Gdy rockowa dusza okazuje się rozmowna, a na dodatek ma dar opowiadania barwnych historii, to musi się skończyć bardzo interesującym wywiadem. Przedstawiamy wam Tomasza „Sooloo” Solnicę, znanego jako basistę grupy Mech. Przyczynkiem do rozmowy był jednak fakt, że Sooloo nagrał właśnie ze swoim zespołem Magneto własny autorski materiał i jest to – zaręczamy – rockandrollowa jazda na sto dwadzieścia procent!
Maciej Warda: Czy pamiętasz swoją pierwszą gitarę basową? W jakich okolicznościach ją zdobyłeś i co to było za wiosło?
Tomasz Solnica: Pewnie, że pamiętam! W sumie szkoda, że pytasz o basową na początek, historia z pierwszą-pierwszą gitarą też jest git! Pierwsza-pierwsza zakupiona była w bramie od sztumskich ziomali. Jedni nocowali w domu, drudzy na Nowowiejskiego [adres zakładu karnego – przyp. MW]. Nie wiem, jak z zameldowaniem na Nowowiejskiego wygląda, ale pewne jest jedno. Jest to jedna z najdłuższych ulic w Polsce – wchodzisz na ten deptak, to i czasem parę lat spacerujesz w doborowym towarzystwie… Akurat ta gitara z więźniem w tle zrobiła w mojej głowie poważne spustoszenie – i techniczne, i artystyczne.
Dlaczego?
Wiesz, jak to jest kupić wiosło z drugiej ręki? To było nie wiem z której, to był właśnie Sztum… Kupiłem, zdarłem lakier, wyszlifowałem progi i nauczyłem się „Tri malcziczki kołchozniczki priłapali zajca, nie wiedzieli, co z nim zrobić, urwali mu jajca”. I już miałem aspiracje do bycia najlepszym gitarzystą w mieście… Przyszła szkoła średnia i zapisy do zespołu szkolnego, zanim się zorientowałem, to dwóch lowelasów zabrało wakat gitarzystów, a ja, że mam dryg do ratowania sytuacji, zapytałem, czy bas może wolny? Był wolny, więc wziąłem tę robotę. Nie wiedziałem tylko, że ten krzyż będzie aż taki ciężki – dostałem do wyboru albo Rytm 2, albo Lotos. Wybrałem Rytm 2 – piękne wiosło wiśniowe (w USA – cherry). Gryf bez pręta, główka jak narty Justyny Kowalczyk, a elektronika jak w telewizorach Neptun, piękna ścieżka zdrowia! Kupiłbym teraz taki z chęcią – brak sustainu i łapy jak na siłowni, ale to dopiero wstęp do mojego pierwszego basu. Ten był tylko na stanie w szkole, ale cały czas nie mój osobisty…
To który okazał się tym własnym?
Szkoła to nie tylko nauczyciele, tablica i bas. To też koledzy, no i jeden z nich, też Tomek, zaciągnął mnie na piffko pod zamkiem i mówi tak: Sooloo, nie pograłbyś w kościele? Romek, organista-klawiszowiec, chce kapelę na mszę zrobić. Pytam go: a bas ma? Odpowiedź: nie wiem, chodźmy do kościoła, to się dowiemy. Poszło. Wchodzimy do Romka, banan na pysku, Romek od progu: może piwko? Minęło kilka łyczków – kapela założona. Romek przynosi bas, Defil ponownie, ale Orlik – wiesz, co za finezja! Gryf – bajka… Zakochałem się. Trzy koncerty na mszy i był mój, potem odkręciłem gryf, moja przyszła żona załatwiła mi deskę sosnową w stolarni, wyciętą na explorera. Pomalowaliśmy na biało, brat w stoczni załatwił niklowanie starego mostka z jakiegoś NRD basu, pickup gdzieś w Polsce zamówiony, płytka maskownica od Ufnala i byłem już mistrzem – nikt nie miał takiego wiosła. Tylko klezmerzy mogli zaszpanować kopiami fendera. W sumie to mam apel: chętnie przejmę ten bas, o ile istnieje. Podobno był widziany nie tak dawno w jakichś punkowych rękach. Tęsknię za nim!

