Anthrax, jako jedna z naczelnych kapel thrash-metalowych, często gości w naszym kraju. Jak mówi sam założyciel: „mamy szczęście do dużych koncertów w Polsce”. Podczas ich niedawnej wizyty w Wrocławiu, spotkaliśmy się z gitarzystą Scottem Ianem, który z występami w Polsce wiąże szczególne wspomnienia.
Scott, świetnie widzieć Was ponownie w Polsce, dzięki za poświęcony czas. Jak dotychczas przebiega wasza trasa?
Na trasie mamy do tej pory mnóstwo zabawy. Mieliśmy występy jako headliner, także na jednym z festiwali w Niemczech, co było naprawdę super. Ostatniego wieczoru graliśmy z Slayerem w Budapeszcie i to było świetne. Więc każda noc była nieco inna, a dzisiejszej będzie podejrzewam dość gorąco (śmiech) i prawdopodobnie szalenie. To nasz pierwszy koncert jako headliner w tym mieście, pamiętam, że byliśmy tu kilka lat temu z Iron Maiden, więc przeczuwam, że ten wieczór będzie szalony!
Spotykamy się na kilka dni przed dziewiątą rocznicą waszego pierwszego koncertu w ramach „Wielkiej Czwórki” (BIG4 – przyp. WM), który odbył się w Warszawie. Chciałbym zapytać Ciebie o wspomnienia z tamtej trasy.
(przeglądając album w telefonie) Sprawdzę, czy będę w stanie to szybko znaleźć, to zabawne, że o tym wspomniałeś, bo ostatnio szukałem zdjęcia i natrafiłem na fotografię z dnia przed właściwym koncertem w Warszawie. Patrząc na to zdjęcie poczułem, jakby to było kilka dni temu! Zacząłem myśleć o tamtej nocy i tak, to było gigantyczne! Nie tylko w sensie dosłownym, bo tłum był kurewsko wielki, ale całość jako wydarzenie. Wiesz, dwa największe wydarzenia, jakie kiedykolwiek graliśmy, w sensie wielkości publiki, były w Polsce. Zagraliśmy na „polskim Woodstocku” (obecnie Pol’and’Rock Festival – przyp. MW), co było zwariowane, oraz koncert BIG4, na którym było ponoć ponad 100 tysięcy ludzi. Tak więc największe koncerty w naszej karierze odbyły się tutaj. Tu jest to zdjęcie, o którym Tobie mówiłem – tej nocy, w przeddzień koncertu, Metallica wynajęła jakąś włoską restaurację w Warszawie na spotkanie, które było tylko dla członków zespołu. Żadnych przyjaciół, dziewczyn, żon – co uznaliśmy na początku za dziwne, ponieważ każdy z nas zna swoje żony, więc powinno być ok. Ale oni powiedzieli, że przez co najmniej pierwsze dwie godziny, ma nie być żadnych żon, tour-managerów, przyjaciół – tylko zespoły. I zrozumiałem ich zamysł błyskawicznie, ponieważ gdy tylko weszliśmy do pomieszczenia, połączyliśmy się na nowo, po prostu rozmawiając, dobrze spędzając ze sobą czas, będąc przyjaciółmi. Nie miało to żadnego związku z naszymi zespołami czy tym wszystkim, naszą historią. Chodziło o to, aby po prostu być w jednym pokoju przywitać się i pogadać z każdym, ponieważ niektórzy nie widzieli się od naprawdę dłuższego czasu. Widzieliśmy się ze wszystkimi z Slayera, osobiście widziałem się z większością zespołów dość regularnie, ale niektórzy, szczególnie Dave Mustaine i Kirk Hammet – ci kolesie nie mieli za bardzo kiedy się ze sobą spotkać. Więc weszliśmy do tej sali, a Dave i Kirk przywitali się serdecznym uściskiem, usiedli przy stole i rozmawiali przez jakieś 45 minut. Co za niesamowity moment, że po raz pierwszy w historii wszyscy siedzieliśmy w jednym pomieszczeniu. Oczywiście, wynikało