trochę jak z horroru, ale oparta na faktach. Niemcy otoczyli Twierdzę Osowiec, walki były długie i wyczerpujące. W końcu Niemcy zaatakowali broniących się Rosjan gazem bojowym, oczywiście wielu żołnierzy zginęło, ale około setki przeżyło. Zabezpieczyli się przed gazem ubraniami, czymkolwiek czym dysponowali, nie mieli masek przeciwgazowych. Krwawili z oczu, pluli krwią, lecz ruszyli na siły niemieckie. Dla żołnierzy niemieckich było to jak atak żywych trupów. Tak się przerazili, że uciekli. Niecała setka, a być może mniej, rosyjskich żołnierzy przegoniła ponad siedem tysięcy Niemców.
Dobrze, że poruszyliście temat walk na ziemiach polskich, bo z pewnością wiesz, że Polacy byli zmuszeni do udziału w tej wojnie po obu stronach konfliktu. Jeśli znajdziecie czas poczytajcie proszę o „Bitwie Łódzkiej”… To ciekawy, niesłusznie zapomniany fragment I Wojny Światowej. Al wracamy do płyty i czas na „Devil Dogs”.
Pär Sundström: OK, chętnie poczytamy. A może jak będziemy grać w twoim mieście to znajdziemy czas, by zobaczyć miejsca związane z tymi walkami? „Devil Dogs”, to o US Marines, „Teufel Hunde” tak ich nazywali Niemcy. Amerykanie byli nieustraszeni. To taka nasza refleksja na temat wojskowych morale. Pod koniec wojnie wszyscy byli już potwornie zmęczeni, żołnierze spędzali w okopach miesiące, jeśli nawet nie lata. To wszystko na nich fatalny wpływ. Ameryka przystąpiła do wojny dopiero w grudniu 1917 roku. Często było tak, że nawet jeśli padał rozkaz do odwrotu, US Marines nie słuchali, chcieli coś udowodnić, wykazać się, pokazać, że potrafią walczyć. Wyobraź więc sobie się czuli ich przeciwnicy, którzy tkwili w okopach, chorowali, brodzili w błocie i cierpieli od dawna wszystkie możliwe wojenne udręki Ale muzycznie… To jest po prostu Super Sabaton! (śmiech).
Utwór „Red Baron”, to chyba historia, którą choćby w jakiejś części zna każdy chłopak…
Joakim Brodén: Dokładnie, to jest jak mit, legenda. To taka część historii, że opowieść o tym lotniku to chyba stała powszechna… Ale pytaliśmy wiele osób o Manfreda Albrecht Freiherr von Richthofen, czyli właśnie Czerwonego Barona i często słyszeliśmy: „ach, on, no tak był pilotem”. Więc pytaliśmy: „no dobrze, kiedy?” i tu niestety, sporo osób odpowiadało: „podczas II w. św.”. Więc niestety jego historia jest nieco zapomniana. Postanowiliśmy ją przybliżyć, napisaliśmy więc utwór, który miał być bardzo rytmiczny, szybki. Chcieliśmy by był to taki kawałek jak kiedyś, taki trochę oldskull i dlatego gitary grają prawie jak w punku.

Chyba zawsze lubiliście sięgać po różne gatunki muzyczne?
Joakim Brodén: Tak, to prawda. Zawsze chętnie sięgamy po różne style, by wyrazić to, co chcemy powiedzieć przez dany utwór. Ale zawsze pamiętam, że jednak Sabaton to Sabaton i mamy własny styl. Wydaje mi się jednak, że to właśnie heavy metal jest najlepszą muzyczną formą, by opowiadać o wojnie. No i oczywiście muzyka klasyczna.
Wagner?
Joakim Brodén: Oczywiście, ale najbardziej cenię Mozarta, Betthovena i chyba trochę niedocenianego – mam na myśli Paganiniego. Oczywiście, ważni są również Bach oraz Vivaldi. Jestem oddanym fanem ich obu. Nasza nowa płyta będzie miała dwie wersje, jedną z narracją, drugą bez. I ta z narracją będzie miała właśnie intro do utworu „Red Baron”, które zaczerpnęliśmy właśnie od Jana Sebastiana Bacha.
Czy na najbliższą trasę zabierzecie ze sobą chór?