Możesz powiedzieć, jakie konkretnie ćwiczenie najbardziej rozwinęło twoją technikę gry? Opiszesz je?
Teraz pojechałeś – technikę gry! Wiesz, moja technika to opanowanie potwornej mocy. Kiedyś powiedział mi Dziki [gitarzysta Mechu – przyp. MW]: Sooloo, nie ważne jak atakujesz, ważne jak gasisz dźwięk. I to jest sto procent prawdy, ja tylko dołożyłem 1100 W w headach i trzy preampy rozkręcone po męsku. Przestałem atakować bez potrzeby, to już samo gra, tylko trzymać te konie na wodzy. Nie zawsze się to udaje, ale pracuje nad tym dalej. Cierpliwość też miała znaczenie – pierwszy profesjonalny bas opóźniał się tak ze cztery miesiące, to był Ufnal Precision, więc nie miałem innego wyjścia, jak grać na więziennym akustyku partie basowe, a to z kolei pozwoliło poczuć w palcach prawej ręki struny. Myślę, że to dobra szkoła była… Kostką nauczyłem się z kolei grać na lekcjach fizyki. Miałem pas oficerski, a ten ma takie dwie szpunty – druty od frontu, mniej więcej grubości struny basowej i tak sobie na lekcjach kostkowałem nad jajcami. Przyszedł też czas w zespole Armagedon, gdzie milion dźwięków trzeba było zagrać w 666 sekund… To też była szkoła relaksu – szybko i w punkt. Myślę, że trzeba smakować temat cały czas w różnych stylach. Pop i rozrywka też mnie nie ominęły, ale tam właściwie nauczyłem się tego, że wiem teraz, do czego służy basetla. Od solówek jest Dziki, Szynszyl (Piotr Sooloo Solnica Jr) i inni gitarzyści, a bas to silnik, bas i bębny to maszyna do zabijania, gitary i wokal służą do dobijania rannych.
Dobrze powiedziane. Jakie inspiracje ukształtowały twój styl gry? Czym skorupka nasiąkła za młodu?
O masz! Skorupka nasiąka coraz bardziej nie tylko od whisky. To trudne pytanie jest. Kiedy postanowiłem być muzykiem, to była zima stulecia, do hokeja starsi nie chcieli mnie wziąć, za mały byłem, dali mi do posłuchania AC/DC „Highway to Hell” – już mi sport od razu wtedy przeszedł – pomyślałem, niech marzną czubki na tych łyżwach, a ja sobie posłucham rock and rolla! Ale szczerze – był to szok dla dziewięcioletniego chłopca. Wcześniej w radio tylko 2+1, jak jakaś gita przesterowana była w jakimś kawałku, to się pałowałem na maksa – miałem chyba największą kolekcje chujowych kawałków z przesterowaną gitarą w mieście. Zawsze kręciły mnie overdrive’y i distortiony, potem nadszedł czas na Iron Maiden, wiadomo – Steve Harris. Wkręciłem się, nauczyłem paru kawałków, pewnie beznadziejnie, już nie pamiętam, ale „Aces High” potrafię zagrać do teraz. Potem eliminowałem dźwięki niepotrzebne – wiesz, jak masz z kim grać, to możesz skupić się na basie, jak nie masz gitarzysty, to musisz grać jak Geddy Lee. Jego też uwielbiam, ale to inna zupełnie muza i przeloty. Zresztą jak słuchasz muzyki klasycznej, nawet dawnej, tam żaden basista nie napierdzielał jak Flea. Lubię więc prosto i po ryju. Jak wychodzę z koncertu jako widz, uwielbiam, jak boli mnie pod pępkiem… Więc inspiracje chyba raczej seksualne – musi kręcić!