to z tego, że następnego dnia mieliśmy do zagrania ten koncert, ale to nigdy wcześniej się nie wydarzyło – że wszyscy ci goście z tych wszystkich zespołów… nawet jeśli „rozłożymy” to do oryginalnych członków będących od początku – fakt, że nigdy nie byliśmy wszyscy razem w jednym czasie, przez te wszystkie lata! To nasze spotkanie było naprawdę fajnym i wyjątkowym momentem i czymś, o czym myślę dość często. Ten występ w Warszawie był niesamowity, muszę przyznać, że byłem bardzo zdenerwowany odnośnie grania tamtego dnia, ponieważ abstrahując od tego, jak duże było to wydarzenie, to było duże wyzwanie dla Anthrax, bo Joey dopiero co z powrotem dołączył do zespołu. A my wskakujemy od razu na koncerty przed tak wielką publicznością. Pozostałe zespoły grały ze sobą bez zmian, a dla nas, mimo, że Joey był oczywiście wciąż sobą, ale to nadal była nowa rzecz, że do nas wrócił i co zrozumiałe, chcieliśmy wypaść jak najlepiej, udowodnić, że nie bez powodu jesteśmy na tej scenie, i ostatecznie koncert wypadł dla nas świetnie. To był naprawdę ważny moment w naszej karierze, cała kwestia BIG4 i Warszawa, która naprawdę nadała ton pozostałym koncertom na tej trasie. Myślę, że Metallica organizując to specjalne spotkanie w restauracji z wszystkimi zespołami, aby wspólnie spędzić fajnie czas dzień przed koncertem, sprawili, że zeszło duże ciśnienie. Naprawdę nadało ton reszcie koncertów „Wielkiej Czwórki”, ponieważ ponad wszystko liczyło się to, że jesteśmy razem – jako przyjaciele. To zniosło ogromną ilość ciśnienia w kontekście grania tych koncertów. Podczas tej trasy miałem mnóstwo frajdy z wspólnego włóczenia się z kumplami, a ponad to jeszcze grając świetne koncerty. Każdego dnia pojawialiśmy się i dawaliśmy rewelacyjne koncerty, z tymi wszystkimi kolesiami, których znam od tylu lat! Całe przedsięwzięcie było znakomite.
To wstyd, że nie było „Wielkiej Piątki”. Exodus powinien być na tych koncertach, ponieważ z nas wszystkich to Gary Holt ma największy udział w stworzeniu thrash-metalu, bo grał to przed nami wszystkimi. Rozmawialiśmy ostatniej nocy i dyskutowaliśmy o niedawno wydanym dokumencie o Bay Area („Murder in the Front Row” – przyp. MW) i Gary opowiadał mi rzeczy, które twórcy zapomnieli umieścić w tym dokumencie, i mnóstwo innych. Więc goście z Exodus sięgają dalej niż my.
Na zakończenie zagraliście wspólnie cover „Am I Evil?”, podczas koncertu BIG4 w bułgarskiej Sofii. Czy było to coś, co wyszło spontanicznie podczas trasy, czy mieliście ten pomysł zaplanowany jeszcze przed startem koncertów „Wielkiej Czwórki”?
Siedziałem w barze w jednym z hoteli z Kerrym Kingiem, wydaje mi się, że było to w Bukareszcie, kiedy dostałem wiadomość od Kirka: „hej stary, zastanawiamy się żeby zebrać wszystkie zespoły na koniec wieczoru i wykonać „Am I Evil?”. Jeśli widziałbyś się z kimś z ekipy Slayera, zapytałbyś czy w to wchodzą?”. Odpisałem mu, że w imieniu Anthrax potwierdzam nasz udział, i że właśnie siedzę z Kerrym, więc go zapytam. Kerry powiedział, że porozmawia z resztą zespołu i tak to się potoczyło. Więc było to coś, co wyszło spontanicznie w trakcie trasy.
Co sądzisz, po tych wszystkich latach, o waszym wpływie na powstanie i rozwój thrash-metalu?