Pär Sundström: Próbowaliśmy już tego w Czechach. Myślę, że to wypadło naprawdę nieźle. To naturalne dla Sabaton – rozwijać się. Cały czas próbować nowych rzeczy. Zawsze mamy dużo śpiewu, głosów na albumie. Chcemy by podobnie było na koncertach. Próbowaliśmy również występować z orkiestrą, myślę, że też nam poszło nieźle. Realizacja takiego koncertu to również jest wyzwanie, praca kreatywna. Ale Sabaton jest trochę operowy, więc orkiestra nie miała większych problemów. Ale jeśli miałbym wybierać pomiędzy koncertem z orkiestrą, a chórem dziś wybrałbym chór.
Sabaton jest trochę operowy, więc orkiestra nie miała większych problemów. Ale jeśli miałbym wybierać pomiędzy koncertem z orkiestrą, a chórem dziś wybrałbym chór.
Który z utworów jest najważniejszy na tej płycie?
Pär Sundström: „Great War”. I celowo nie jest to „The Great War”, bo to ma być pytanie. Czemu I w. św. jest nazwana „The Great War”? (Wspaniała Wojna). Myślę, że wojnę można nazwać prawie każdym słowem, ale nie „great”. Możesz użyć słowa „large”, „big”, „general” (wielka, ogromna, powszechna), „pierwsza wojna światowa”, ale dlaczego ktokolwiek miałby wojnę nazywać „wspaniałą”? To jest dla mnie kontrowersyjne i próbujemy to przybliżyć w słowach tego utworu. Lubię też ten utwór jako utwór muzyczny. To dla mnie połączenie tego, co robiliśmy na płytach „Heroes” i „Primo Victoria”, ale odrzucając wszystko co złe.
Myślę, że kluczem do waszego sukcesu było połączenie opowieści o historycznych wojnach z heavy metalową motoryką, która się do tego doskonale nadaje.
Pär Sundström: Jest w tym sporo prawdy. Ale ludzie nie do końca to rozumieją. Znaczna część myśli, że my promujemy wojnę…
Jak to?!
Pär Sundström: No tak. Sabaton to dla nich promocja wojny… To ludzie, którzy zawsze za coś nas nienawidzili i hejtowali. Choćbyśmy mieli całą amunicję tego świata, wszystkie możliwe argumenty, wsparcie takich ludzi jak ty, albo twój ojciec i tak byśmy ich nie przekonali. Oni są przekonani, że Sabaton promuje wojnę. I dla tych hejterów nie jest ważne, że wspierają i szanują nas potomkowie żołnierzy, muzea, nauczyciele historii… Dlaczego tak się dzieje? Bo, moim zdaniem, robimy to samo co oni. Opowiadamy o historii, o tym, co już minęło i pokazujemy, że można to robić na różne, atrakcyjne sposoby. Dobrze wiesz, że teraz są ludzie, którzy nigdy nie przeczytają żadnej książki. Ale pójdą do muzeum i jest szansa, że jakiś eksponat ich poruszy, zmusi do myślenia, działania, lektury, poszukiwań. To samo może zrobić dobrze napisany utwór. A przecież nikt nie jest na tyle głupcem, że powie: „byłem w muzeum II w. św., ta instytucja promuje wojnę! Więc w przyszłości doprowadzi do wybuchu wojny.” Tacy hejterzy zawsze byli wokół nas, ale nauczyłem się, by nie skupiać się na nich. Lepiej nie poświęcać im zbyt wiele uwagi. Nic dobrego nie wyjdzie próbując walczyć z tym. To tylko strata czasu i energii. Skupiamy się więc na tych, którzy cenią i szanują Sabaton. Im poświęcamy całą energię, czas i uwagę. Oni po prostu rozumieją o co nam chodzi, jaki jest pomysł na ten zespół.
Joakim, byłeś w wojsku?
Joakim Brodén: Tak, miałem nawet dostać awans. Miałem zostać dowódcą oddziału chroniącego bazę morską. Ale to stanowisko zostało przekazane komuś innemu, ponieważ miałem mieć na operację. Więc nie służyłem bezpośrednio w wojsku, lecz w rezerwie szwedzkiej armii.
Kim byś był, gdybyś nie był muzykiem?
Joakim Brodén: Hmm… Myślę, że zostałbym archeologiem. Czyli jednak pracowałbym przy czymś związanym z historią. A gdyby to się nie udało… To chyba zostałbym drwalem. To idealne zajęcie dla mnie. Słuchałbym sobie muzyki i audiobooków, pracował nad i z ciałem. A kiedy wracałbym do domu, nie musiałbym się w ogóle przejmować robotą.
Pär, a ty gdybyś nie był muzykiem? Jaki zawód byś wybrał, wykonywał?