Pamiętasz twoje pierwsze zarobione z gry pieniądze? Z kim, gdzie i kiedy?
Zdecydowanie Armagedon. Nie była to kasa horrendalna, ale była. Fakt, że nigdy nie dojechała do domu – wiesz, koszty były wyskokowo wysokie, ale młodzi gniewni tak wtedy mieli. To był początek lat dziewięćdziesiątych – stawki nie były oszałamiające, jednak czuliśmy się wtedy jak bogowie. Skoro płacą nam za death metal, to coś jest na rzeczy. Pewnie, mogliśmy pojechać w świat za karierą, kasą, ale wszyscy się pozakochiwali, porodzili dzieci. Teraz i tak dalej smołę w kotłach gotują.
Co oprócz opanowania materiału jest ważne, aby w studiu wszystko poszło gładko i sprawnie? Czyli jak oszczędzić czas i pieniądze? Dawaj kilka praktycznych porad!
Myślę, że w studiu nigdy nie idzie gładko i sprawnie. Nie ma tu chyba jakiejś złotej reguły. Wiesz, wszystko zależy od pomysłu i oczekiwań. Po kilku chwilach spędzonych w studiu zaczynasz sobie zdawać sprawę, że to, co ci w głowie gra, ma się nijak do tego, co masz już zarejestrowane.
Najtrudniej jest złapać ducha kapeli – to, co się dzieje między ludźmi na żywo, jest wręcz niemożliwe do odtworzenia w studiu. Dobrze, powiesz, grajcie na setkę, to też nie wychodzi, w ludziach jest zawsze jakaś spina: to że mikrofony stoją, to że tam w reżyserce siedzi realizator… Ale tak to już jest. Co do opanowania materiału, też nie do końca się z tym identyfikuję. Piosenki często nabierają w studiu nowego wymiaru i jak przegniesz z ćwiczeniem do upadłego jakiejś figurki, a ona okaże się po prostu kijowa, ciężko się wtedy z tego wygrzebać. Jednak starą szkołą jadąc, najważniejszy jest aranż, w tych czasach prawie każdy muzyk ma w domu jakaś platformę DAW i jeśli nie ma budżetu na siedzenie w studiu godzinami, powinien zrobić sobie tyle, ile wlezie, w domu. Wejść do studia gotowy, a i tak nie będzie zadowolony [śmiech]. Reasumując – nie mam praktycznych porad.

Za co lubisz The Beatles?
Pewnie, że czekałem na to pytanie, tylko nie wiem, czy macie tyle miejsca na mnie i moje beatlesowe przemyślenia?
Mamy, spokojnie.
Odpowiedź znowu nie jest wcale taka prosta, to powinna być bardziej opowieść o ostatnim moim dziesięcioleciu w zespole Mech. To Dziki mi zaszczepił, wręcz nakazał słuchać The Beatles, nawet nie wiedział, w co siebie i mnie wpakował [śmiech].
Opowiadaj!
W skrócie: wielu ludzi myśli: Beatles – „She Loves You, yeah, yeah, yeah”… A to gówno prawda! Beatles to sposób myślenia w muzie – od „Help” przez „White Album”, „Abbey Road”, aż do końca. Jest taka progresja, jakiej każdy człowiek w życiu chciałby doświadczyć. Słuchając ich, mam wrażenie, że wszystko mogę, oni nie mieli klapek na oczach, nie musieli się ubierać cały czas w uniformy, które były dla nich przeznaczone. Muzycznie, no cóż, wyszli poza wszelkie ramy, mieli w dupie, czy grają na pierwszej płycie, czy na drugiej, czy na dziesiątej – mieli chęć zagrać metalowe „Helter Skelter” – zagrali, mieli chęć na „Obladi obla da” – zagrali.