Nie myślę o tym, ponieważ obecnie nic to dla mnie nie znaczy. Gramy dzisiaj koncert, pracujemy nad nowym albumem na przyszły rok lub później, zawsze idę do przodu. Jestem dumny ze wszystkiego, co zrobiliśmy, ale nie jest to coś, nad czym siedzę i rozmyślam. Jedyne chwile to te, gdy jak wspomniałem, szukałem zdjęcia wczoraj czy dwa dni temu i natrafiłem na to zdjęcie z Polski, więc zacząłem o tym myśleć, ale nie wspominam tego o co pytasz tak często. Wynika to z tego, że zawsze idziemy naprzód. Jedyna rzecz, którą chcę powiedzieć, to że to nie tylko nasza czwórka, ale także Exodus. To wstyd, że nie było „Wielkiej Piątki”. Exodus powinien być na tych koncertach, ponieważ z nas wszystkich to Gary Holt ma największy udział w stworzeniu thrash-metalu, bo grał to przed nami wszystkimi. Rozmawialiśmy ostatniej nocy i dyskutowaliśmy o niedawno wydanym dokumencie o Bay Area („Murder in the Front Row” – przyp. MW) i Gary opowiadał mi rzeczy, które twórcy zapomnieli umieścić w tym dokumencie, i mnóstwo innych. Więc goście z Exodus sięgają dalej niż my. Robili to zanim ja zacząłem, Anthrax powstał w lipcu 1981 roku i Gary już grał w jednym zespole, przed dołączeniem do Exodus, który już wtedy brzmiał jak thrash-metal. Więc to wielka szkoda, że nie udało się tego zrealizować jako „BIG5”, ale to nie moja decyzja. Niemniej zawsze staram się docenić ich wkład, szczególnie właśnie Exodus – „Bonded by Blood” (debiutancki album Exodus – przyp. MW) jest dla mnie najlepszą płytą ze wszystkich naszych debiutanckich krążków. Uważam, że ten album jest kurewsko genialny i bez skazy, więc zawsze staram się oddać hołd Gary’emu (śmiech).
To, co mogę powiedzieć, to że Metallica na pewno już nie potrzebuje kanapek od Anthrax (śmiech) choć dałbym im je, gdyby potrzebowali. Tak naprawdę nie wiem, co dzieje się na pozostałych scenach. Dużo koncertujemy ze Slayerem i wciąż jesteśmy starymi dobrymi przyjaciółmi, wczoraj mieliśmy szaloną imprezę po koncercie w Budapeszcie, bo nie widzieliśmy się przez kilka miesięcy, więc super było móc znów się spotkać, czego efekty trochę odczuwam jeszcze dziś.
Nawiązując do waszego ostatniego albumu „For All Kings”. Po niemal trzech latach od jego premiery, które utwory szczególnie lubisz grać na żywo?
Wciąż gramy „Evil Twin”, „Breathing Lightning”, myślę, że do tej pory graliśmy około sześciu utworów. „You Gotta Believe” – numer otwierający płytę – jest jednym z tych, które chcę przywrócić do setlisty, bo graliśmy go sporo na początku, podobnie „Monster at the End”. Dla mnie szczególnie „Evil Twin” jest świetny do grania na żywo, sądzę, że to najbardziej thrashowy numer na płycie. Ale na koniec tego cyklu koncertowego, który kiedyś nadejdzie, moim celem będzie zagranie całej płyty, może jako jednorazowy koncert w Nowym Jorku lub coś w tym stylu, gdzie zagramy cały album, ponieważ wciąż są, jak sądzę, cztery utwory, których nigdy nie graliśmy, a chciałbym je zagrać. Choćby jeden raz, po prostu to zrobić, bo czuję, że wszystkie piosenki zasługują by wybrzmieć na żywo. Problem w tym, że mamy bardzo dużo materiału i nawet w najdłuższym secie, który trwa prawdopodobnie dwie godziny, to maksimum ile możesz fizycznie występować na scenie dla takiego zespołu jak nasz. To nie jest tak, że będziemy w jednym secie grać całe „For All Kings”, bo mamy mnóstwo innych utworów. Nawet teraz, przywróciliśmy numery z płyty „State Of Euphoria”, więc próbujemy grać starsze utwory, których nigdy nie graliśmy na żywo, nowe, ulubione numery publiczności. Zawsze jest trudno zdecydować, które kawałki ostatecznie umieścić w secie.