Pär Sundström: Z pewnością bym pracował w jakimś kreatywnym zawodzie… I musiałby to być coś, co nie ma granic. Coś, co wciąż się rozwija… Myślę, że chyba bym pracował jako kreatywny projektant gier komputerowych. Lubię je i praca na nimi pewnie jest bardzo ciekawa. I na pewno bym chciał mieć własne wielkie studio albo współpracować z dużym wydawcą, który dałby mi możliwość realizacji wszystkich pomysłów. Myślę, że to dałoby mi wiele radości i satysfakcji.
No dobrze, to skąd nagle wziął się utwór „Bismarck”? Przecież to nie ma nic wspólnego z pierwszą wojną światową…
Pär Sundström: To jest fragment historii II Wojny Światowej, nie jest też częścią albumu. Wydaliśmy tę piosenkę bez żadnej zapowiedzi. Idea była prosta – w ubiegłym roku zapytaliśmy fanów: „co chcielibyście otrzymać na dwudziestolecie Sabaton?” A oni chcieli więcej muzyki. Więc spytaliśmy: ale o czym? Jakie tematy, epizody historii mamy poruszyć? Przychodziło bardzo wiele propozycji, ale najczęściej fani prosili, byśmy nagrali muzykę z „Gwiezdnych Wojen”. Rozważaliśmy ten pomysł, wydawał się ciekawy. Kilka utworów ze „Star Wars”, to coś dla nas… Ale z tego pomysłu jednak zrezygnowaliśmy. Drugim w kolejności była właśnie historia pancernika „Bismarck”. I to był doskonały pomysł dla Sabaton! Powiedzieliśmy sobie: „zróbmy to, nie dodawajmy tego utworu na płytę. Po prostu wydajmy za darmo.” Tak się składa, że świetnie nam się współpracuje z firmą Wargaming, która wydaje „World of Tanks”, ale również „World of Warships”. Kiedy przedstawiłem im nasz pomysł dotyczący utworu „Bismarck”, od razu powiedzieli, że nam pomogą w przygotowaniu videoclipu. Mają do tego świetne zaplecze: archiwum, wiedzę, specjalistów, modele i dział IT. Zrobiliśmy więc to razem i mam nadzieję, że będzie się podobać.
Joakim Brodén: Jak wspomniał Pär, to nasz prezent dla fanów. W tym roku Sabaton obchodzi dwudziestolecie działalności. Chcieliśmy zrobić z tej okazji specjalny box, ale to by było znów tylko sprzedawanie muzyki, więc spytaliśmy się naszych fanów – czego oczekujecie od Sabaton? Odpowiedź brzmiała: „więcej muzyki!”. Zdecydowaliśmy się, by utworem w prezencie dla fanów była właśnie historia niemieckiego pancernika. Więc wzięliśmy się do pracy i nagraliśmy mocny kawałek, a do niego również mocne video. Daliśmy je fanom za darmo, bo o to nam właśnie chodziło. Czasem pada pytanie: „gdzie mogę kupić ten utwór?!” Nie możesz, na tym polega idea tego utworu i jego powstania. To prezent! Wiesz jak często dostajemy mejle: „czemu wydajecie tyle różnych wersji swoich płyt! Fuck you, Sabaton!” albo: „po co fanom metalu takie boxy!? Fuck you, Sabaton!” Poważnie.
Moim zdaniem, z punktu widzenia kolekcjonera płyt, to świetnie. Dajecie ludziom wybór. Jeśli kogoś stać na najciekawszy zestaw – proszę bardzo. Jeśli ktoś chce tylko podstawową wersję płyty – jest dostępna. Płyty winylowe przeżywają renesans, więc postępujecie słusznie.
Joakim Brodén: Dzięki. Zgadzam się z tobą. Dajemy fanom wybór od plików mp3 po rozbudowane, kolekcjonerskie wydawnictwa. W domu, kiedy sięgam po muzykę, chcę mieć ją na fizycznym nośniku. Nie tylko płytę, coś więcej: zdjęcia, książeczkę, jakieś dodatki. Chcę poczytać teksty, nacieszyć się winylem. Nawet kompakty nie mają dla mnie takiego znaczenia, nie darzę ich sentymentem. Pliki są świetne, podczas tras korzystam ze Spotify. To doskonały wynalazek, pomaga mi również odkrywać nową muzykę. Lecz w domu, chcę mieć kontakt z muzyką w sposób bardziej komfortowy.
Chyba jesteśmy starymi ludźmi…
Chyba tak, ale przecież czujemy się z tym świetnie! (śmiech)
Rozmawiał: Dawid Brykalski
Zdjęcia: Klaudia Żyżylewska