Ja jestem z rozdania bardziej MacCartneya niż Lenona, ale obu kocham tak samo. Być może ta ich walka – dwóch tytanów – robi to, że są nie do podrobienia i dlatego pewnie często byli eklektyczni. Ale to oni są niezaprzeczalnie największym rockandrollowym cyrkiem na świecie! Nie byłbym sobą, gdybym nie powiedział, że Paul jest najlepszym bassmanem na świecie, no jeszcze Geezer Butler, to dwóch moich ukochanych basistów. MacCartney odmienił mój los. Posłuchajcie, jakie on opowieści gra na tej swojej basetli, a jak brzmi! Bardziej się nie rozkręcam, właśnie odpalam sierżanta Peperra!
Zejdźmy na ziemię. Jak powstał zespół Magneto? Nie wystarczał ci Mech?
Jak powstał zespół Magneto? Mentalnie w 1989, fizycznie 2014. Zabrzmi to dziwnie, ale taki jest stan rzeczy. Miałem zawsze problem z gitarzystami do swoich pomysłów, zawsze coś mi nie leżało albo ktoś nie miał czasu, albo prawa łapa nie tak, no wiesz, takie różne dylematy okołomuzyczne. Jak urodził mi się Szynszyl, pomyślałem: Czekaj, bratku! Ja Cię, kurde, nauczę! Tak łatwo nie było, jednak po latach karmy jakoś zaskoczył, w związku z tym, że razem pracowaliśmy w Mech, to i razem dłubaliśmy w domu, a że miałem kilkanaście piosenek w szufladzie, stwierdziliśmy obaj – robimy bandę. Tak powstało Magneto – Maczeto. Siedzimy i robimy. Co do Mech, wiesz, to inny przelot – w Mech, owszem, jestem Panem Basistą i pełnoprawnym członkiem, a Magneto to moje własne dziecko następne. Tu gram rzeczy, które gdzie indziej po prostu nie pasują – to dość proste chyba? [śmiech] Mech kocham i tak! To jak żona i kochanka – „obie siostry, obie Krysie…”. Resztę powinien dopowiedzieć Maciek Januszko, zdaje mi się… [śmiech]
A kto jest obecnie w składzie zespołu i kto wziął udział w nagraniach?
No i masz babo placek… W tym momencie pytanie dość trudnawe. Na dzień dzisiejszy w składzie Magneto, i tak pewnie pozostanie, są: Piotr Sooloo Solnica jr – gitary, Maciej Kożuszek– perkusja, Tomasz Sooloo Solnica – bas. Czyli duet ze Sztumu i perkusista z krzyżackim pochodzeniem, więc krzyżacka jazda, tak będzie prościej… Aktualnie wszyscy mieszkamy w jednym mieście i łatwiej jest grać regularne próby i pisać nowe piosenki. Natomiast w pracach nad materiałem na płytę wzięli udział moi znamienici przyjaciele: Arek Kozak Kozakiewicz – perkusja, wokal, Rafał Leyton Zdziennicki – gitary, wokal, Maciej Mac Januszko – wokal, Michał Spodziu Spodymek – gitara, wokal oraz Adrian Klama Klimkiewicz – wokal.
Sam komponowałeś te kawałki? Przypominają trochę dokonania Slasha po etapie Gunsów albo Zakka w Black Label Society, więc bezkompromisowo i światowo!
Z tym „światowo” to bym nie przeginał, bezkompromisowo to nawet mi się podoba… Większą częścią pewnie to moje pomysły, ale nie do końca, ja często daje zaczyn na kawałek, stąd nazwa magneto [iskrownik – przyp. MW]. Szynszyl bardzo dużo wnosi nowych pomysłów – Maciej Januszko i Spodziu też się nie lenili, a Arek i Rafał to poważne fundamenty pod tym krzyżackim zamkiem. To na pewno nie jest mój solowy album – taki mam już na ukończeniu – oczywiście w głowie i wersjach demo. Co do Slasha i Zaaka – w sumie miłe porównania, chociaż nie moje gusta.