Chciałbym na chwilę wrócić do waszego występu podczas Przystanku Woodstock w 2013 roku. To był naprawdę szalony występ, z udziałem ponad 300 tysięcy ludzi. Jak wspominasz tamten wieczór?
Było trudno skoncentrować się na graniu piosenek, bo nigdy w życiu nie widziałem takiego tłumu. Widok morza ludzi był bardzo intensywnym przeżyciem, samo patrzenie na tak dużą ich ilość. Gdzie na tej planecie na co dzień można spotkać tyle osób w jednym miejscu? To był szalony moment w historii. Było to naprawdę niesamowite, mieliśmy bardzo dużą oprawę na scenie, ponieważ produkcja dysponowała tą ogromną instalacją świetlną i o ile pamiętam, zaraz po koncercie powiedziałem, że po raz pierwszy w życiu wiem, jakie to uczucie, gdy gra się w AC/DC. Więc to była dla mnie niezwykła chwila, moje wspomnienia z tego konkretnego występu są oczywiście wspaniałe, tłum był wspaniały i wszyscy na zapleczu, ludzie organizujący ten festiwal byli naprawdę mili i w całokształcie to było świetne doświadczenie.
Być może kiedyś wystąpicie tam ponownie?
Z przyjemnością! To była dla mnie tak szalona rzecz, na którą nie można się przygotować. Nawet jeśli mówią, że tam jest mnóstwo ludzi, najwięcej ile zobaczysz w życiu, dociera to do ciebie dopiero jak wejdziesz na scenę i rozejrzysz się wokół. Nie pamiętam połowy występu, bo patrzyłem na to wszystko myśląc: „ja pierdolę!”, patrząc na ten tłum, próbując to wszystko ogarnąć. Wiesz, to niesamowite – ten koncert, występ „Wielkiej Czwórki”, a także, jeśli dobrze pamiętam, graliśmy na stadionie z Metallicą, a także na dużej arenie z Iron Maiden – graliśmy w Polsce tak wiele dużych koncertów, zajebiście! (śmiech). To pokazuje, jak silny jest metal w Polsce, co jest niesamowite.
Patrząc na wasze początki w Bay Area trudno nie odnieść wrażenia, że tamtejsza scena była bardzo pomocna dla siebie nawzajem, podczas gdy teraz wyczuwa się dużą rywalizację między młodymi zespołami. Jaka jest Twoja opinia na ten temat?
Nie jestem tak naprawdę częścią obecnej sceny, więc nie wiem. To, co mogę powiedzieć, to że Metallica na pewno już nie potrzebuje kanapek od Anthrax (śmiech) choć dałbym im je, gdyby potrzebowali. Tak naprawdę nie wiem, co dzieje się na pozostałych scenach. Dużo koncertujemy ze Slayerem i wciąż jesteśmy starymi dobrymi przyjaciółmi, wczoraj mieliśmy szaloną imprezę po koncercie w Budapeszcie, bo nie widzieliśmy się przez kilka miesięcy, więc super było móc znów się spotkać, czego efekty trochę odczuwam jeszcze dziś (śmiech).
Czy bieżące koncerty z Slayerem, którzy są w „pożegnalnej” trasie, skłoniły Cię do refleksji, że coś się kończy?
Prawdopodobnie pomyślę w ten sposób kiedy rzeczywiście zakończą granie i odejdą. Wtedy pewnie tak to odbiorę. Nie jest to coś, o czym myślę w tej chwili, ponieważ graliśmy z nimi tak dużo koncertów na całym świecie, że aktualnie nie czuć, że coś zmierza do końca. Ale być może w przyszłości tak będę o tym myślał. Wiem, że gramy z nimi w Stutgarttcie w sierpniu i wiem, że to będzie ich ostatni koncert w Europie w ogóle. Może tej nocy będzie inaczej, z świadomością, że nigdy nie wrócą do Europy, ale przekonam się dopiero gdy tam będę. Będę oglądał koniec koncertu tego wieczoru, Tom (Araya – przyp. MW) zazwyczaj jest ostatnią osobą z zespołu, która zostaje na scenie i zakładam, że będzie to bardzo emocjonalne – dla nich, i pewnie dla publiczności.
Robisz mnóstwo innych rzeczy poza Anthrax, niedawno ukazała się płyta „The High Crimes”, którą nagrałeś z zespołem The Damned Things. Możesz powiedzieć nieco więcej o tym projekcie?
Zagrałem tam tylko trochę partii gitarowych. Praktycznie nie brałem udziału w tworzeniu tej płyty, za wszystkim stał Joe (Trohman – przyp. MW), gitarzysta. To on niemal wszystko napisał, z wszystkim się zmagał. Byłem tam gdy nagrywali perkusję, przyszedłem i oczywiście zagrałem trochę na gitarze. Ale poza tym nic więcej, naprawdę nie musiałem się z tym mierzyć (śmiech). To był bardzo prosty album w sensie pracy i bycia jego częścią. Ukazał się w kwietniu i uwielbiam tę płytę, jestem wielkim fanem The Damned Things, niedawno zagraliśmy kilka koncertów w Stanach w ciągu trzech tygodni i super było zagrać stare i nowe numery i po prostu spotkać się z tymi kolesiami, bo nie widzę ich tak często jakbym chciał, bo nie mieszkamy w tym samym mieście.
Domyślam się, że może być zbyt wcześnie, by rozmawiać o planach dotyczących Europy?
Możliwe, jeszcze nie wiemy. Wszystko zależy od czasu, zaplanowanie tego jest dość trudne, bo w grę wchodzą kalendarze czterech zespołów, więc czasem znalezienie wolnych dat jest trudne. Ale mamy kilka planów. Wiem, że gramy na festiwalach w Australii w grudniu i prawdopodobnie w tym czasie także w Japonii. Pojawiają się propozycje koncertów w Europie, to tylko kwestia znalezienia właściwego czasu, kiedy możemy to zrobić.
Poza muzyką jesteś także wielkim fanem komiksów. Swego czasu DC Comics zaprosiło Ciebie do napisania własnej historii jednego z ich bohaterów – Lobo. Czy możesz opowiedzieć nieco więcej o tej współpracy oraz ogólnie o Twoim zamiłowaniu do komiksów?
To było niesamowite doświadczenie. Coś, co naprawdę od zawsze chciałem zrobić i wreszcie pojawiły się okoliczności. Jest takie powiedzenie: „uważaj o co prosisz”, ponieważ gdy w końcu miałem okazję, nie było odwrotu. Miałem historię o Lobo, która spodobała się DC Comics. Powiedzieli: „zróbmy to!” i zapoznali mnie z Samem Keithem w celu przygotowania ilustracji. Sam zaczął przesyłać mi poszczególne strony, do których miałem napisać dialogi, a ja nie miałem pojęcia jak to zrobić, bo nigdy wcześniej się tym nie zajmowałem. Pisałem te dialogi i żaden z nich mi się nie podobał, uważałem, że wszystko co piszę jest słabe. W końcu, chyba była to moja żona, która powiedziała: „co gdybyś po prostu pisał o Lobo jak o sobie, jakbyś był nim? Znasz całą historię, wszystko, co się wydarzy, znasz początek i koniec, teraz musisz tylko podzielić to na dialogi, więc dlaczego nie będziesz pisał swoim głosem, jakbyś był Lobo mówiącym i robiącym te rzeczy?”. To w jakiś sposób otworzyło mi głowę i tak też zrobiłem: zacząłem pisać jakbym był Lobo – jakby Lobo był mną i w ciągu kilku dni miałem stos zapisanych stron, wysłałem je do redakcji w Nowym Jorku z pytaniem, co o tym sądzą. Dostałem odpowiedź: „jest super, pisz dalej”. Więc to podejście, że pisałem jakbym to ja nim był, choć oczywiście nie zabiłem miliardów ludzi i nie rozwalałem planet, sprawiło mi mnóstwo frajdy, gdy wreszcie z drobną pomocą zorientowałem się, jak to robić. Z przyjemnością bym to powtórzył, gdybym miał możliwość – czy przy Lobo, czy przy innym, po prostu popracować jeszcze przy komiksach. Niestety nie mam na to czasu, miałem jakieś drobne propozycje, ale nie mogę się z tym związać ponieważ zajmuje to zbyt dużo czasu i pracy, dopóki się na tym w pełni nie skupię. Dla mnie pisanie ogółem jest znacznie trudniejsze niż pisanie tekstów, bycie w zespole i pisanie muzyki. Pisanie książek i komiksów wymusza na mnie większą izolację. Naprawdę potrzebuję czasu i przestrzeni aby móc się skupić, i jest to coś, czego nie mam za wiele, bo zazwyczaj jestem zajęty zespołem lub gdy jestem w domu spędzam czas z rodziną i to jest to, co chcę wtedy robić, nie zabierając tego czasu na inne aktywności. Trudno mi się związać bardziej z pisaniem, bo pochłania mnóstwo energii i czasu.