Jak to było z aranżami? Każdy z Magneto robił, co do niego należy, czy mówiłeś chłopakom jak mają grać? Te wszystkie pomysły na gitary, na aranże, na dynamikę utworów…
Tutaj nawet nie było rozmowy za bardzo… Graliśmy i robiliśmy te kawałki przez ponad dwa tygodnie dzień w dzień na dużej widowiskowej sali w Sztumskim Centrum Kultury z całą elektrownią naszego sprzętu. Coś jak granie koncertu co dzień. Warunki – super, jak grasz z ludźmi to samo, wiele rzeczy się rodzi… Jasne, że w warunkach studyjnych trzeba reagować i mieć wizje, wszyscy, którzy w Magneto uczestniczą i uczestniczyli to świetni muzycy, to że mam jakąś wizję, to oczywiste, ale nie jestem alfą i omegą. Potrafię czasem przyjąć krytykę, choć nie wszystkie koleżanki z zespołu się pewnie ze mną zgodzą. Sorry, panowie i panie. Demokracja to demokracja, ale prezes musi być!

Kontynuujemy ten wątek. Kto odpowiada za brzmienie i całokształt tego świetnego materiału? Był jakiś producent czy to w 100% twoje dzieło?
Ale żeś się uparł… Sound, myślę, że jest w mojej głowie od co najmniej trzydziestu lat. Zawsze chciałem przypierdolić, dlatego bardzo po drodze jest mi z Mechem, a w Magneto nikt nie jest mnie już w stanie zatrzymać… Tak, to jest artyleria. Zawsze chciałem grać potwornie głośno i potwornie ciężko i melodyjnie w miarę, nie interesują nas systemy douszne ani odwracanie kolumn na bok, chcę ogłuchnąć i dostać wylewu na scenie, nie chcę udawać rock and rolla, ja chcę go poczuć, nawet nuty za bardzo mnie nie interesują, chcę być głośno. Taki cel mi przyświeca.
Płytę realizuje Arek Malta Malczewski w Sound Division Studio, produkujemy obaj z Piotrkiem – tata i synek, a czy dobrze, czy źle, mamy to w dupie – kill’em all!
Jak dobieracie utwory na płyty Mechu? Pytam w domyśle o to, dlaczego ten materiał nie trafił na próby Mechu i do dalszej mechowej obróbki? Nie pasował?
Następny ciężki kaliber pytań [śmiech]. Mech rządzi się zupełnie innymi prawami, to bardzo dojrzała geriatria, tu nie ma mowy o graniu pitigrilli. W Mechu trzeba przysadzić z głową i mądrze, po takich hitach jak „Bruderszaft”, „Painkiller”, czy „Morderca” nie ma miejsca na solowe jazdy, a Magneto to maczeto – gram, co mi gra aktualnie w głowie, albo jak mam kaca, biorę gitarę i robię to, co aktualnie chętnie bym zagrał. To takie trochę antidotum na świat, który jest wokoło mnie. Zamiast ćpać, gram co chcę, póki co nikt mi nie zabrania. Poza tym w duchu jestem trochę hippisem, trochę punkiem, najmniej we mnie metala. Lubię przester, lubię groove, lubię napierdalać…., a czy to mieści się w jakichś ramach? Raczej nie dbam za bardzo o to, ważne, że się dobrze przy tym bawimy. Zawsze podobała mi się nazwa takiej japońskiej kapeli Loudness…
Ile masz ufnali w swojej kolekcji? Jakie to wiosła?