Jakie są Twoje ulubione postacie z komiksów?
Dr Doom, oldschool. Jestem z pokolenia ery Silver Age w Marvel, lata 60-te i 70-te to mój ulubiony okres dla komiksów. Dr Doom od zawsze był moim ulubionym czarnym charakterem i prawdopodobnie Hulk był moim ulubionym bohaterem.
Wspominałeś wcześniej o Australii – o ile wiem, odbyłeś tam trasę w ramach solowych występów pt. „One-Man Riot”, które znacznie różnią się od koncertów z Anthrax. Czy możesz opowiedzieć o nich nieco więcej?
Myślę, że pierwszy raz, kiedy wystąpiłem w tej formule, był w 2013 roku. Uwielbiam to. Znów, jest to coś, co chętnie bym powtórzył, ale nie mam ku temu okazji, bo po prostu nie mam czasu. Ale kocham te „mówione” występy, czerpię z nich mnóstwo frajdy, bo to po prostu ja stojący na scenie, opowiadający naprawdę pojebane, szalone historie, wchodzący w interakcje z publicznością przez kilka godzin. To bardzo przyjemne i jeśli tylko pozwoli na to czas, chciałbym to powtórzyć.
Wracając do Twoich projektów z Anthrax – współcześnie mieszanie styli i gatunków muzycznych jest dość powszechne, szczególnie w kontekście rapu. Byliście jednymi z pierwszych, którzy połączyli go z ostrzejszym brzmieniem, współpracując z Public Enemy.
To po prostu piosenka, którą zrobiliśmy na początku lat 90-tych. Kocham Chucka D, kocham Public Enemy, jestem ich wielkim fanem i dlatego to się wtedy wydarzyło. Mieliśmy dla siebie mnóstwo życzliwości jako przyjaciele. Jakikolwiek wpływ to wywarło na innych – nie jest to coś, na czym mi zależy lub o czym rozmyślam, to nie ma znaczenia. Jestem po prostu dumny z tego, co zrobiliśmy. Nadal jesteśmy z Chuckiem przyjaciółmi i cieszę się na wszystko, co kiedykolwiek jeszcze wspólnie zrobimy.
Czy możesz powiedzieć kilka słów odnośnie sprzętu, z którego korzystasz?
Nienawidzę rozmawiać o sprzęcie (śmiech)! Sądzę, że to najnudniejsza rzecz na świecie, dlatego staram się trzymać prostego zestawu: mam gitarę Jackson – sygnowany model King V, lubię jej brzmienie i niezawodność w tym co gram. Używam EVH 5150 III z lampami EL34 i to wszystko – bardzo prosto.
Na koniec: jedno zdanie dla naszych czytelników?
Bardzo się cieszę, że ponownie tu jestem. Gdzie są moje pierogi? (śmiech).
Rozmawiał: Michał Wawrzyniewicz
Zdjęcia: Sterling Munksgard, Shutterstock.com