Niestety, tylko siedem sztuk. Mówię „niestety”, bo u Mirka zrobiliśmy już dobrze ponad dwadzieścia. Aktualnie w domu widuję bas 5. Jakaś hybryda Ibaneza na elektronice MEC, idealna do nagrań, stroi od dwudziestu lat nienagannie – wszystko w punkt. Na koncerty dla mnie za mała, lekko się postarzałem, Thundersool 5 – korina po całości plus bubingowa wklejka dla wzmocnienia gryfu, pickupy: dwa hamburgery po 17 kg, pasywne, morderca live – walę nim o scenę, sufity, a on dalej działa! Brzmi tak, jak lubię. Pickupy Ufnal, dwa pręty regulacyjne – morderstwo po prostu. Oprócz tego precel z 1987, pickupy Ufnal – kwintesencja fendera, korpus jesion, gryf klon. Gitary sześciostrunowe: Les Paul, SG, Telecaster. Wszystkie na pickupach Ufnal – miód! Cały materiał na płytę jak zwykle nagrany w całości na ufnalach. Ciekawe, kiedy w końcu do kolejki wpuści mnie Mirosław po moje wymarzone basowe Thundersool White…
Może opowiadam trochę niezrozumiale, ale wszystkie wiosła robione u Ufnala były zawsze produkowane pod moją łapę i moje widzimisię. W planie mam trzy wiosła, dwa gryfy dla Szynszyla i dwa basy: jeden akustyczny, pięciostrunowy thundersool i drugi white thundersool 5 z klonowym gryfem i dechą z mahoniu.
Jak zaczęła się twoja współpraca z Ufnalem?
No właśnie… Po zapoznaniu organisty Romka i odegraniu trzech mszy w kościele św. Anny w Sztumie, potrzebowałem maskownicy do mojego explorera. Tak naprawdę mój ojciec pracował w jednej weterynarii razem z nim i opowiadał, że jest taki Mirek, co gitary robi. Ja miałem odłożone pieniądze na jeansy z Pewexu, starzy dołożyli drugie tyle… i pierwszy ufnal był prawie mój. Potem postanowiłem zarobić na futerał do niego, nomen omen od Mayonesa. Pracowałem w stolarni przy produkcji palet z ówczesnym moim perkusistą, palce sobie obciął niechcący przy okazji na moich oczach. Jak widzisz, krwią okupione są te ufnale!
Co jest takiego w tych basach, że wolisz kupić kopię Ufnala niż np. oryginał Gibsona Thunderbirda?
Lubię czekać? Wiesz, to jest coś takiego: ja nie chcę już gadać o walorach tych wioseł, nie ma o czym, to po nagraniach i koncertach słychać. Gram na nich od ’87 i się zgadza. Przerobiłem i gibole, i fendery, i rickenbackery, i inne wynalazki, ale nigdy nie wypiłem z nimi herbatki. Wiesz, o czym mówię, przelot jest dla mnie mega ważny, ja wiem, że jeśli będę przejeżdżał blisko pracowni Mirka, to zajadę, muszę, co poradzisz? To samo z gitarami. Jeszcze jedna sprawa: u Ufnala zrobię gitarę, jaką sobie wymyślę, i nikt nie będzie mi piszczał, że nie jestem STAR! Coś jeszcze?
Wyszło ci rzetelne „balangowe” gitarowe łojenie poparte polskimi tekstami śpiewanymi charyzmatycznym tembrem – ale co dalej? Jakiś wydawca, promocja, trasa?
„Balangowe granie”… Mojej córce to pytanie się spodobało, Motley Crue… No więc są rozmowy i są potencjalni wydawcy, z tym problemu raczej nie mamy, choć raczej wydamy to sami za własne, po cudzych kaszlę. Chcielibyśmy chyba jak najdłużej pozostać niezależni. W związku ze zmianami w składzie ciężko teraz określić na dzień dzisiejszy plany najbliższe. Wiem jedno – płyta na pewno wyjdzie w 2018, trochę opóźniła wszystko moja urwana ręka w stawie barkowym, ale staw został wyeliminowany z mego ciała i jest lepiej. Będzie trasa z nią związana. Myślę, że Magneto uderzy też w jakimś mocnym i ważnym miejscu… Zobaczymy, co życie przyniesie…
Dzięki za rozmowę. Życzę ci tego!
Dzięki! Pozdrowienia dla czytelników TopBass!